Książka Manfreda Spitzera „Cyfrowa Demencja“ często przywoływana jest w dyskusjach na temat wykorzystania narzędzi cyfrowych w edukacji. To publikacja dobrze napisana, ciekawa – ale po głębszej analizie, w wielu miejscach budząca wątpliwości.
Wstęp – dlaczego o demencji warto zapomnieć
Analizę trzeba zacząć od stwierdzenia, że Manfred Spitzer jest wybitnym specjalistą z zakresu neurodydaktyki oraz świetnym popularyzatorem wiedzy. Jego wcześniejszą książkę „Jak uczy się mózg” przeczytałem z wypiekami na twarzy. Tym gorzej, że w „Cyfrowej demencji”, jako autor zabrał się za dziedzinę na której niestety specjalnie się nie zna – za wykorzystanie technologii cyfrowych w codziennym życiu i w edukacji.
Eksperckość Spitzera, potwierdzona wcześniejszymi książkami, jest bowiem w tym wypadku niestety wadą. Działa tu tzw. „efekt aureoli” – wielu czytelników, przekonanych o wiedzy Spitzera w jednym obszarze (neurologia) uzna go automatycznie za eksperta także w innych obszarach. Ten sam mechanizm powoduje, że często do Sejmu wybieramy celebrytów, nie mających nic wspólnego ze stanowieniem prawa, a w reklamach napojów występują sportowcy. Zasada działania efektu aureoli jest prosta: jeżeli ktoś ma jedną mocną stronę, nasz mózg bardzo łatwo uogólnia jego zalety na całą jego postać i wszystkie działania. W związku z tym wiele osób uzna, że, jeżeli autor napisał jedną świetną książkę i jest wybitnym naukowcem, z pewnością jego kolejna książka – na dowolny temat – też będzie dobra.
Pisząc o powiązaniach neurologii i świata cyfrowego, Spitzer fantastycznie radzi sobie z pierwszą częścią tematu i wykazuje znaczące niezrozumienie drugiej. Fragmenty książki, które poświęcone są działaniu mózgu, pamięci i mechanizmów poznawczych są świetnie napisane i bardzo przekonujące. Niestety, przeplatają się one z fragmentami, w których autor na siłę naciągając argumentację, próbuje udowodnić naczelną tezę o zgubnym wpływie komputerów. W efekcie w wielu miejscach, rezygnuje ze ścisłego, naukowego rygoru, a przechodzi bardziej w publicystykę, łamaną przez propagandę.
Zacznijmy od czterech istotnych spraw, które w mojej ocenie są dużymi słabościami całej książki.
4 problemy, przewijające się przez całą książkę
Problem 1: Spitzer pisząc o mediach cyfrowych, w wielu wypadkach do jednego worka wrzuca zarówno komputery, tablety i telefony jak i telewizję (np. rozdział „Intelektualny Pokarm”, str. 117-122). W efekcie, używa do oceny Internetu negatywnych efektów siedzenia przed telewizorem. Tymczasem nie można tych dwóch rzeczy w ogóle ze sobą porównywać, bo jedyne co łączy telewizję z Internetem to fakt, że obie rzeczy ogląda się na ekranach, zasilanych elektrycznie. Telewizja i Internet to kompletnie różne rodzaje mediów – TV wspiera odtwórczość, skłania do bierności i jest całkowicie jednokierunkowa. Internet umożliwia interakcję z treściami i pełną decyzyjność w zakresie tego, co, jak długo i w jaki sposób oglądamy.
Problem 2: Analogicznie do pierwszego, nawet gdy autor pisze jedynie o komputerach i sieci, nigdzie nie wchodzi w szczegóły na temat tego, co właściwie dzieci i dorośli konkretnie przed ekranami robią. Zupełnie jakby pisanie bloga i granie w grę komputerową były dokładnie tym samym rodzajem aktywności – podczas gdy łączy je jedynie fizyczny sprzęt (monitor, klawiatura), wykorzystywany w tym czasie. Spitzer rozciąga negatywne skutki niektórych aktywności (np. brutalnych gier) na wszystko, co związane z komputerami. Ignoruje przy tym, że coraz większa ilość codziennych czynności – zakupy, płacenie rachunków, wybieranie wakacji – robiona jest przy wykorzystaniu Internetu.
Co więcej, Spitzer hołduje w tej linii argumentacji podziałowi na świat online i offline, czyli cyfrowy i realny. Tymczasem już od dobrych kilku lat granice te zaczynają się coraz bardziej zacierać. Możemy w wielu aspektach mówić już o rozszerzonej rzeczywistości, w ramach której ludzie są równocześnie online i offline. Na przykład, biegając w parku z uruchomioną w telefonie aplikacją do pomiaru szybkości albo w podróży, korzystając z map Google. Podejście autora do tematu powoduje więc przede wszystkim o tym, że opisuje i krytykuje rzeczywistość, która w wielu aspektach już przeminęła, ignorując to, jak bardzo świat cyfrowy się zmienił.
Problem 3: Spitzer robi w trakcie książki bardzo wiele założeń, które stają się podstawą jego dalszej argumentacji. Założenia te jednak są bardzo często oparte wyłącznie na jego osobistych poglądach. „O tym wiadomo od dawna”, „To oczywiste, że” – takie zwroty pojawiają się w wielu miejscach, choć nie wiadomo, skąd dokładnie wiadomo, lub dlaczego coś jest oczywiste. Kilka przykładów:
„W Internecie oszustwo i kłamstwo szerzą się na nieporównywalnie większą skalę niż w realnym świecie” – str.68 – nie mam pojęcia, jak prof. Spitzer chciałby udowodnić taką tezę. Co więcej, wykorzystuje tutaj błąd nadreprezentacji – dzięki Internetowi mamy dostęp do opisu większej ilości sytuacji, możemy mieć kontakt z większą ilością ludzi, więc statystycznie mamy większą szansę usłyszeć o przykładzie oszustwa lub kłamstwa. Dlatego wielu osobom może się wydawać, że w sieci łatwiej trafić na oszusta, ale nie ma żadnej metodologii socjologicznej, która potrafiłaby taką tezę potwierdzić.
„Korzystanie z Internetu i nowych mediów prowadzi – jak powszechnie wiadomo – do większej powierzchowności” – str. 64. To założenie jest w ogóle kamieniem węgielnym wielu argumentów stosowanych przez Spitzera, dlatego szerzej odnoszę się do niego w dalszej części tekstu.
Najbardziej jednak rozbawił mnie fragment, w którym Spitzer przyznaje się do niechęci wobec komputerów, uzasadniając ją swoim wiekiem: „Być może ma na to wpływ mój słuszny wiek, ale nie widzę tego w zbyt różowych barwach!” (str. 94)
Problem 4: Brak wiedzy na temat najnowszych możliwości edukacyjnych, związanych z narzędziami cyfrowymi – we wszystkich kartach książki nie pojawia się ani razu opis najnowszych możliwości, takich jak kursy MOOC, narzędzia do gamifikacji edukacji, Khan Academy czy tym podobnych. Spitzer w swoim opisie narzędzi cyfrowych w większości miejsc zatrzymał się na latach 90-tych i świat ten opisuje przez pryzmat gier strzelanek i filmów pełnych przemocy. I faktycznie, taką rzeczywistość ciężko uznać za rozwijającą – ale świat cyfrowy taki nie jest tylko taki, a opisane negatywne zjawiska to zaledwie jego niewielki kawałek.
Dlaczego komputery są złe – czyli 7 argumentów Spitzera
Przejdźmy teraz do zasadniczych argumentów Spitzera, na rzecz tego, że świat cyfrowy jest zły. Argumenty te nie są przez niego nazywane w większości dosłownie, stanowią raczej wynik mojej analizy i próby wyciągnięcia sedna spośród wielu różnych rozproszonych w książce elementów krytyki świata cyfrowego.
Argument 1 – TIK prowadzi do powierzchownego przetwarzania danych i osłabia mózg.
Spitzer, konstruując ten argument odwołuje się do wyników badań, wskazujących, że informacje przetwarzane płyciej, nie utrwalają się w naszym mózgu, a poprzez to powodują jego degenerację. Ma tutaj oczywiście rację, co do związku między płytkością przetwarzania i osłabieniem połączeń neuronalnych. Problemem tego argumentu jest jednak założenie, że TIK prowadzi do powierzchowności przetwarzania danych. Takie postawienie tematu jest jednak całkowicie błędne już na poziomie konstrukcji tezy. Jeżeli bowiem porównamy poziom powierzchowności przetwarzania informacji dostarczanych uczniom podczas nudnego wykładu, ze wspólnym robieniem przez uczniów ciekawego projektu w sieci, obawiam się, że jednak wykład nie wyjdzie z tego zestawienia zwycięsko.
Powierzchowność nie jest bowiem związana z medium, którego używamy, tylko z niskim poziomu aktywizacji i zaangażowania uczniów. Dzieci mogą równie dobrze powierzchownie kartkować podręcznik, jak i oglądać film na Youtube. A przyczyną nie będzie to, gdzie są treści, tylko czy są one interesujące i czy nauczyciel potrafił wzbudzić autentyczne zainteresowanie dzieci tematem.
Dużo ważniejsza jest więc praca z uświadamianiem uczniom celu ich nauki, budzeniem fascynacji przedmiotem i angażowaniem ich zainteresowania. A potem, już do celów bieżącej nauki można używać zarówno komputerów, jak i zwykłej tablicy. Bo to nie medium stanowi o sukcesie procesu nauczania, tylko poziom zaangażowania dzieci.
Argument 2 – Komputery odciągają uwagę dzieci od nauki, ponieważ są atrakcyjniejsze.
Nieprawda. Komputery nie odciągają uwagi dzieci od nauki – bo dzieci uwielbiają się uczyć. Mogą natomiast odciągać uwagę od nudnych lekcji, prowadzonych z obowiązku, ponieważ nauczyciel musi zrealizować podstawę programową. Ale nie świadczy to źle o mediach cyfrowych, tylko o takich lekcjach. Jeżeli zajęcia prowadzone będą dobrze, w sposób angażujący dzieci, każdy uczeń chętnie zostawi komputer i na nie przyjdzie, bo dzieci lubią się uczyć – tylko wiedza musi być im przekazywana w sposób atrakcyjny. Nota bene, tego argumentu można byłoby użyć trzydzieści lat temu, by zakazać trzepania dywanów – trzepak za domem był dla mnie i wielu moich kolegów niewątpliwie bardziej atrakcyjny niż niejedna lekcja.
Argument 3 – Szkoły nie wdrażają technologii cyfrowych zbyt entuzjastycznie, a przecież gdyby to działało, to by wdrażały.
Niestety, to tak nie działa. Bariery cyfryzacji oświaty mają swoje źródło w obawach nauczycieli, dyrektorów i decydentów w organach prowadzących i ministerstwach. Trzy lata temu prowadziłem na ten temat badania socjologiczne – ich wyniki jednoznacznie wskazują, że powolność wdrażania nowych rozwiązań jest związana z postawami głównych aktorów sceny oświatowej, a nie z rzetelną analizą korzyści i strat. Wyniki tych badań można znaleźć tutaj: http://www.smwi.pl/dokumenty/30-ekspertyzy-i-opracowania/136-raporty.html.
Argument 4 – Komputery są zawodne, często działają źle i powoli się włączają.
Tak, niektóre na pewno. I na pewno nie jest to fajne dla nauczycieli, którzy czekają aż im się prezentacja załaduje. Ale po pierwsze, waga gatunkowa tego zarzutu nie jest zbyt wysoka, a po drugie komputery są coraz lepsze i szybsze – poza tym być może jest to zarzut do zbyt oszczędnych organów prowadzących?
Argument 5 – Komputery nie pozwalają osiągać lepszych wyników na egzaminach.
Ten argument jest tylko częściowo prawdziwy. Wszystko zależy od tego, co się na tych komputerach robi. Jeżeli po prostu odda się je w ręce dzieci, bez komentarza czy wsparcia, to tak – nie pomogą podnieść wyników. A jeżeli nauczyciel znajdzie sposób na powiązanie ich z ciekawymi lekcjami, będzie miał lepsze wyniki. Spitzer niestety, w podawanych przykładach i badaniach koncentruje się na sytuacjach, w których dzieciom dano po prostu dostęp do sprzętu cyfrowego, czy w szkole czy w domu i konstatuje, że spowodowało to obniżenie ich wyników – i absolutnie wierzę, że tak musiało się stać.
Jak wskazuje jednak choćby przykład Akademii Khana, umiejętne wykorzystywanie narzędzi cyfrowych może podnosić wynik egzaminów. Pilotaż platformy przeprowadzony w Los Altos doprowadził do podniesienia odsetka uczniów z najwyższymi wynikami prawie dwukrotnie – z 23 do 41%.
Argument 6 – Nie powinniśmy się przyzwyczajać do korzystania z Internetu, bo co zrobimy, kiedy nam go odetną.
A co zrobimy, kiedy impuls elektromagnetyczny ze słońca wyłączy nam większość elektrowni i nagle wrócimy do epoki kamienia łupanego? Czy to znaczy, że mamy przerzucić się na świeczki?
Argument 7 – W kontakcie z realnymi ludźmi, lepiej przetwarzamy informacje niż w kontakcie wirtualnym.
Wreszcie coś z czym, faktycznie trudno się nie zgodzić. Ale też nie do końca. Na pewno przekaz emocjonalny wymaga kontaktu wzrokowego, przecież mowa ciała odgrywa tu olbrzymią rolę – świadczą o tym klasyczne badania Mehrabiana, z lat 70. Ale jednocześnie kontakt wirtualny jest czasami jedynym dostępnym – jeżeli chciałbym mojej klasie zorganizować rozmowę z ich rówieśnikami z USA, Skype jest jedyną realną opcją. Wspierajmy więc realny kontakt między dziećmi, gdy tylko możemy, ale doceńmy wartość kontaktu wirtualnego, gdy umożliwia on rozszerzenie horyzontów.
Podsumowanie – czy warto czytać Spitzera?
Czy faktycznie ta książka jest aż tak słaba?
Nie, Spitzer ma wiele racji, ostrzegając nas przed negatywnymi konsekwencjami technologii cyfrowych. W Niemczech – i ogólnie w krajach nieco bogatszych niż Polska – widać zjawisko cyfrowej demencji, dotykające szczególnie dzieci. Najwyraźniej widać to (i o tym też Spitzer pisze) wśród dzieci z warstw niższych, pozostawionych przez rodziców samym sobie, tylko z tabletem czy smartphonem. Dla takich dzieci, często świat cyfrowy jest jedynym miejscem ucieczki, w które zaszywają się, by nie przeżywać przytłaczającej ich rzeczywistości.
Technologię cyfrową najlepiej porównać do szkła powiększającego. Wzmacnia ona zarówno to, co dobre, jak i to co złe. Tam, gdzie mamy do czynienia ze zjawiskami wartościowymi i mądrze budowanymi relacjami, technologie cyfrowe mogą je wzbogacić i wzmocnić. Tam, gdzie pojawia się patologia, komputery i Internet mogą sprowadzić sytuację na jeszcze gorszy poziom. Tylko, że nie jest to do końca wina samego narzędzia – ale tego, co z nim robimy i tego, jakie zjawiska ono wzmacnia.
Ze wszystkich obserwacji Spitzera płynie też inny wniosek: samo danie komputerów w ręce dzieci nie spowoduje, że będą się lepiej uczyć. Aby wykorzystać potencjał tego narzędzia, nauczyciele i rodzice muszą świadomie wspierać dzieci i kierować ich uwagę we właściwym kierunku, pokazując możliwości i kierunkując. Komputery nie zrobią za nas edukacyjnej roboty, mogą jednak – mądrze używane – znacząco pomóc.
Podsumowując: mimo wartościowych ostrzeżeń, które można z niej wydedukować, książka jest niestety, natomiast bardzo tendencyjna, operuje na wielu półprawdach, ukrytych założeniach i uproszczeniach. Nie warto jej cytować jako argumentu w sporach, merytorycznie pozostawia bowiem wiele do życzenia. A jeżeli ktoś chciałby zobaczyć Spitzera w dobrej formie, polecam „Jak uczy się mózg” – to jest pozycja zdecydowanie warta przeczytania.
Notka o autorze: dr Łukasz Srokowski – socjolog edukacji, trener i konsultant. Prowadzi bloga o edukacji www.edukacjajestfajna.pl. Od ponad dwunastu lat zaangażowany w realizację projektów edukacyjnych. Uczy historii w autorskiej szkole "Mała Uczelnia" we Wrocławiu. Specjalizuje się w innowacyjnych metodach nauczania. Pełnił m.in rolę prezesa fundacji Odyssey of the Mind Polska, utworzył i prowadził Szkołę Młodych Liderów Socjologii, przeprowadził ponad trzy tysiące godzin szkoleń i sesji doradczych dla kadry zarządzającej firm, administracji publicznej i organizacji pozarządowych.