Niektórzy edukatorzy twierdzą, że pod wpływem rozwoju najnowszych technologii, definicja tego czym jest ściąganie będzie musiała być zmieniona. A może korzystanie z pomocy w czasie sprawdzianu wcale nie jest już oszustwem? Przykład szkoły w Australii, która pozwoliła uczniom korzystać z Internetu w czasie testów, wywołał żywą debatę na ten temat.
W Presbyterian Ladies College, w Sydney, nauczyciele zdecydowali się umożliwić swoim uczniom korzystanie w czasie pisania testów z Internetu, a nawet telefonu do zaufanej osoby. Głównym założeniem tego programu było przekonanie, że głównym zadaniem szkoły jest nauczenie młodzieży jak pozyskiwać i analizować nowe informacje, a nie jak najwięcej z nich zapamiętać. Podobne zdanie wyraził Peter Reimann, profesor zajmujący się edukacją na Uniwersytecie w Sydney. Stwierdził on, że uczniowie mają obecnie dostęp do zasobów wiedzy znajdujących się w sieci oraz w ich społecznościach, a poza tym powszechnie używają portali społecznościowych, czatów i e-mailii, żeby wymieniać się informacjami związanymi za szkołą. Zwraca on uwagę na wykorzystanie kapitału społecznego, który jest cenny zarówno, jeżeli chodzi o samopoczucie uczących się, jak i ich wyniki w nauce. Jedyne co wymaga wyważenia, to linia oddzielająca „naukę wspomaganą technologią” od „osiągania wyników dzięki technologii”. Można przez analogię stwierdzić, że byłoby to dziwne gdyby uczniom zabronić pisania egzaminów za pomocą kartki i długopisu.
Reimann stwierdził, że podobnie jak kartka i długopis, również komputer i telefon są pewnymi zdobyczami techniki. Spełniają tą samą funkcję, tylko w inny sposób. Mało kto rozwiązuje dziś przecież zadania matematyczne w głowie – to na kartce dokonujemy wszystkich obliczeń. Użycie komputera i różnych narzędzi komunikacyjnych jest kluczowe do rozwiązywania skomplikowanych zadań i nie należy się dziwić, że szkoły decydują się na ten krok.
Gdy technologia wchodzi oknem, zamykamy drzwi
Cała debata na temat sposobów przeprowadzania sprawdzianów toczy się głównie wokół problemu ze zdefiniowaniem roli nowoczesnych technologii w codziennym szkolnym życiu. Z jednej strony są one coraz częściej na bieżąco wykorzystywane w czasie zajęć, ale z drugiej strony nie są równie szybko dopuszczane, jeżeli chodzi o sferę związaną z ocenianiem wyników. Powoduje to negatywne konsekwencje. Przede wszystkim taką rozbieżność widzą uczniowie i mają kłopot z określeniem, do czego w zasadzie mają im służyć nowoczesne narzędzia. Poza tym, co chyba ważniejsze, nauczyciele nie doceniają możliwości swoich uczniów, ponieważ oceniają ich w sposób, który nie mierzy miarodajnie umiejętności XXI wieku i nie jest dostosowany do nowoczesnego modelu uczenia się. Co gorsza, odcinają ich wówczas od narzędzi i zasobów, które są naturalnym środowiskiem dla uczniów i są im na co dzień dostępne. Według Reimanna, rzetelna ocena jest w zasadzie niemożliwa bez użycia technologii. Pozostaje tylko pytanie o wybór odpowiednich metod, oraz o dopasowanie metod do celów nauki jak i oceniania.
Przygotować do życia, a nie egzaminu
Dyrektor Presbyterian Ladies College tłumaczy, że jego intencją nie jest umożliwianie uczniom ściągania, ani zniechęcanie do nauki. Po prostu definicja tego zjawiska zmienia się wraz z postępem technicznym. Podaje przykład medycyny, gdzie studenci mają możliwość korzystania z tekstów źródłowych. Ale cała sztuka polega wtedy na zadaniu odpowiedniego pytania. Kluczem jest nie tylko informacja jako taka, ale przede wszystkim jej znaczenie, czyli pytanie „Dlaczego właśnie to jest ważne?”.
W tym kontekście na szczególną uwagę zasługuje jedna z wypowiedzi Marka Prensky'ego: „Wielu dorosłych uważa, że edukacja powinna być taka sama jak wtedy, kiedy oni byli w szkole, ale to był czas sprzed ery Internetu. Jeżeli chcesz edukować dzieci w taki sam sposób, jak kiedyś uczono ciebie, nie ma problemu, możemy wyeliminować technologię, a to przygotuje doskonale twoje dzieci, ale na potrzeby minionego, dwudziestego wieku. Jeżeli tego chcesz, to możemy to zapewnić. Ale my przygotowujemy dzieci do życia, a nie do egzaminów, co stało się niestety praktyką. To głupota przygotowywać do nich młodych ludzi, skoro tak naprawdę powinno się ich kształcić tak, żeby poradzili sobie w pracy i w zyciu.” I to oczywiście w XXI wieku. Wypowiedź tę można chyba zadedykować tysiącom nauczycieli w naszym kraju.
(Źródło: eSchoolnews)