Dzisiejszy artykuł jest odpowiedzią na zamówienie. Jeden z moich kochanych zięciów, który z oświatą ma obecnie tyle wspólnego, że jako świeżo upieczony ojciec za czas jakiś z nią się zderzy, poprosił mnie o opinię w dwóch sprawach, a swoją ciekawość uzasadnił zauważonym na fejsbuku podziałem społeczeństwa w poglądach na oba tematy. Chodzi mianowicie o szkołę o profilu disco polo oraz obecność na liście lektur obowiązkowych w czwartej klasie komiksu Janusza Christy „Kajko i Kokosz. Szkoła latania”.
Nietrudno zauważyć, że są to kwestie o bardzo różnym charakterze. Pierwsza dopiero co, jak błyskawica, przeleciała przez internet, budząc burzę emocji, a za moment popadnie w zapomnienie. Druga reprezentuje stale i od lat obecny w sieci, ważki i ponadczasowy problem lektur szkolnych.
Zacznę od komiksu. Uwielbiam „Kajka i Kokosza”. Mam na półce cały komplet, a „Szkołę latania” uważam za bodaj najlepszy odcinek. Jego obecność na aktualnej liście lektur wskazuje, że układał ją ktoś z mojego pokolenia, podzielający mój gust i chcący uchronić dorobek Janusza Christy od zapomnienia. No i myślę, że nie był to mądry pomysł. Co nie znaczy, że wśród lektur nie powinien znaleźć się komiks –w końcu to ważna forma twórczości literackiej. Ale dlaczego akurat ten?
Czy dlatego, że jest tak bardzo „polski” – z dzielnymi słowiańskimi wojami, poczciwym kasztelanem Mirmiłem i niecnymi Niemcami Zbójcerzami, nad którymi główni bohaterowie odnoszą kolejne przewagi? Czy dla dialogów, w których łatwo można odnaleźć odniesienia do czasów realnego socjalizmu – zresztą raczej delikatne żarty z ówczesnych „przejściowych trudności”, niż krytykę? Owszem, zdarzały się porównania komiksu Christy do kultowego „Asteriksa”, ale to jednak nie ta klasa. „Asteriks”, to wieloaspektowy, pełen humoru, ale też krytyczny obraz francuskiego społeczeństwa. Wychwalający dzielność i inteligencję Galów, ale czyniący to z wyraźnym mrugnięciem oka do czytelników, żeby nie nadymali się za bardzo narodową dumą. „Kajko i Kokosz” to tylko sprawnie opowiedziana bajka, o Polsce mówiąca niewiele. Ciekawostka dla tych, którzy dzisiaj jeszcze czytają. Co nie znaczy, że ta lektura czyni uczniowi jakąś krzywdę. Spokojnie mogłaby znaleźć się wśród pozycji uzupełniających, dla nauczyciela, który czuje klimat tego komiksu i potrafi go uczniom przybliżyć. Jako alternatywa dla „Tytusa, Romka i A’tomka”, ale również innych tytułów, reprezentujących odmienną tematykę, styl narracji i estetykę. Dla starszych uczniów mógłby to być, na przykład, "Thorgal".
Osobiście dostrzegam sens istnienia listy lektur obowiązkowych. Kanonu, z którym powinien zapoznać się każdy młody człowiek. Nie sądzę, by należało umieszczać na niej wyłącznie pozycje, które dzieci „chcą czytać”. Ale też nie wyłącznie – z ich punktu widzenia – nudne ramoty. Dlatego lista lektur obowiązkowych powinna być krótka i dobrze przemyślana, za to oferta lektur uzupełniających bardzo ogólna, pozostawiająca dużą swobodę nauczycielowi. No ale to nie z tą podstawą programową… Inna sprawa, że w dobie internetu, cokolwiek byśmy w szkole zaproponowali uczniom do czytania, i tak wzbudzi podział w społeczeństwie, którego nieco tylko skrzywioną emanacją jest fejsbuk.
Teraz kwestia klasy o profilu disco polo, jaką w liceum w Michałowie planuje otworzyć wójt tej podbiałostockiej gminy. W bańce informacyjnej, w której się znajduję, ów pomysł wzbudził śmiech, szyderstwo lub politowanie. Sławny profil fejsbukowy „Sekcja gimnastyczna” poświęcił mu pięć szyderczych memów. Niewiele mniej, niż drapaniu się pod okiem posłanki Lichockiej. Owe negatywne reakcje wynikały zarówno z powodów muzycznych, jak edukacyjnych, z których niektóre tutaj wymienię. Sympatyków disco polo proszę o wyrozumiałość; ja tylko z kronikarskiego obowiązku zarejestrowałem najpopularniejsze opinie.
Disco polo jest symbolem kultury niskiej; przejawem kulturowego populizmu.
Disco polo jest lansowane przez TVP Jacka Kurskiego, która łamie wszelkie standardy moralne i estetyczne.
Disco polo kojarzy się z obciachem.
Liceum jest miejscem nauki, przedmioty szkolne odzwierciedlają dyscypliny naukowe. Nie miejsce w nim na kulturę niską i obciach.
Pomysł wydał się interesujący ministrowi Dariuszowi Piontkowskiemu, który kontynuuje dzieło Anny Zalewskiej i podobnie jak ona usilnie pracuje nad zaoraniem polskiej oświaty. Pomysł taki jak w Michałowie jest żywym przykładem upadku zdeformowanej szkoły.
Jako osoba niedosłysząca nie mogę zająć stanowiska w kwestiach artystycznych. Lans w TVP i życzliwe zainteresowanie ministra Piontkowskiego są dla mnie bezdyskusyjnie fatalną rekomendacją, natomiast jeśli chodzi o funkcję szkoły…
Może jednak, zanim zdradzę swój pogląd, zaproszę Czytelnika do zapoznania się z rzetelną prezentacją okoliczności powstania pomysłu klasy disco polo, którą opublikował na swym świetnym portalu www.obserwatoriumedukacji.pl Włodzisław Kuzitowicz. Proszę przeczytać: Cała prawda o genezie i kulisach utworzenia klasy disco polo w Michałowie.
***
Przeczytane? To teraz moja opinia.
Marzę o szkole autonomicznej. To taka utopia, w której jest miejsce na najróżniejsze pomysły, mieszczące się w baaardzo szerokich ramach, jakie powinno określać prawo oświatowe. Dlatego nie uważam, że pomysł z Michałowa, co do zasady, jest zły. Jeśli może dać drugie życie placówce w miejscu, z którego większość potencjalnych uczniów wysysa pobliski Białystok, to niech daje. Prawdziwy problem leży gdzie indziej. Otóż cały tragizm sytuacji, w której znajduje się obecnie polska edukacja, polega na tym, że dyskutując o jej kształcie, potrzebach i perspektywach nie mamy szansy oderwać się od kontekstu politycznego.
Mogę tylko dość beznadziejnie marzyć, że kiedyś się to zmieni. To najważniejsza zmiana, jakiej potrzebujemy.
Notka o autorze: Jarosław Pytlak jest dyrektorem Szkoły Podstawowej nr 24 STO na Bemowie w Warszawie oraz pomysłodawcą i wydawcą kwartalnika pedagogiczno-społecznego Wokół Szkoły. Działalnością pedagogiczną zajmuje się przez całe swoje dorosłe życie. Tekst ukazał się w blogu autora.