W ubiegłym roku zlikwidowanych zostało 300 szkół, zaś w tym roku może to być nawet 800 – straszy nas Rzeczpospolita. Już „wójt nam szkołę urządzi...“ – straszy z kolei Gazeta Wyborcza przedstawiając różne sposoby gmin na rozwiązywanie problemów oświaty. Czy naprawdę musimy w debacie o edukacji wprowadzać taki „stan zagrożenia“, aby w ten sposób podnieść i tak wysoki poziom adrenaliny w dyskusjach o zmianach w edukacji?
Wydaje się, że w mediach mamy do czynienia z rosnącą presją na samorządy, aby oto – za wszelką cenę wypełniły obowiązek finansowania szkół publicznych, jakie państwo przyjęło na siebie w Konstytucji RP. Niech płacą za szkoły, niech utrzymują je – bo to ich zadanie. Ale przecież finansowanie szkolnictwa miało być zapewnione na poziomie finansów centralnych państwa, a nie lokalnych. To w finansach państwa można poszukiwać środków na edukację, tam też możemy poszukiwać winowajców (czytaj: polityków wszystkich maści) odpowiadających za to, że tych środków nie ma lub nie chce się (to najczęściej) znaleźć.
Możliwości finansowe budżetu państwa i budżetów lokalnych samorządów są nieporównywalne. Jak potrzeba to każdy rząd znajdzie pieniądze aby przypodobać się społeczeństwu – po prostu zwiększy podatki (i tak już wysokie), które wszyscy płacimy. A z wyższych wpływów z podatków sfinansuje koszty reformy. Ale samorząd lokalny nie ma już tak dobrze. Nie może wprowadzić dodatkowych podatków dochodowych na swoim terenie (na szczęście!), mimo, że dochody większości samorządów po prostu maleją.
„Subwencja oświatowa niemal od początku nie pokrywała samorządom kosztów utrzymania szkół“ – mówi Piotr Mróz, przewodniczący Komisji Edukacji Związku Miast Polskich dla ObserwatorFinansowy.pl. „W pierwszych latach niedobór wynosił jedynie 5-10 proc. kosztów, jednak w kolejnych latach coraz bardziej się powiększał. Państwo określało bowiem wysokość subwencji oświatowej, uwzględniając swoje możliwości, a nie potrzeby samorządów związane z prowadzeniem oświaty.“
Efekt jest taki, że w przypadku miast subwencja oświatowa pokrywa średnio tylko 70-80 proc. kosztów utrzymania samorządowych szkół. Są jednak przypadki, że tylko 60 proc. Resztę samorządy muszą dokładać z własnej kieszeni. Dokładają też do wynagrodzeń nauczycieli, które miały być w pełni finansowane przez państwo – zauważa Jacek Krzemiński zajmujący się finansami edukacji na łamach ObserwatorFinansowy.pl.
Rząd chwali się, że w tym roku subwencja oświatowa będzie wyższa o 4,8%. Ale jeśli odejmiemy od tego stopę inflacji (rok do roku), to się okaże, że ten wzrost jest iluzoryczny, gdyż w większości skonsumowała go inflacja (4,3%).
"Nie stać nas już na dokładanie do oświaty. Budżetowa subwencja jest za niska i nie uwzględnia podwyżek dla nauczycieli, rząd nie deklaruje też zmian w Karcie nauczyciela" – wylicza prezydent Poznania Ryszard Grobelny w rozmowie z Rzeczpospolitą.
Konflikt w systemie oświaty narasta, ponieważ wiele problemów związanych z finansami oświaty nierozwiązanych jest od lat. Za część z nich odpowiada mało elastyczna (jeśli chodzi o zatrudnienie) Karta Nauczyciela, której ZNP broni od wielu lat i trzyma każdy rząd na smyczy groźbą strajku nauczycieli. Dodatkowo mamy do czynienia z nieudolnością MEN po stronie wprowadzania reform, co skutkuje narastaniem kolejnych konfliktów i jeszcze wyższymi kosztami funkcjonowania oświaty (żeby wspomnieć tylko 6-latki w szkole). Może czas już na Okrągły Stół w sprawie polskiej edukacji? Może przy jednym stole wreszcie wszyscy potrafiliby się dogadać i osiągnąć jakieś konstruktywne rozwiązanie. Może Prezydent RP wyszedłby z takim rozwiązaniem? Bo klincz trwa już kolejną dekadę, a rozwiązań jak nie było, tak nie ma.
Samorządy bronią swoich budżetów jak potrafią. Nie należy się zatem dziwić, że wymyślają różne sposoby obniżania kosztów związanych z utrzymaniem szkół i płac nauczycieli. Przekazują szkoły stowarzyszeniom, łączą placówki oświatowe, likwidują, próbują obniżać pensje nauczycielom. Próbują obejść niekorzystne dla nich przepisy Karty Nauczyciela. Przepisy, które przekładają się na realne i bardzo wysokie koszty funkcjonowania. Dlatego trochę nie rozumiem artykułu Oli Pezdy w sobotnio-niedzielnej Gazecie Wyborczej. Wygląda to trochę jak piętnowanie tych zjawisk. A przecież gdyby każdy z nas postawił się na miejscu samorządów, również szukałby rozwiązań na wyjście z klinczu, który spycha polską oświatę ku przepaści.
Działania samorządów zrozumiałe są dla organizacji pozarządowych prowadzących małe szkoły. W rozmowie z Rzeczpospolitą Alina Kozińska-Bałdyga z Federacji Inicjatyw Oświatowych potwierdza, że za likwidacjami stoją kłopoty finansowe i Karta Nauczyciela nakazująca gminom zatrudniać pedagogów według bardzo sztywnych reguł. „Gminy są w sytuacji bez wyjścia" – podkreśla.
Wydaje się, że musimy przyzwyczaić się do tego, że liczba szkół publicznych będzie podlegała fluktuacjom. Kiedy będzie wyż demograficzny – pewnie będzie ich więcej, kiedy nadejdzie niż – będą zamykane lub łączone, tak jak to proponuje obecnie rząd w projekcie ustawy o finansach publicznych. Jeśli nie chcemy mieć jeszcze wyższych podatków – to chyba nieuchronne. Powinniśmy mieć dokładnie tyle szkół publicznych, na ile nas stać. Potrzebujemy więcej mechanizmów ekonomii w oświacie, gdyż wówczas system edukacji będzie bardziej efektywny jeśli chodzi o koszty (za które wszyscy my podatnicy płacimy).
(Źródła: Gazeta Wyborcza, Rzeczpospolita, Obserwator finansowy)
PS. Jeszcze jedna uwaga do Gazety Wyborczej. To akurat, że w polskich szkołach na 1 nauczyciela przypada 10,5 ucznia nie jest najlepszym wynikiem wśród krajów OECD. Raczej uznałbym to za jeden z najgorszych wyników! To dowód, że mamy za dużo nauczycieli w stosunku do liczby uczniów! Wszak nie chodzi o to, aby w publicznych szkołach stworzyć system 1:1! Ta średnia OECD 16 uczniów na nauczyciela to bardzo dobry współczynnik i powinniśmy do niego dążyć. Jest potwierdzone wieloletnią praktyką, że w szkoleniach optymalna grupa wynosi od 12 do 16 osób i warto mieścić się w tych granicach.
(Notka o autorze: Marcin Polak jest twórcą i redaktorem naczelnym Edunews.pl, zajmuje się edukacją i komunikacją społeczną, realizując projekty społeczne i komercyjne o zasięgu ogólnopolskim i międzynarodowym)