Wiele już powiedziano o reformie systemu edukacji. Wiele słów jeszcze padnie. Każdy z nas pewnie ma jakąś idealną wizję systemu. W wielu wypowiedziach słyszy się głosy o szkolnictwie w krajach skandynawskich, powołując się przy tym na badania, bezpośrednie obserwacje osób ( w tym nauczycieli), którzy byli i widzieli wszystko od kuchni. A jeśli tak jak ja-nikt nie widział, to może choćby przeczytać. Pisze o tym choćby Timothy D. Walker w książce „Fińskie dzieci uczą się najlepiej”. Świetną pozycją jest też „100 fińskich innowacji społecznych” pod redakcją Ilkka Taipale.
Sama dość często słyszę/czytam głosy, że u nas się nie da. Pierwszy argument, który pada z ust malkontentów to „różnice kulturowe”. Może i są, ale chcąc coś zmienić zawsze znajdzie się argument „za”, a jeśli trzeba to każdy znajdzie argument „przeciw”. Wszystko zależy od naszego nastawienia, jak i chęci dokonania jakiejkolwiek autentycznej zmiany. Jako nauczyciel-praktyk z 20-letnim stażem pracy w zawodzie uważam, że wiele rzeczy się da. I to nie tylko w edukacji. Wystarczy naprawdę chcieć. Wiem i rozumiem, że kryją się za tym ogromne nakłady finansowe. Jednak inwestycja w edukację powinna być największym skarbem każdego państwa. Wszystko jednak należałoby rozpocząć od zmiany mentalnej.
Jak już pewnie Drogi Czytelniku się domyślasz – jestem całym sercem za takim właśnie modelem edukacji. Dlaczego? Mówiąc bardzo krótko – widzę w tym sens. Uczniowie nie potrzebują samej wiedzy, nie będą bardziej szczęśliwi tylko dlatego, że wiedzą wszystko np.: na temat Hołdu pruskiego (z całym szacunkiem dla wszystkich nauczycieli historii!). To nie „sucha wiedza”, ale nauka przez zabawę i działanie, a także rozwijanie kompetencji społecznych sprawią, że nasi uczniowie będą kreatywni, pewni siebie (nie zarozumiali), będą mieli dobre samopoczucie. Po prostu będą szczęśliwi. Czy zmierzamy w tym kierunku? Cóż – wystarczy spojrzeć na raporty naszych psychiatrów (w tym dziecięcych), które są zatrważające!
Jako nauczyciel - wyłącznie praktyk - mam niestety niewielki wpływ na zmianę systemu edukacji. Kierując się zasadą „nie zmienię i nie uzdrowię całego świata, ale mogę coś zmienić na własnym podwórku”, podzielę się z Wami własną refleksją oraz tym, co sama robię. W szkole, w której jestem nauczycielem, obowiązuje taki oto system: otrzymujesz oddział przedszkolny i uczniów oddajesz po klasie trzeciej. W tym roku dostałam najmłodszych milusińskich. Szkoła wiejska. Grupa kameralna. Są dzieci zróżnicowane pod względem umiejętności i możliwości intelektualnych, są bardzo komunikatywne, ale i zamknięte w sonie. Krótko mówiąc: są „super/hiper”, ale i nie brakuje z zaburzeniami, jednak przy tak małej grupie wiele można – jeśli są tylko chęci zarówno rodzica, jak i nauczyciela. Celowo pomijam fakt, czy dziecko chce, bo w tym wieku oczywiste, że każde dziecko jest bardzo ciekawe świata.
We wrześniu okazało się, że moja grupa składa się z 4, 5 i 6-latków. I wszystko było cudownie, aż do połowy września kiedy to dołączyło do nas 3,5-letnie dziecko. Dodam, że bardzo komunikatywne, otwarte, ciekawe świata. Z wyglądu jeszcze bobas. Nie ukrywam, że pierwszy dzień, a raczej tydzień to był dla mnie horror. Myślę, że dla dziecka też – dziewczynka próbowała ciągłą zabawę wymusić płaczem, wszystko chciała pierwsza, już i natychmiast. Dostawałam „wysypki” i z zaciśniętymi ustami próbowałam zapanować nad sytuacją.
Tłumaczyłam sobie, że przecież w innych krajach się da i to działa. Potem próbowałam sobie wmawiać, że przecież mam w grupie 4-latka. Jednak uruchamiał mi się wtedy mój „wewnętrzny malkontent”, który mówił mi, że jednak pół roku w tym wieku to bardzo dużo. Mój kolejny argument „przeciw” był taki :no tak, ale mieszkamy w Polsce, nasz system edukacji…, nasze warunki…, pomoce…, baza… Jednym słowy- byłam skłonna wydłubać oczy osobie decyzyjnej w naszej szkole (czytaj: Dyrektorowi szkoły), która zapisała dziecko do mojej grupy.
Zapalało mi się jednak codziennie czerwone światło, że muszę się bardzo kontrolować, by przypadkiem nawet podświadomie „nie wyżywać się” na dzieciach, a w szczególności na „moim Bobasie”. Wiem, że zdałam test w tym zakresie, bo po Nowym Roku i dłuższej nieobecności „Bobas” rzucił mi się rano na szyję. A po mojej dwudniowej nieobecności spowodowanej chorobą, reszta grupy zareagowała podobnie.
Cóż…nie wierzę, że to mówię, ale dziś, po kilku miesiącach wspólnego bycia razem stwierdzam że to idealny(!) model i „da się” go urzeczywistnić także w Polsce. Zdaję sobie sprawę z tego, że moja grupa jest małoliczna i nie mam doświadczeń w większych zespołach.
Tak jak pisałam – bliski mojemu myśleniu o edukacji jest fiński model, dlatego staram się w mojej codziennej pracy z dziećmi „przemycać” co tylko się da. Oto przykład: niby banalna sprawa – codzienne wychodzenie na pole/ na dwór. Robię to konsekwentnie, nawet kiedy siąpi deszcz. Współpraca w grupie i mądre place zabaw. Joanna Okuniewska mówiła o tym w podcaście Edugadki (który serdecznie wszystkim polecam). Nasze place zabaw niestety są nieprzemyślane, brak w nich też jakichkolwiek rozwiązań dla dzieci niepełnosprawnych! Aby zatem budować relacje w grupie wprowadzam zasadę: 1 sanki na 2 osoby - tyle wystarczy, aby działać razem.
Wykonać zadanie za kolegę? Czemu nie? I cudnie wtedy podglądać jak uczniowie się tym przejmują, są dumni z siebie, że zrobili coś dla kogoś. A przykładają się do tego bardziej, niż kiedy robiliby to dla siebie. Zdarza się, że czasem ktoś zapomni - wtedy nic nie muszę mówić. Sami od razu przepraszają kolegów i jest im naprawdę bardzo wstyd. I z własnej inicjatywy kosztem przerwy naprawiają swój błąd.
A wracając do mojej zróżnicowanej wiekowo grupy. Przecież i tak każdy rozwija się w swoim tempie. Wszyscy zaczynamy przygodę z czytaniem, ale każdy robi to w swoim tempie- uczymy się czytać razem, ale są w ciągu dnia takie momenty, że pracuję z każdym indywidualnie. Zresztą wystarczy popatrzeć na grupę, w której wszystkie dzieci są w tym samym wieku- i tak widać różnice. Każdy rozwija się indywidualnie, ma inne potrzeby i problemy.
Edukacja matematyczna? Przecież to co robimy to czynnościowe nauczanie. I gdyby patrzeć tylko na wiek to ma się to nijak do umiejętności dzieci: mam 4 -latkę, która dodaje i odejmuje bez konkretów i jej myślenie operacyjne jest powyżej wieku rozwojowego, a 6-latka ma problem z tym samym na konkretach.
Edukacja plastyczna - które dziecko nie lubi malować farbami? Nie znam takiego. Bezmyślne kolorowanie ilustracji-niby po co? A może malowanie stopami? Czemu nie. Przecież o to chodzi, aby tych „najwspanialszych dni w życiu” w opinii dzieci było jak najwięcej. I najbardziej chyba cieszy kiedy dziecko płacze, że nie może iść do szkoły, bo jest chore.
Doskonalenie percepcji wzrokowej, słuchowej… każdy i tak doskonali to na swoim poziomie no i robimy to przecież w zabawie. Dla mnie miód na serce kiedy słyszę dziecko „tata dzisiaj wcale się nie uczyliśmy – cały dzień się tylko bawiliśmy”. Taa.. jasne J
4-latek też potrafi samodzielnie zawiązać buty, jeśli go tego nauczymy – no i mamy już ćwiczenie koordynacji wzrokowo-ruchowej każdego dnia. Wystarczy tylko przekonać rodziców na zakup kapci na sznurówki. Kilka lat temu z przerażeniem spojrzałam na jednego z szóstoklasistów którego na początku roku poprosiłam , aby zawiązał buty naszemu przedszkolakowi, a ten zakomunikował, że nie potrafi.
A społecznie? ZACHWYCAM SIĘ GRUPĄ!!! Widzę jak bardzo „młodzież” opiekuje się najmłodszą dziewczynką (robi to nawet 4-latka, bo czuje się starsza). Jednak starsi nie dadzą sobie „w kaszę dmuchać”- pomagają a nie wyręczają- tego zabraniam, aby zapobiec wyuczonej bezradności. Robi się zabawnie, kiedy z ust moich uczniów padają moje słowa „ nie możesz jej wyręczać, bo się nie nauczy. Niech sama założy a ty jej potem pomóż zapiąć”. Boskie! A kiedy ustawia się przede mną za czymś kolejka- nie wpuszczą , bo ma być sprawiedliwie. I nasz Bobas już o tym wie, cierpliwie czeka (już!) bez płaczu w kolejce.
I jakże cieszą się, że Ją widzą rano. Zresztą nie tylko Nią. Oni naprawdę dobrze czują się wszyscy w swoim towarzystwie, bez względu na wiek!
Tak jak reszta grupy – nasz Bobas uczy się odpowiedzialności: w różnych sytuacjach drobnymi krokami – odpowiedzialności za grupę, także za innych np.: poprzez codzienne dokarmianie ptaków z naszego karmnika, uczy się wzajemnej pomocy poprzez naśladowanie moich oraz innych dziecięcych zachowań, kultury w życiu codziennym. To niby takie oczywiste-przytrzymanie komuś drzwi, ale nie dla każdego. Widzę to nie tylko w szkole, ale w życiu pozaszkolnym. Wierzę, że kropla drąży skałę.
Minusy? Są i minusy.
Przez pierwsze 2 tygodnie wszystkie dzieci w grupie mówiły pieszczotliwie, dziecięcym językiem zdrabniając co tylko możliwe. Teraz zdarza się to rzadko, bo nie pozwalam na to. Wyrwie się jeszcze czasem komuś „ciukieleciek”, ale sporadycznie.
Najmłodsza dziewczynka stała się maskotką całej szkoły. Niektóre dzieci są o to zazdrosne – mówią to wprost (w tym wieku na szczęście mają jeszcze naturalną szczerość). Wierzcie mi – kontroluję się bardzo, a starszym nie pozwalam np. zakłócać nam zajęć ruchowych w trakcie ich trwania, bo ktoś próbuje podejść i wziąć ją na ręce.
Nie zawsze rozumiem dziecko 3,5-letnie kiedy do mnie mówi, ale jest z tym coraz lepiej.
Na samym początku nasz maluszek wykazywał brak samodzielności podczas ubierania się – ale po to jest przecież w grupie, aby i tego się nauczyć i jest już doskonale.
O wielki zachwyt przyprawiają mnie takie sytuacje, kiedy „naszemu Bobasowi” w czymś pomogę, włożę coś (zresztą tak jak i pozostałym) do pudełka na jej stoliku, podniosę kredkę, która spadła podczas rysowania. Zwykła rzecz, a Ona jest tak wdzięczna i dziękuje z tak przesadnym zachwytem, że jestem tym oczarowana! To jest nieprawdopodobne i niekiedy wręcz nierealne. To dla mnie wielka lekcja! No i wtedy zapala mi się żarówka w głowie.
Praca z najmłodszymi ma wielką zaletę – jako osoba dorosła na nowo codziennie uczę się zachwycać rzeczami małymi i dostrzegać różne cuda wokół. Bo któż z nas dorosłych na co dzień zachwyca się kwitnącym mleczem, wschodem słońca, czy też biega za kolorowym motylem (nawet wtedy kiedy jest na urlopie)? Gdzieś jako dorośli zatracamy tę cechę.
Nie wiem co byłoby dalej, gdyby wszyscy razem byli w jednym zespole klasowym. I od jakiegoś czasu nachodzą mnie myśli, że może … A wszystko choćby dlatego, że tak jak Wisławie Szymborskiej marzą mi się czasami sytuacje niemożliwe do urzeczywistnienia*
Dziś po kilku miesiącach pracy na pytanie „Czy da się pracować w grupie zróżnicowanej wiekowo?” odpowiadam z całą stanowczością „Ale o co chodzi? Nie rozumiem, w czym problem?”.
* Fragment pochodzi z przemówienia noblowskiego Wisławy Szymborskiej „Poeta i świat”
Notka o autorce: Nauczyciel edukacji wczesnoszkolnej i przedszkolnej - absolwentka Wyższej Szkoły Pedagogicznej w Bydgoszczy (obecnie Uniwersytet Kazimierza Wielkiego) z 20-letnim stażem pracy. Reżyser Teatru Dzieci i Młodzieży z dyplomem Akademii Teatralnej w Krakowie (Wydział zamiejscowy we Wrocławiu). Ukończyła m.in. Terapię przez sztukę przy Teatrze Ludowym w Krakowie, Pedagogikę opiekuńczo-wychowawczą Uniwersytetu Pedagogicznego w Krakowie oraz Terapię zaburzeń w mówieniu, czytaniu i pisaniu Uniwersytetu Jagiellońskiego. Od wielu lat prowadzi zajęcia korekcyjno-kompensacyjne z dziećmi i młodzieżą. Założycielka szkolnej grupy teatralnej „Turlicki”, którą prowadzi od 2002 r. przygotowując spektakle teatralne, jak i warsztaty. Okazjonalnie tworzy spektakle z rodzicami uczniów oraz absolwentami. Z powodzeniem przygotowuje uczniów klas młodszych, jak i młodzież do konkursów recytatorskich. Nie znosi sztampowych imprez i uroczystości szkolnych. Należy do grupy Superbelfrzy RP. Pracuje w Szkole Podstawowej im. Andrzeja Skupnia–Florka w Gliczarowie Górnym - szkole na najwyższym poziomie - bo… najwyżej położonej n. p. m. w Polsce. Niniejszy artykuł ukazał się w blogu Superbelfrów. Licencja CC-BY-SA.