Strona 2 z 2
Tak było nie tylko w naszej szkole. Inni uczestnicy zauważali to także w zwiedzanych przez nich szkołach, i… - jak my - dziwili się.
Może warto zastanowić się: Co takiego powoduje głośne zachowanie polskich dzieci w szkole? Wydaje mi się, że jest to przede wszystkim odreagowywanie stresu i sztywnej atmosfery, jaka panuje często na lekcjach. Zmienić to można poprzez wczesne uczenie dobrych nawyków życia w społeczeństwie, takie, jak to z cichym wystawianiem chorągiewki, a także modelowanie takich zachowań przez nauczycieli i rodziców. Można to jednak robić jedynie wtedy, kiedy celem szkoły nie jest rozwój intelektualny za wszelką cenę lub (jeszcze gorzej) jej ranking wśród szkół czy zwycięstwa w olimpiadach.
Próbowaliśmy przez podnoszenie ręki uciszać naszą grupę uczestników wycieczki. O ile udawało się to w warunkach treningu w SOM (odpowiednik naszego Ośrodka Doskonalenia Nauczycieli) w Waaiwijk, kiedy reagowaliśmy na prowadzącego zajęcia Holendra, już w relacjach tylko naszej grupy - nie bardzo. Najbardziej wymowne było to, że niektórzy podnosili rękę i w tym samym czasie głośno uciszali innych lub mówili: „ręka, ręka, nie widzicie?!” Cóż, nawyki budowane od wczesnego dzieciństwa trudno zastąpić nagłą zmianą paradygmatu. Podobało nam się to, zachwycaliśmy się, mówiliśmy: „Jakie to byłoby wspaniałe w szkole”, ale nawet sami (40 dorosłych osób) nie potrafiliśmy tak się zachować. Jak możemy uczyć tego dzieci?
Dobre wzory ze świata
Typografia
- Smaller Small Medium Big Bigger
- Default Helvetica Segoe Georgia Times
- Tryb czytania
Spis treści
Wszyscy uczą się matematyki i czytania – to jest przedmiot. Chodzi tu o czytanie, rozumienie i dyskutowanie o przeczytanych fragmentach, ale także ciche, samodzielne czytanie. Jest 18 poziomów doskonalenia tych przedmiotów. Widzieliśmy lekcję matematyki, gdzie 2 nauczycieli opiekowało się grupą około 40 osób z 4 poziomów. Najbardziej fascynujące było to, że dzieci wchodziły do klasy, siadały przy stolikach i natychmiast przystępowały do pracy. Nauczyciele nic nie mówili. Dyrektor wyjaśnił, że „dzieci wiedzą, co mają robić i robią”.
Przy tej okazji pragnę zaznaczyć, że wbrew naszym wyobrażeniom klasy wcale nie są mniej liczne niż u nas, co zdziwiło zresztą wielu uczestników szkolenia.
Nauczyciele z wyższych poziomów przychodzą czytać młodszym dzieciom. Świetnie czytają. Wszyscy znakomicie się przy tym bawią. Robią to po to, by oderwać się od swojej pracy i jednocześnie przypomnieć sobie inny poziom funkcjonowania. W tym czasie „ich” grupą zajmują się studenci z PAGO – Wyższej szkoły dla nauczycieli.
Dzieci (od 9 do 12 lat) same decydują, co chcą robić po południu, w jakiego rodzaju aktywności brać udział. Mogą sobie również wybrać grupę, w jakiej chcą pracować. Jest specjalna tablica, na której dzieci umieszczają w odpowiednich miejscach swoje podpisane zdjęcia.
Jako psychologa, któremu szczególnie bliskie jest budowanie samodzielności, odpowiedzialności i proaktywności, bardzo cieszą mnie takie sposoby podejścia do dzieci i boleję nad tym, że w polskiej szkole tak wiele rzeczy robionych jest „pod dyktando” lub według wcześnie ustalonych, stałych zasad. Nie pozwala to rozwijać wyżej wspomnianych cech, co łatwo potem zaobserwować w dojrzałym społeczeństwie. Niestety można to było znakomicie zobaczyć również wśród uczestników naszego szkolenia!
Najbardziej podobała mi się odpowiedź dyrektora na pytanie jednej z uczestniczek: „Jak radzą sobie z dziećmi mającymi problemy, nadpobudliwymi, wolniej uczącymi się, dyslektycznymi itp.?”
„Jeśli robi się z dziećmi właściwe rzeczy we właściwym momencie, nie ma problemów. Szkoły kreują problemy”. Oczywiście na bieżąco jest pełna współpraca szkoły, rodziny i ekspertów z różnych dziedzin. Raz w tygodniu dyskutuje się w różnym gronie co zrobić, żeby było najlepiej na przykład dla konkretnego dziecka niepełnosprawnego. Dopiero wtedy, gdy w żaden sposób szkoła nie może temu sprostać, dziecko wysyłane jest do szkoły specjalnej, integracyjnej czy innej. Proszę zauważyć, że mówi to dyrektor szkoły. Zdanie to jest mi niezwykle bliskie. Podobnie jak i podejście w stosunku do osób niepełnosprawnych, które są przecież częścią każdego społeczeństwa. Dodałabym jeszcze, że problemy kreują również rodzice, a także niektóre kręgi profesjonalne i biznes.
Bardzo chciałabym, żeby do pracy w szkole podchodzono w taki właśnie sposób. Tak, jak rozwój motoryczny czy fizyczny odbywa się w różnym tempie, tak przyswajanie wiedzy może się odbywać na wiele różnych sposobów. Ważne jest szczęście dziecka i przygotowanie go do życia w społeczeństwie na właściwym dla niego poziomie. Rozumie to szkoła, rodzice, państwo.
Szkoła naprawdę współpracuje z rodzicami. Wykonują oni nawet różne prace na jej rzecz. W czasie naszej wizyty rodzice pielęgnowali na przykład teren przy szkole. Podobno sami malowali szkołę i pomagali w jej remoncie. Bardzo ujęło nas również to, że uczniowie myli (z wyraźną przyjemnością) naczynia z pokoju nauczycielskiego. Trudno sobie wyobrazić taką sytuacje w polskiej szkole, „uwłaczałaby” ona i uczniom i ich rodzicom. A o nauczycielach mówiłoby się, że „wykorzystują dzieci”. Jeden z uczestników naszej grupy nazwał panującą w szkole atmosferę - rodzinną. I tak naprawdę było, choć szkoła liczyła około 400 uczniów.
W czasie wieczornej sesji dzielenia się doświadczeniami z różnych szkół doszliśmy zgodnie do wniosku, że teoretyczne założenia, o których mówiono nam na Uniwersytecie w Fontys kształcącym nauczycieli, realizowane są w praktyce w codziennych relacjach z uczniami. To bardzo budujące zjawisko.
W poprzednim artykule przytoczyłam za Blainem Lee zdania: „Urzędnik Wydziału Oświaty mówi: Tworzę zasoby do uczenia się, buduje podstawy dla nauki. Dyrektor mówi: Tworzę przyjazne, wspierające naukę środowisko. Nauczyciel mówi: Pomagam dzieciom odkrywać piękno świata. Uczeń: Nienawidzę szkoły!" Okazuje się, że tak być nie musi. Kiedy działaniu towarzyszy wspólna wizja i misja, a ludzie dzielą te same wartości, na końcu może być szczęśliwy uczeń mówiący: „Kocham szkołę!”.
(Źródło: Edukacja i Dialog, Nr. 3/2009)