Po raz kolejny wystąpiłem w roli prelegenta podczas konferencji z cyklu INSPIR@CJE, organizowanej przez Edunews.pl i personalnie Marcina Polaka (...) Przypadło mi niewdzięczne zadanie wystąpienia pod sam koniec imprezy, po wielu prelegentach prezentujących konkretne pomysły nowych i/lub sprawdzonych rozwiązań. Temat, który podjąłem: „Pandemia – bodziec dla rozwoju czy epitafium dla systemu edukacji” nie miał zbyt optymistycznego wydźwięku, co zresztą – stwierdzam to samokrytycznie – stało się ostatnio znakiem firmowym moich wypowiedzi.
Niestety, czasy są takie, że nawet człowiek sukcesu na niwie edukacji, za jakiego z pewnością mogę się uważać, więcej energii poświęcać musi chronieniu dotychczasowego dorobku, aniżeli snuciu planów i poszukiwaniu pomysłów na przyszłość. A przynajmniej ja tak to odczuwam.
Po z górą półroczu zmagań z pandemią można już kusić się o ocenę jej znaczenia dla polskiej edukacji. Ku pokrzepieniu serc powinienem napisać, że oczywiście, doświadczenie obecnego czasu jest bezcenne i z pewnością uruchomi nieznane dotychczas pokłady ludzkiego zaangażowania i kreatywności, a kiedy kryzys minie, zachowamy na zawsze bezcenny dorobek tych trudnych dni. Niestety, obawiam się, że tak pięknie nie będzie. A jak będzie? Aby poszukać odpowiedzi na to pytanie, proponuję przyjrzeć się potrzebom najważniejszych (oczywiście poza uczniami) udziałowców naszego systemu edukacji.
Co do władz oświatowych, nikt chyba nie ma wątpliwości, że cała ich kreatywność koncentruje się na jak najmniej bolesnym dla rządzących przetrwaniu obecnego kryzysu. Trzeba przyznać ministrowi Piontkowskiemu i jego ekipie, że są konsekwentni w pozytywnym ocenianiu swojego dorobku. Było świetnie przed koronawirusem, radzimy sobie z nim w edukacji niemalże najlepiej na świecie, a kiedy już zwyciężymy, spokojnie podążymy dalej wytyczoną uprzednio ścieżką. W tym poglądzie nie ma miejsca na żadne bodźce rozwojowe ani epitafia.
Wiele mogłoby w systemie edukacji zależeć od rodziców, choćby w roli wyborców, ale także lobbystów za zmianami. Niestety, to grupa tak wielka, że przez to doskonale amorficzna, bez żadnej mocy sprawczej na skalę systemową. Rodzice oczekują od placówek oświatowych skutecznego działania, a tylko niektórzy dostrzegają związek pomiędzy obecnymi kłopotami, a chaosem wykreowanym w ciągu kilku ostatnich lat.
Pytanie, czy pandemia stanie się bodźcem rozwojowym najłatwiej odnieść do nauczycieli. Stanowią oni tę część systemu, która ma szansę stosunkowo najłatwiej poddać się zmianom. Ich potencjalne zaangażowanie ma wszak wymiar osobisty – to, jak funkcjonuje ich placówka oświatowa bezpośrednio przekłada się na ich dobrostan. Wreszcie – nadal są wśród nich entuzjaści. Czy to jednak wystarczy, by w tej grupie zawodowej znaleźć potencjał rewolucyjnej zmiany? I to w wyjątkowo trudnym okresie pandemii?!
Aby poszukać odpowiedzi na powyższe pytanie proponuję przyjrzeć się piramidzie potrzeb nauczyciela, którą pozwoliłem sobie opracować na wzór piramidy potrzeb Maslowa. Ta ostatnia stanowi jeden z ikonicznych elementów dorobku psychologii. Układa rozmaite ludzkie potrzeby w kolejności od tych bardziej fundamentalnych, do najbardziej wyrafinowanych, najwyższego rzędu. Ową hierarchię obrazuje taki oto rysunek:
Istotą tej koncepcji jest stwierdzenie, że zaspokojenie potrzeb niższego rzędu jest warunkiem niezbędnym, aby pojawiły się te wyższe. Człowiek umierający z głodu zlekceważy wszelkie względy bezpieczeństwa, byle tylko zdobyć coś do jedzenia. Człowiek w poczuciu zagrożenia nie będzie zaprzątał sobie głowy kwestią uznania dla siebie w oczach innych ludzi. I tak dalej.
Piramida potrzeb nauczycieli, którą za chwilę zaprezentuję pod jednym względem piramidalnie różni się od tego, co zaproponował Maslow. Mianowicie posiada fundament. Otóż każdy wybierający w Polsce zawód nauczyciela musi z góry założyć, że nie uzyska wysokiego statusu materialnego. Nawet po długiej i udanej karierze osiągnie co najwyżej średni poziom zarobków, a przez większość czasu pozostanie w dolnej części drabinki dochodowej. To zresztą żadna nowość – nauczyciele w Polsce zawsze byli biedni i mieli nad głową szklany sufit możliwości awansu materialnego. Tyle, że za czasów PRL podobny sufit miała większość innych inteligenckich zawodów. W obecnym naszym ustroju ów szklany sufit wyróżnia zawód nauczyciela w sposób szczególny wśród innych wymagających dobrego wykształcenia.
W tej sytuacji trudno dziwić się, że znacząco osłabł dopływ młodych kadr pedagogicznych. Co więcej, pomijając wyjątkowych pasjonatów pracy z dziećmi i młodzieżą, ludzie o najwyższych aspiracjach wybierają dzisiaj inne zajęcia, lepiej rokujące materialnie. A ponieważ rewolucje zazwyczaj najlepiej czynią młodzi, potencjał rewolucyjnych zmian w edukacji już na wstępie jest mocno ograniczony.
Podstawową potrzebą nauczyciela jest poczucie bezpieczeństwa. Jeszcze dzisiaj wielu docenia pewność zarobków, nawet niewysokich, czy pewność zatrudnienia – w końcu każda fabryka może zbankrutować, szkoła będzie działać na pewno. Skromne to poczucie stabilizacji, ale dla niektórych znaczące.
Obecnie sytuacja zmienia się na niekorzyść. Jak niewiele są warci dla rządzących, nauczyciele przekonali się dobitnie podczas strajku w 2019 roku. Ponieśli dotkliwą porażkę, ale najbardziej upokarzające było zastąpienie ich w komisjach egzaminacyjnych przez innych ludzi, upoważnionych przez władze na mocy doraźnie ustanowionego prawa. Bolesny był również niewielki zasięg społecznego poparcia dla akcji strajkowej. Z kolei podczas pandemii pojawiła się obawa o własne bezpieczeństwo zdrowotne – szczególnie silna wśród starszych wiekiem nauczycieli, a także poczucie, że władza zrzuca z siebie całą odpowiedzialność za pracę w trudnych warunkach zagrożenia epidemicznego, jej efekty i bezpieczeństwo uczniów, nic nie dając w ramach wsparcia poza mało precyzyjnymi przepisami. Ci, dla których brak poczucia bezpieczeństwa w połączeniu z marnymi zarobkami stanowią zbyt wielkie obciążenie – rezygnują z zawodu. Jest ich wielu, choć jeszcze trudno mówić o exodusie.
Nadszarpnięte poczucie bezpieczeństwa na pewno nie sprzyja podejmowaniu nowych wyzwań. Tym bardziej, że druga w hierarchii jest potrzeba akceptacji, którą można też określić potrzebą świętego spokoju. W imię zaspokojenia tej potrzeby rzesze nauczycieli pokornie usiłują zrealizować nierealizowalną podstawę programową, wypełniają dziesiątki kwitów i formularzy, w dużej mierze do niczego im nie potrzebnych, a nawet godzą się z realiami pracy z dziećmi urągającymi wiedzy pedagogicznej, jak choćby lekcji dziennie u uczniów klasy siódmej. Nie ma przestrzeni do buntu, a potrzeba akceptacji sprawia, że nie ma również potencjału ku temu.
Kolejny poziom zajmuje potrzeba poczucia sensu. Niestety, w skali systemowej kompletnie dzisiaj nie wiadomo, jaki jest sens istnienia szkoły (może poza odkryciem czasu pandemii, że jest ona niezastąpioną przechowalnią małych dzieci). Czy sensem jest wykuwanie sukcesu egzaminacyjnego, czy może wszechstronny rozwój uczniów? Czy sztywna organizacja, kształtująca przyszłych konformistów, czy może stwarzanie warunków do samorealizacji, z której może wyniknąć bogactwo różnych postaw wśród młodych ludzi? Ponieważ o sens w skali makro jest trudno, każdy nauczyciel zapewnia sobie jego poczucie na własne potrzeby. Jeden będzie restrykcyjnie wymagał dla dobra uczniów, drugi dla tego samego dobra będzie stawiał wszystkim na początek szóstki, a potem tylko zachęcał do wspólnego przeżywania naukowej przygody. Strategie są rozmaite, a ich mnogość najbardziej przeszkadza w zaspokojeniu kolejnej potrzeby - przynależności (afiliacji).
Naprawdę niewiele jest dobrych zespołów pedagogicznych, spojonych więzami poczucia wspólnoty celów i działań. Dlatego nauczyciele chętnie uciekają do internetu, gdzie mają szansę znaleźć podobnych do siebie. Niestety, internetowa grupa nie wybuduje dobrego środowiska społecznego w konkretnej szkole.
Czasem nauczyciele jednoczą się wokół budowania prestiżu swojej placówki – co jest najłatwiejsze w szkołach ponadpodstawowych. Czasem jednoczą się wokół osób i poglądów swoich liderów, ale tych – chcących i umiejących przełamywać schematy, jest niezbyt wielu.
Na szczycie piramidy znajduje się potrzeba prestiżu – tę przejawiają wszyscy, którzy angażują się w propagowanie swoich pomysłów, zarażanie entuzjazmem. To bardzo ważne i pozytywne zjawisko, ale do tego etapu docierają tylko nieliczni.
Czy wobec takiej hierarchii swoich potrzeb nauczyciele mogą pomóc polskiej szkole wygrzebać się ze stanu zapaści? Mam poważną obawę, że nie. Ich poczucie bezpieczeństwa jest w tej chwili zbytnio zaburzone - skłonność do podejmowania ryzyka zmiany tym samym znacząco zmalała. W chaotycznym świecie istnieje szczególna pokusa świętego spokoju, czyli zyskiwania akceptacji za wszelką cenę. Dotkliwie brakuje drogowskazów z napisem „SENS”. Potrzebę afiliacji można zaspokajać przez internet, ale to w konkretnym środowisku odbywa się podstawowa praca. Dlatego jest wiele świetnych pomysłów kursujących w sieci, ale znacznie mniej przykładów ich zastosowania w praktyce. No i wreszcie - na rynku prestiżu honoraria wypłacane są głównie osobistą satysfakcją, a ewentualna popularność i znaczenie zamyka się w mało rozległym światku.
Z tych wszystkich powodów sądzę, że nauczyciele jako grupa zawodowa mają zbyt mały potencjał, żeby po pandemii ruszyć z dziełem odbudowy. Są jednak ludzie, którzy posiadają w rękach klucze do zaspokajania nauczycielskich potrzeb – to dyrektorzy placówek oświatowych. Oni mogą powiększyć poczucie bezpieczeństwa swoich nauczycieli, zapewnić im poczucie sensu i zaspokoić potrzebę afiliacji. Niestety, w tym celu sami muszą wychodzić poza sferę swojego komfortu, na co stać tylko nielicznych. Sądzę jednak, że chwilowo tylko praca z kadrą zarządzającą jest drogą rokującą jakąś perspektywę poprawy. Dlatego chciałbym w tym miejscu głęboko skłonić się przez przed Ewą Radanowicz z Radowa Małego i Marzeną Kędrą ze szkoły „COGITO” w Poznaniu, symbolizujących w moich oczach grupę praktykujących dyrektorów, którzy poświęcają mnóstwo czasu i energii, żeby przekazywać innym swoje doświadczenia i pomysły. Mogę życzyć im i sobie, i w ogóle nam wszystkim, żeby takie podejście zawitało kiedyś pod strzechy najwyższych urzędów oświatowych. Z pandemią czy bez, wtedy (dopiero) zabłyśnie światło w tunelu.
Notka o autorze: Jarosław Pytlak jest dyrektorem Szkoły Podstawowej nr 24 STO na Bemowie w Warszawie oraz pomysłodawcą i wydawcą kwartalnika pedagogiczno-społecznego Wokół Szkoły. Działalnością pedagogiczną zajmuje się przez całe swoje dorosłe życie. Tekst ukazał się w blogu autora.