Z zainteresowaniem przeczytałem w jednej z lokalnych gazet, że w mieście X jedna ze szkół ponadgimnazjalnych tworzy klasę dla uzdolnionych uczniów. Nazwała to klasą olimpijską. Idea - jak twierdzi dyrekcja szkoły - odpowiada na potrzeby rodziców, którzy poszukują dla swoich dzieci najlepszej szkoły, która przygotuje do egzaminów zewnętrznych.
Nie byłoby więc nic dziwnego i złego w tworzeniu klasy olimpijczyków, gdyby nie to, że autorzy pomysłu całą odpowiedzialność zrzucają na uczniów. Co semestr poddawani będą egzaminowi. Ci, którzy nie sprostają wymaganiom, zostaną usunięci. Pomysłodawcy klasy olimpijskiej nie wspominają nic o odpowiedzialności nauczyciela za wyniki uczniów.
Nie dziwi mnie więc sceptyczny stosunek do pomysłu przedstawicieli kuratorium. Nie jest sztuką przyjąć najlepszych i postawić im wysokie wymagania, a potem oczekiwać wyników. To nic innego, jak zorganizowanie legalnego wyścigu szczurów, w których odpada najsłabszy. Nauka w takiej klasie oparta jest na ściganiu się z innymi.
Taka szkoła na pewno nie przygotowuje do zespołowej pracy, nie uczy współzależności, nie kształci kompetencji społecznych. Trudno je bowiem doskonalić w sytuacji, gdy cała kultura pracy oparta jest na rywalizacji. To czego brakuje polskiemu społeczeństwu to właśnie kapitału społecznego rozumianego jako współpracy, zaufania i działania na zasadzie wygrana - wygrana.
Oczywistym jest, że szkoła ma być miejscem kształcenia elit. Tych bowiem w Polsce rzeczywiście brakuje, ale ma też przygotować społeczeństwo, które potrafi realizować własne cele i działać na rzecz dobra wspólnego. System edukacji jednak z założenia jest zaprzeczeniem budowania kapitału społecznego. Oceny, testy, zewnętrzne egzaminy zabijają w szkole istotę edukacji. Nie jest ważne dochodzenie do prawdy, kontemplacja pięknem i tworzenie dobra, ale znakomite przygotowanie do egzaminu po to, aby dostać się do szkoły, która najlepiej przygotowuje do kolejnego egzaminu. I tak dalej.
W ten sposób system staje się atrakcyjny jedynie sam dla siebie i jest zaprzeczeniem przygotowania społeczeństwa, które wykorzystuje swoje silne strony, rozwija talenty i z tego czerpie sposób na życie dając tym samym radość innym i nie będąc obciążeniem dla pozostałych.
Pomysłodawcy klasy olimpijskiej skoncentrowali się - jak powiada Ken Robinson - na kształceniu profesorów. Zależy im jedynie na akademickich karierach uczniów. Nie byłoby w tym nic złego, kraj potrzebuje bowiem intelektualistów, profesorów - lekarzy, ekonomistów, prawników, którzy przejmą w przyszłości odpowiedzialność za rozwój kraju. Jednak świat chce nie tylko profesorów, ale samodzielnych, kreatywnych, przedsiębiorczych i szczęśliwych obywateli, a wśród nich ślusarzy, malarzy, sprzedawców, hotelarzy, tancerzy, śpiewaków, nauczycieli, sportowców. Obywateli, którzy nie będą czekali aż państwo weźmie za nich odpowiedzialność, ale będą w pełni niezależnymi obywatelami, którzy sami troszczą się o siebie i swoje rodziny. Z pomocą powinno się przyjść tym, którzy nie potrafią poradzić sobie w sytuacjach kryzysów, katastrof i nieprzewidzianych tragedii.
Tworzenie klas olimpijskich i finansowanie ich z publicznych pieniędzy, to efekt chorego systemu, który wymaga zmiany. Bez narodowej wizji edukacji będzie powstawało jeszcze wiele takich kuriozalnych pomysłów.
(Notka o autorze: Witold Kołodziejczyk jest członkiem e-Redakcji Edunews.pl, dyrektorem i twórcą innowacyjnej szkoły - Collegium Futurum w Słupsku)