Około połowy marca – jak Pan Bóg dyrektorowi szkoły przykazał – zabrałem się za projektowanie arkusza organizacyjnego na kolejny rok. I zadumałem nad kołem, jakie na moich oczach zatoczyła historia. Oto bowiem ćwierć wieku temu po raz pierwszy powierzyłem w STO na Bemowie nauczanie biologii i geografii w klasie piątej jednemu nauczycielowi. Teraz, w ramach „dobrej zmiany w edukacji”, przyszło mi przywracać obowiązujący wcześniej podział. A przecież ówczesny eksperyment, kilka lat później usankcjonowany wprowadzeniem w szkołach przedmiotu „przyroda”, wynikał z przesłanek, które do dziś nie straciły aktualności.
Po pierwsze, przyroda (natura) jest jedna i stanowi złożoną całość. Ani ja, ani Ty, Czytelniku, ani żadna stokrotka na łące nie jesteśmy obiektami wyłącznie biologicznymi; aby opisać nasze funkcjonowanie, trzeba dotknąć także zjawisk chemicznych, fizycznych i zatrącić o materię geografii. Cała przyroda jest mozaiką elementów, które kiedyś, dawno temu, dla wygody tylko, podzielono pomiędzy szufladki dyscyplin naukowych.
Po drugie, klasyczna zasada dydaktyki mówi, że naukę trzeba zaczynać od rzeczy najbliższych codziennemu doświadczeniu ucznia. Sensownie jest zatem zająć się, na przykład, deszczem i w jego kontekście nawiązać do właściwości fizykochemicznych wody i do geograficznego aspektu zjawiska. Lepiej niż rozmawiać osobno: o parowaniu i skraplaniu wody na lekcjach fizyki, budowie cząsteczki wody na chemii, a przyczynach różnic w wielkości opadów na Saharze i w strefie monsunowej na geografii. A jednak tak właśnie – i to w dowolnej, niekoniecznie logicznej kolejności – będziemy zajmować się tymi zagadnieniami w najbliższej przyszłości.
Po trzecie wreszcie, 25 lat temu uznaliśmy w STO na Bemowie za rzecz niebagatelną dla komfortu pracy jedenastolatków i ich nauczycieli, by jedna osoba prowadziła cztery lekcje tygodniowo, a nie dwie, każda połowę tego wymiaru. Tymczasem w przyszłym roku szkolnym piątoklasista nie spotka już na trzech lekcjach w tygodniu jednego nauczyciela przyrody, ale będzie miał do czynienia z osobnymi nauczycielami biologii i geografii, z każdym w zawrotnym wymiarze 45 minut…
Rozpisałem się na temat zmiany w zakresie przedmiotów przyrodniczych, ponieważ stanowi ona dobitny przykład, jak reforma Zalewskiej cofa polską szkołę w czasie, co najmniej o ćwierć wieku. Podział na dyscypliny akademickie zanika dzisiaj nawet w sferze „dorosłej” nauki, ustępując miejsce badaniom interdyscyplinarnym. We współczesnej szkole, a już szczególnie podstawowej, jest obecnie zupełnie bez sensu.
Gong!
Stali Czytelnicy bloga „Wokół szkoły” zwrócili zapewne uwagę, że wydźwięk wielu moich wpisów jest pesymistyczny. Tym, którzy mnie bliżej znają może to wydawać się dziwne, bowiem codzienna działalność pedagogiczna – nauczyciela, wychowawcy, dyrektora szkoły – ma prawo dawać mi dużo satysfakcji. I daje. A jednak… To chyba taka osobista, pedagogiczna wersja „Szczęścia w domu nie znalazł, bo go nie było w ojczyźnie”. Mam wszakże świadomość, że zmiana sytuacji, jaka panuje obecnie w polskiej oświacie wymaga zaproponowania alternatywy, możliwej do wprowadzenia w życie po kolejnym zakręcie historii. Istnieje potrzeba, by podejść do rzeczy konstruktywnie, pamiętając, że nawet najdłuższą drogę zaczyna się od pierwszego kroku. Spróbuję go tutaj uczynić.
Gong!
Zmiany, które w polskim systemie oświaty wprowadziła obecna reforma, nie powstały przypadkiem. Ich zapowiedź można znaleźć w książce Jarosława Kaczyńskiego „Polska naszych marzeń”, wydanej w 2011 roku. Zadeklarował w niej powrót do struktury systemu 8+4, jak również ograniczenie testomanii. Jest również mało znane opracowanie pt. „Naprawa oświaty polskiej”, autorstwa Jolanty Dobrzyńskiej, Barbary Hapońskiej i Reginy Pruszyńskiej, przygotowane przy współpracy z prof. Andrzejem Waśko. W tym kilkustronicowym materiale znajduje się diagnoza przyczyn „powolnej, systematycznej zapaści szkolnictwa obserwowanej dziś we wszystkich krajach kultury europejskiej”. Autorki uznają, że do „reanimowania polskiej oświaty potrzebna jest przede wszystkim prawidłowa diagnoza przyczyn zapaści”. Czynią to następnie, prezentując swój zestaw 49 błędów systemowych i dylematów.
Analizując działania MEN pod rządami pani Zalewskiej widać wyraźnie ich powiązanie z treściami zawartymi w rzeczonym opracowaniu, z czym zresztą koresponduje również aktywny udział profesora Waśko w pracach związanych z przygotowaniem reformy. Co pokazuje, że także dzisiaj można i warto rozważać alternatywę, w nadziei na możliwość wprowadzenia jej w życie. Choć w tym konkretnym przypadku można tylko ubolewać, że tak to się potoczyło. Niestety, sięgającego daleko w przyszłość i zarazem spójnego systemu edukacji nie da się wybudować wyłącznie na korygowaniu błędów i rozwiązywaniu dylematów, szczególnie gdy wskazuje się ich bardzo wiele, o bardzo zróżnicowanym charakterze i poziomie istotności. Podobnie zresztą jak na powrocie do realiów z lat swojego dzieciństwa. Potrzebna jest perspektywiczna wizja, czemu w ogóle ma służyć ten system. To pytanie fundamentalne, na które należy udzielić odpowiedzi przed zaproponowaniem jakichkolwiek konkretnych rozwiązań.
Gong!
Gdyby pytanie dotyczyło po prostu celu edukacji, odpowiedzi mogłoby być bardzo wiele, zarówno z perspektywy milionów jednostek, jak z punktu widzenia interesów rozmaitych, mniejszych i większych grup społecznych. Dodanie słowa „system” lokuje problem w kontekście zbiorowości ludzkiej zamieszkującej między Bugiem a Odrą, którą w zależności od poglądów można utożsamić z państwem, narodem albo społeczeństwem. Ze swej strony opowiadam się za tą ostatnią opcją – uważam, że system edukacji należy tworzyć w interesie społeczeństwa. A zatem cel jego istnienia musi wynikać z diagnozy zidentyfikowanych w drodze debaty i/lub badań naukowych potrzeb i oczekiwań społecznych, z naciskiem na pierwszy z tych elementów.
Jest oczywiste, że w ogniu zmagań ze skutkami obecnej reformy powstają rozmaite postulaty (pomysły), co i jak można by zrobić – doraźnie lub długofalowo, żeby było lepiej. Wiadomo, że pewne zmiany są raczej nieodwracalne – nikt przy zdrowych zmysłach nie zaproponuje, by ewentualna nowa władza po prostu przywróciła gimnazja. Ale wiele elementów układanki można i trzeba będzie zmienić w skali całego systemu, gdy tylko pozwolą na to warunki polityczne. Do wymyślenia są konkretne rozwiązania i działania, jednak na samym wstępie trzeba ustawić drogowskaz z odpowiedzią na pytanie:
Jakim potrzebom społeczeństwa powinien wychodzić naprzeciw system edukacji?
Zanim zaproponuję odpowiedź, zachęcam do refleksji, jak w sposób możliwie syntetyczny można określić warunki rozwoju polskiego społeczeństwa w perspektywie najbliższych dziesięcioleci. Krótko mówiąc, jaki jest współczesny świat?
Moim zdanie, z punktu widzenia zadań stojących przed systemem edukacji, jego najważniejsze cechy, to zmienność i niepewność, obie rozumiane zarówno w znaczeniu pozytywnym (zmiany na lepsze; nowe drogi rozwoju, których dzisiaj jeszcze nawet nie przewidujemy), jak negatywnym (trudność ogarnięcia tego, co się dzieje, wiele zagrożeń, znanych i jeszcze nie znanych). Niewątpliwie jest to świat, który pędzi do przodu w obłędnej pogoni za rozwiązaniem wszystkich swoich problemów, popychany postępem technologicznym i wszechobecnym marketingiem.
Wobec takich realiów proponuję postawić przed systemem edukacji trzy główne zadania, które sformułuję tutaj wraz z krótkim rozwinięciem.
1. Zapewnienie ludziom, zarówno młodym, jak dorosłym, różnorodnych możliwości indywidualnego rozwoju.
Zróżnicowanie, indywidualizacja oferty edukacyjnej, to zwiększona szansa, że absolwent szkoły znajdzie satysfakcjonujące miejsce w społeczeństwie. Co w obliczu spodziewanego rozpowszechnienia sztucznej inteligencji, mającej odbierać ludziom wiele tradycyjnych miejsc pracy, może okazać się bezcenne. Różnorodność absolwentów pozwala też oczekiwać, że niezależnie od tego, jak potoczą się losy świata, zawsze jakaś część będzie posiadać cechy, wiedzę i umiejętności adekwatne do pojawiających się wyzwań.
2. Budowanie spójności społecznej (w różnych wymiarach).
Młody człowiek spędza w placówce oświatowej kilkanaście lat życia. Gromadzi tutaj doświadczenia społeczne, które rzutują na jego przyszłość. Ważne, by były one korzystne z punktu widzenia społeczeństwa – pokazywały pożytki ze współpracy, uczyły szacunku dla reguł, ale zarazem zachęcały do aktywności na rzecz ich modyfikowania, negocjowania.
Ze sfery poznawczej w tym zadaniu mieści się przekazywanie młodemu pokoleniu (także imigrantom, korzystającym z polskiego systemu edukacji) bazowego kodu kulturowego, łączącego ludzi zamieszkujących nad Wisłą i Odrą (historia, tradycja, w skali lokalnej i ogólnonarodowej), a także pewnego kanonu wiedzy i umiejętności, które zapewnią społeczeństwu pożytek, niezależnie od tego, jaki zawód uczeń zdecyduje się wykonywać w przyszłości.
Szkoła powinna też być ważnym punktem na mapie aktywności społeczności lokalnej, uczestniczyć w pewnym stopniu w życiu społecznym w skali kraju (kultura, sport, dobroczynność itp.), w miarę możliwości utrzymywać kontakty międzynarodowe. Cały system zaś powinien być spójny z regulacjami przyjętymi w ramach Unii Europejskiej (np. dotyczącymi Europejskich Ram Kwalifikacji).
3. Elastyczne reagowanie na rodzące się wyzwania dotyczące młodego pokolenia.
W szybko zmieniającym się świecie wyzwania nabrzmiewają znacznie szybciej, niż aparat urzędowy obsługujący system jest w stanie zareagować. Dlatego ważne jest budowanie autonomii placówek oświatowych, prowadzenie praktycznie nigdy nie kończącej się debaty nad bieżącymi problemami (wśród których „na dzisiaj” wskazałbym przede wszystkim niezwykle niski poziom zaufania społecznego oraz wysoki poziom lęku wśród rodziców, dzieci, a nawet nauczycieli), słowem, rozwiązywanie tych problemów w mikroskali, zanim zostaną wprowadzone działania systemowe.
Sformułowane powyżej cele odpowiadają wizji społeczeństwa różnorodnego w wymiarze indywidualnym, spójnego jako zbiorowość i funkcjonującego adekwatnie do zmieniających się okoliczności. Co w skrócie można ująć w postaci trzech cech: różnorodności, spójności i elastyczności, odnoszących się zarazem do samego społeczeństwa, jak do systemu edukacji pozostającego w jego służbie.
Kreśląc powyższe zdania nie mogłem oprzeć się refleksji, jak bardzo moje postulaty rozmijają się z realiami współczesnej polskiej szkoły. Sztywne plany nauczania, obszerne, pełne szczegółów i jednakowe dla wszystkich uczniów podstawy programowe, schematyczne metody pracy i zasady oceniania – to wszystko wiedzie raczej do uniformizacji niż różnorodności. Więzienne albo feudalne relacje pomiędzy uczniami i nauczycielami, hierarchiczna struktura nadzoru pedagogicznego, brak zaufania do kwalifikacji, inteligencji i dobrej woli nauczycieli, wszechobecna rywalizacja jako główny czynnik motywujący do działania, wreszcie rozwijający się w najlepsze konflikt szkoły i domu, bez pomysłu, jak mu zaradzić – to tyle na temat roli, jaką polska szkoła odgrywa obecnie w budowaniu spójności społecznej. A co do elastyczności, na przykład we wprowadzaniu nowoczesnych technologii, czy nowych metod nauczania, o tyle jest lepiej, że internet kipi od świetnych pomysłów i kto chce, radzi sobie (jak umie). Ale spróbuj człowieku legalnie przeprowadzić innowację pedagogiczną…! Jeżeli mozolne wprowadzanie obecnej reformy nie odebrało ci jeszcze entuzjazmu, niechybnie stracisz go przed zakończeniem biurokratycznej mitręgi.
To co postuluję jest zatem odległe od realiów. I takie być musi, bo jest to właśnie alternatywa dla obecnego systemu, którego celem zdaje się być wychowanie rzesz podobnie sformatowanych patriotów (cokolwiek pod tym pojęciem rozumiemy), gotowych do wejścia w trybiki państwowej maszyny, nauczonych precyzyjnego odróżniania „obcych” od „swoich”, ku sławie i chwale Ojczyzny.
Jak zadeklarowałem we wprowadzeniu, starałem się tutaj wykonać pierwszy, niewielki krok w kierunku stworzenia alternatywnej wizji polskiego systemu edukacji. Pokazałem, jak może wyglądać drogowskaz, który ukierunkuje myślenie różnych ludzi, rozważających niezależnie od siebie kwestie szczegółowe, takie jak programy nauczania, organizację procesu dydaktycznego, miejsce w szkole i warunki (także materialne) pracy nauczyciela oraz wiele, wiele innych. Tworzenie alternatywy dla oświaty à la PiS, a także dla ugruntowanych przez dziesięciolecia społecznych wyobrażeń o szkole w ogóle, jest ogromną pracą, którą jednak naprawdę warto wykonać.
Pytanie nie brzmi, czy należy zmienić polską szkołę, tylko jak, i jak szybko jesteśmy w stanie to zrobić.
Notka o autorze: Jarosław Pytlak jest dyrektorem Zespołu Szkół STO na Bemowie w Warszawie oraz pomysłodawcą i wydawcą kwartalnika pedagogiczno-społecznego Wokół Szkoły. Działalnością pedagogiczną zajmuje się przez całe swoje dorosłe życie. Tekst ukazał się pierwotnie w blogu autora.