Strona 1 z 2Nasza nowa polska rzeczywistość ma już prawie dwadzieścia lat. I dużo to i mało. Dopiero od pewnego czasu możemy porównywać to, co dzieje się na różnych polach u nas w stosunku do tego, co jest w innych krajach. W kilku dziedzinach życia społecznego Polska ma się zupełnie dobrze i nie musi się wstydzić. Tak jest moim zdaniem z edukacją.
Nie wydaje mi się, wbrew powszechnym narzekaniom, żeby poziom wiedzy uczniów czy absolwentów naszych szkół odbiegał od tego, jaki reprezentuje młodzież innych krajów. Na pewno nie jest on niższy. Nie uważam również żeby nasi nauczyciele byli gorzej wykształceni od tych z innych państw, przeciwnie, czasem ich wykształcenie jest… zbyt wysokie. Obawiam się jednak, że zastosowanie wiedzy w praktyce, robienie z niej właściwego użytku, czyli nawet rozumienie poszczególnych zagadnień jest u nas na niższym poziomie. Podobnie rzecz ma się z kompetencjami psychologicznymi ułatwiającymi karierę zawodową i życie w społeczeństwie. Mam również wrażenie, że polskie dzieci są bardziej zestresowane, mniej szczęśliwe w szkole niż ich amerykańscy, holenderscy czy niemieccy koledzy.
I to jest to, co czyni wielką różnicę na niekorzyść i co powoduje, że już jako dorośli funkcjonują w wolnorynkowym demokratycznym społeczeństwie gorzej niż należałoby oczekiwać. Jeździmy po świecie, często właśnie po to żeby uczyć się, poszerzać horyzonty myślowe, korzystać z dobrych pomysłów innych. Jeżdżą rolnicy, menedżerowie, jeżdżą nauczyciele. Nawet ja, niezrzeszona nigdzie i niemająca formalnych związków z edukacją, mogłam uczestniczyć w takim projekcie zorganizowanym dla dyrektorów szkół i innych osób związanych z edukacją. Ważne, by doświadczenia takie wykorzystywać potem na polskim gruncie – wprowadzając różnego rodzaju innowacje w naszym systemie szkolnictwa. Chodzi o to, by nie tylko nauczać ale także przygotowywać do życia, budować kompetencje i charakter.
Oczywiście na początku trzeba zaznaczyć dwie sprawy: Po pierwsze zawsze pokazuje się najlepszych. My także mamy wzorcowe placówki z każdej branży. Są u nas takie szkoły, że każda wycieczka byłaby zachwycona. Po drugie – z góry przepraszam, jeśli kogoś urazi to porównanie, choć nie powinno – że tak jak rolnik, zwiedzając nowoczesne obory we Francji, zdaje sobie sprawę, że jest to efekt nie tylko zapobiegliwości gospodarza, ale także polityki rządu francuskiego wobec rolników, tak nauczyciel oglądając szkoły w Holandii musi wiedzieć to samo. Ciągle jednak jeden i drugi zwiedzający może korzystać z pewnych wzorów, a także naciskać polskie urzędy by stwarzały odpowiednie warunki do pracy. Zwiedzałam właśnie holenderskie szkoły, a także świetlice i przedszkola, a nawet żłobek, wyższą szkołę kształcąca nauczycieli i ośrodki ich doskonalenia oraz urząd gminy, który rządził tym rejonem. To, co było widoczne – to spójność tych wszystkich ośrodków - wyraźne podporządkowanie działań jednej wizji i misji. I zaangażowanie oraz życzliwość pracujących tam ludzi. Starali się nam pokazać jak najwięcej, odpowiadali na nasze pytania oraz naprawdę gościli w swoich placówkach.
Dzisiaj podzielę się wrażeniami ze szkoły podstawowej St. Lambertus w Haarsteeg w Holandii. Wybieram to tylko, co uważam za najcenniejsze patrząc przez pryzmat psychologa. Myślę też, że niektóre rzeczy można wprowadzić do polskiej szkoły.
I to jest to, co czyni wielką różnicę na niekorzyść i co powoduje, że już jako dorośli funkcjonują w wolnorynkowym demokratycznym społeczeństwie gorzej niż należałoby oczekiwać. Jeździmy po świecie, często właśnie po to żeby uczyć się, poszerzać horyzonty myślowe, korzystać z dobrych pomysłów innych. Jeżdżą rolnicy, menedżerowie, jeżdżą nauczyciele. Nawet ja, niezrzeszona nigdzie i niemająca formalnych związków z edukacją, mogłam uczestniczyć w takim projekcie zorganizowanym dla dyrektorów szkół i innych osób związanych z edukacją. Ważne, by doświadczenia takie wykorzystywać potem na polskim gruncie – wprowadzając różnego rodzaju innowacje w naszym systemie szkolnictwa. Chodzi o to, by nie tylko nauczać ale także przygotowywać do życia, budować kompetencje i charakter.
Oczywiście na początku trzeba zaznaczyć dwie sprawy: Po pierwsze zawsze pokazuje się najlepszych. My także mamy wzorcowe placówki z każdej branży. Są u nas takie szkoły, że każda wycieczka byłaby zachwycona. Po drugie – z góry przepraszam, jeśli kogoś urazi to porównanie, choć nie powinno – że tak jak rolnik, zwiedzając nowoczesne obory we Francji, zdaje sobie sprawę, że jest to efekt nie tylko zapobiegliwości gospodarza, ale także polityki rządu francuskiego wobec rolników, tak nauczyciel oglądając szkoły w Holandii musi wiedzieć to samo. Ciągle jednak jeden i drugi zwiedzający może korzystać z pewnych wzorów, a także naciskać polskie urzędy by stwarzały odpowiednie warunki do pracy. Zwiedzałam właśnie holenderskie szkoły, a także świetlice i przedszkola, a nawet żłobek, wyższą szkołę kształcąca nauczycieli i ośrodki ich doskonalenia oraz urząd gminy, który rządził tym rejonem. To, co było widoczne – to spójność tych wszystkich ośrodków - wyraźne podporządkowanie działań jednej wizji i misji. I zaangażowanie oraz życzliwość pracujących tam ludzi. Starali się nam pokazać jak najwięcej, odpowiadali na nasze pytania oraz naprawdę gościli w swoich placówkach.
Dzisiaj podzielę się wrażeniami ze szkoły podstawowej St. Lambertus w Haarsteeg w Holandii. Wybieram to tylko, co uważam za najcenniejsze patrząc przez pryzmat psychologa. Myślę też, że niektóre rzeczy można wprowadzić do polskiej szkoły.
Dla mnie najważniejszą sprawą była misja szkoły – Czy istnieje i czy jest realizowana? Uważam to za najważniejszą sprawę zarówno każdej szkoły jak i oświaty narodowej. Nawet nie musiałam o to pytać - dyrektor od tego zaczął oprowadzanie. Ewidentnie nie ja jedna przywiązuje do tego wagę.
Misją tej szkoły jest przede wszystkim uszczęśliwianie dzieci, wspieranie ich rozwoju emocjonalnego, społecznego oraz przekazanie wiadomości niezbędnych do prawidłowego rozwoju intelektualnego i pełnowartościowego uczestniczenia w życiu społeczeństwa.
Misją tej szkoły jest przede wszystkim uszczęśliwianie dzieci, wspieranie ich rozwoju emocjonalnego, społecznego oraz przekazanie wiadomości niezbędnych do prawidłowego rozwoju intelektualnego i pełnowartościowego uczestniczenia w życiu społeczeństwa.
Proszę zwrócić uwagę na kolejność. Dyrektor bardzo mocno podkreślał, że szczęście dzieci jest dla niego najistotniejsze. Kiedy zaczął być dyrektorem tej szkoły, zaproponował nawet lekkie (i tak mieszczące się na przyzwoitym poziomie testu sprawdzającego kompetencje intelektualne) obniżenie celów intelektualnych na rzecz pełnego rozkwitu emocjonalnego i społecznego dzieci. Mówił, że rodzice nie byli zachwyceni tym pomysłem, mieli wątpliwości czy to nie obniży szans ich dzieci w przyszłości. Z mojego punktu widzenia jest to niezwykle mądre podejście, które chciałabym widzieć we wszystkich szkołach świata. Cieszący się autorytetem u wszystkich dyrektor, potrafił ich do tego przekonać. Jest on zresztą ekspertem w dziedzinie prowadzenia szkoły. Doradza innym, prowadzi szkolenia, a zarobione w ten sposób pieniądze przeznacza na… rozwój własnej szkoły. (sic!)
W szkole jest cicho, spokojnie, nie ma krzyków, także na przerwach. To ciekawe, że podobne wrażenie miałam przebywając w szkołach kanadyjskich i amerykańskich. W szkole holenderskiej, a także w młodszych klasach szkół amerykańskich i kanadyjskich klasy są zagospodarowane bardzo swobodnie – kolorowo z wydzielonymi kącikami dla różnych form aktywności oraz miejscem do siedzenia na podłodze. Zastanawiała nas niezwykła kultura komunikacyjna maluchów. Już czteroletnie dzieci (w Holandii, podobnie jak w Kanadzie, przywilej chodzenia na pół dnia do szkoły mają już czterolatki. I – zapewniam – nikt nie „zabiera im dzieciństwa”), kiedy chcą porozmawiać o czymś z nauczycielem wystawiają na stoliku chorągiewkę i spokojnie czekają. Nauczyciel widzi ją i podchodzi. Jakiż wspaniały przekaz, nauka cierpliwości, zaufania i współistnienia. Zupełnie fantastyczny jest sposób uciszania dzieci lub informowania ich o czymś, na przykład o zmianie sali, co ma miejsce często, ponieważ przystosowane są one do różnego rodzaju aktywności. Otóż w pierwszym wypadku nauczyciel podnosi rękę do góry i nic nie mówi, coraz więcej dzieci robi to samo, milknie i podnosi rękę. Jeśli jakieś dziecko nie widzi, inne dotyka w milczeniu jego ramienia i pokazuje swoją rękę. Proces uciszenia klasy trwa 3 sekundy. Oznajmianie zmiany klasy odbywało się w najmłodszych grupach, na przykład przez śpiewanie tego, niczym w operze, przez nauczycielkę.
Czytaj dalej...