Podczas gdy uczniowie w napięciu czekają na wyniki matur, chciałbym podjąć kwestię sensowności egzaminu maturalnego, określanego do niedawna egzaminem dojrzałości (od łac. maturus). W moim przekonaniu, przynajmniej w obecnej formie, wydaje się anachronizmem, reliktem przeszłości. Trudno powiedzieć, co właściwie weryfikuje i w jaki sposób wykorzystywana w jego trakcie wiedza służy celom edukacyjnym.
Matura jest dzisiaj oderwana od kluczowych umiejętności, otwierających drogę do rozwoju osobowego i sukcesu zawodowego. Nie sprawdza przede wszystkim tak pożądanej kreatywności, zdolności do tworzenia nowych, wartościowych rzeczy. Ta opiera się bowiem na myśleniu dywergencyjnym (uznawanie istnienia wielu możliwych rozwiązań) i lateralnym (dostrzeganie licznych możliwych powiązań między faktami). Na maturze trudno się nimi wykazać. Matura nie sprawdza też przedsiębiorczości (zdolności do podejmowania oryginalnych działań i pomyślnej ich finalizacji), elastyczności, umiejętności rozwiązywania realnych problemów, szybkiego nabywania nowych kompetencji, przekwalifikowywania się, crossowania wiedzy, orientacji w informacyjnym szumie, czyli tych wszystkich kompetencji, które wskazywane są jako decydujące dla zmagań z wyzwaniami XXI wieku.
Matura nie sprawdza poziomu świadomości ucznia, jego refleksyjności, znajomości siebie (własnej psychiki, intelektu, emocji, ciała), trafnego oszacowania zasobów, jakimi dysponuje, wykorzystania predyspozycji, mocnych stron. Podobnie wygląda sytuacja, jeśli chodzi o umiejętność kierowania własnym rozwojem, dokonywania świadomych wyborów i do ponoszenia za nie odpowiedzialności. Jej wynik nie mówi wiele o osobowości młodego człowieka, o jego zainteresowaniach, pasjach, talentach. Nie ma w niej miejsca na wyrażenie siebie, poprowadzenie własnej interpretacji, opowiedzenie osobistej historii z wykorzystaniem zaplecza kulturowego.
Matura nie sprawdza także głębokiej wiedzy o świecie - o jego kontekstach, zawiłościach, wyzwaniach, jakie niesie, wiedzy, którą można powiązać z realnymi doświadczeniami uczniów, która pomogłaby im lepiej rozumieć otaczającą rzeczywistość. Nie weryfikuje umiejętności spojrzenia na świat z różnych perspektyw, niestandardowego myślenia o jego problemach i symulacji rozwiązań. Matura nie sprawdza także rzeczywistej zdolności do rozumienia tekstu - mimo, że z tego rodzaju zadaniem zmagają się uczniowie. Czym innym jest bowiem wyszukanie w krótkim artykule potrzebnych zdań, by wypełnić rubrykę z poleceniami, a czym innym zdolność do rozpoznania przesłania narracji i odniesienia go do własnych doświadczeń.
Matura nie sprawdza kompetencji społecznych - efektywnego komunikowania się, wyrażania siebie w kontakcie z innymi, pracy w zespole, wymiany wiedzy, rozwiązywania konfliktów. Nie sprawdza również oczywiście wiedzy dotyczącej świadomego rodzicielstwa czy znajomości prawa.
Matura nie jest już także przepustką do lepszego świata. Właściwie nic nie gwarantuje. Może ułatwić dostanie się na wyższą uczelnię z czołówki rankingów - ale to nie jest przecież dzisiaj żadnym czynnikiem zapewniającym sukces. Chyba, że chodzi o wejście do środowiska osób podobnie stymulowanych i korzystanie ze zdobytych w ten sposób znajomości.
Matura nie pomaga uczelniom w doborze kandydatów. Wręcz przeciwnie. Ten kto ma najwyższy wynik w standardowym teście niekoniecznie przecież wykazuje predyspozycje do studiowania specjalistycznego kierunku. Może być po prostu sprawnym rozwiązywaczem zuniformizowanych zadań. Mistrzem dopasowania do klucza. Czy jednak będzie dobrym studentem medycyny, prawa, informatyki czy psychologii? W istniejącej formule egzamin maturalny pozbawia uczelnie możliwości przyjęcia kandydata, który pasuje do jej profilu studenta.
Matura nie jest także jakimś poważnym rytuałem selekcyjnym - oddzielającym tych, którzy są w stanie podjąć edukację na poziomie wyższym od pozostałych. Jej wymogi są coraz niższe. Poprzeczka jest przesuwana w dół. Celowo ustalane są algorytmy które mają zapewnić zdawalność na poziomie 80%. Jakie są konsekwencje? Przeciętny absolwent szkoły średniej, wyposażony w certyfikat maturalny, po 3 miesiącach pamięta tylko niewielką cześć tego, czego się uczył, przygotowując do tego egzaminu (konstatacja ta jest pochodną moich licznych obserwacji i rozmów). Wynika to z konstrukcji tego najważniejszego ze sprawdzianów.
Matura zatem to kosztowny egzamin, który właściwie niczemu nie służy. Przeciwnie, hamuje innowacyjne zmiany, zbliżające szkołę do wyzwań przyszłości. Blokuje wprowadzanie autorskich programów. Nauczyciele sfokusowani na dobrych wynikach (z których są rozliczani) podporządkowują proces nauczania przygotowaniu do egzaminu. Dlatego uczą tak, by uczniowie osiągnąć mogli dobry rezultat. Pod testy. Pod klucz. Pod schemat. Na lekcjach przerabiane są arkusze z poprzednich lat. Ileż razy słyszałem: "to ciekawy pomysł, ale nie ma na to czasu, bo my musimy przygotować uczniów do matury" albo "nie eksperymentujmy, bo moje dziecko nie zda egzaminu".. Tak jakby jej zdanie było celem samym w sobie...
Tekst nie ma charakteru ofensywnego. Wynika z autentycznej refleksji nad zasadnością utrzymywania matury. Jestem otwarty na kontrargumenty. Chętnie poczytam odpowiedzi na pytania: Po co jest egzamin maturalny - w obecnym kształcie? Na jakie potrzeby społeczne odpowiada? Z jakimi wyzwaniami przyszłości rezonuje?
Notka o autorze: Tomasz Tokarz - doktor nauk humanistycznych, wykładowca akademicki, trener kompetencji społecznych, coach, mediator. Koordynator merytoryczny w NAVIGO – Centrum Innowacyjnej Edukacji. Pracownik naukowo-dydaktyczny w Dolnośląskiej Szkole Wyższej we Wrocławiu. Nauczyciel w kilku alternatywnych szkołach. Jego pasją jest pisanie o nowoczesnym obliczu edukacji i rozwoju osobistym.