Na naukę można spojrzeć jako na proces lub jako na produkt. Proces to poszukiwanie czegoś nowego, to opowieść, uczenie odkrywania. Produkt to fakty w podręczniku. Do tego ostatniego sprowadza się zazwyczaj edukację, niestety nawet i na uniwersytetach. To próba skopiowania i indywidualnego wyposażenia absolwenta w podręczną encyklopedię (niezbednik inteligenta, inżyniera, magistra). Kłopot tylko taki, że tej wiedzy jest zbyt dużo (nie zmieści się w indywidualnej głowie, nawet ta z wąskiej dyscypliny) oraz jest znacząco łatwy dostęp z dowolnego miejsca do światowego repozytorium wiedzy. Zatem znacznie ważniejsze jest uczyć planowania i wykonywania eksperymentów, myślenia niż zapamiętywania faktów.
Dlaczego uczniowie nienawidzą szkoły i nienawidzą myślenia? Przecież uczenie się samo w sobie jest przyjemne. Uczenie się w sensie odkrywania, poznawania a nie w sensie zakuwania. Oczywiście, nic co dobre nie przychodzi łatwo, potrzeba wysiłku.
W zakresie edukacji ważne jest pytanie: współpraca czy rywalizacja w klasie? Zapewne ważne jest i jedno i drugie. Kłopot tylko taki, że uczymy rywalizacji i nic więcej. Bo praca w grupach nie jest pracą zespołową. Preferujemy w systemie edukacji egoistów i kujonów, od przedszkola aż po studia doktoranckie. Korporatyzacja życia we wszystkich wymiarach nie powinna więc dziwić.
Dobrym rozwiązaniem są różnego typu projekty pozaszkolne. Umożliwiają nie tylko pracę zespołową ale także integracją międzypokoleniową. Bo przecież w normalnym, pozaszkolnym świecie żyjemy nie w jednowiekowych klasach ale zróżnicowanym także i wiekowo społeczeństwie. Od dawna staram się realizować jak najwięcej zajęć ze studentami metodą projektu, skupiając się na nauce jako procesie a nie produkcie. Od razu pojawiają się kłopoty z ocenianiem. Bo muszę stawiać oceny cyfrowe a nie opisowe (a czy lekarz stawia nam dioagnozy indywidualne czy stawia cyfrowe? Co byśmy z informacji, że zdrowie mamy na 4 zrozumieli i potrafili zastosować?). Encyklopedyczną i faktograficzna wiedzę bardzo łatwo oceniać – przymierzając odpowiedzi (ustne czy pisemne) do ”wzorca z Sevres” czyli wiedzy egzaminatora - Pan Bóg wie wszystko ale wykładowca akademicki wie lepiej). A jak oceniać indywidualnie na miarę możliwości i wysiłku pojedynczego studenta? Gdy zależy nam na rozwoju każdej osoby a nie osiąganiu górnych stanów wiedzy? I jak oceniać rozumienie procesu metodologii naukowej? Jak oceniać umiejętności pracy zespołowej lub kompetencje miękkie? Ocena opisowa, zindywidualizowana miałaby sens... tyle tylko, że na uniwersytetach jej nie ma. W indeksie lub USOSie musi być cyfra. A system komputerowy pozwala tylko na wybierania „pól wyboru” – czyli nic, niestandardowego nie jest możliwe.
Postęp cywilizacyjny wynika z ciężkiej pracy zespołowej, w lokalnej i globalnej skali. Klasa to zamrożenie ról i pozycji społecznych. Podobnie z grupami zajęciowymi na studiach. W praktyce szkolnej i uniwersyteckiej lepiej więc tworzyć krótkotrwałe grupy i zespoły zadaniowe. A to możliwe jest w czasie realizacji dowolnego projektu.
Szkolni olimpijczycy i laureaci konkursów są narzędziem w indywidualnej karierze nauczycieli, nierzadko zaspokajają ich egoizm. Podobnie na studiach: prymusi są łakomym kąskiem dla wykładowców i promotorów - bo można się nimi chwalić w indywidulanej karierze. Jest to instrumentalne, przedmiotowe traktowanie studentów. To jest korporacyjna rywalizacja a nie misja szkoły czy uniwersytetu (cele wspólnoty są mniej ważne od celów osobistych). Powszechna staje się nauka dla ocen, nawet na studiach doktoranckich. I to mnie przeraża. Ale ta nauka dla ocen, punktów itd. jest efekt rywalizacji. Oceniamy egoizm, indywidualizm a trudno oceniać współpracę, bo jak? Oceny? Pochwały? Dyplomy i wyróżnienie? Inna forma oceniania bo i inne kompetencje.
Nauczyciele traktujący uczniów i studentów podmiotowo skazani są na brak sukcesów. Ich wysiłki najczęściej nie są widoczne w systemie nagród i ocen. Muszą mieć silną motywację i silny charakter. Muszą czerpać potwierdzenie sensu swoich działań z systemu pozaszkolnego. A że w edukacji prawdziwe efekty widoczne są dopiero po latach, to narażeni sa na zwątpienie, frustrację i wypalenie zawodowe. W projekcie również ewaluacja i „ocena” wynika z silnej motywacji oraz umiejętności odczytywania sygnałów ze społecznego otoczenia. Trzeba samemu dostrzec swoją rzeczywistą pracę i wysiłek, swoje sukcesy i porażki w pracy zespołowej. Projekt dąży do celu. Nagrodą, dającą satysfakcję, jest osiągnięcie celu a nie ocena w dzienniku czy indeksie.
Notka o autorze: Prof. dr hab. Stanisław Czachorowski jest biologiem, ekologiem, nauczycielem i miłośnikiem filozofii przyrody, pracownikiem naukowym Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego. Niniejszy wpis ukazał się na jego blogu Profesorskie Gadanie. Licencja CC-BY.