Wystąpienie na VI Kongresie Obywatelskim było dla mnie dużym wyzwaniem. Przede wszystkim, było to doświadczenie całkowicie dla mnie nowe, do którego byłam zupełnie nieprzygotowana, jako świeża absolwentka liceum. Zdobywając średnie wykształcenie, nigdy nie podejrzewałam, że spotka mnie taki zaszczyt i zarazem tak wielkie wyzwanie. Po dwunastu latach kształcenia byłam zupełnie nieprzygotowana do tego, by wyrazić swoje myśli przed tak wielkim audytorium.
Kiedy przygotowywano nas do matury ustnej z języka polskiego, jako jedną z wielkich zalet tej metody testowania naszych zdolności podawano fakt, że pomoże nam to przezwyciężyć strach przed publicznymi wystąpieniami, a także nam pokaże, w jaki sposób mamy przemawiać. W teorii brzmiało to niezwykle przekonująco, jednak w praktyce w ogóle się nie sprawdziło. Zamiast skupić się na faktycznej treści naszej pracy maturalnej, więcej czasu i uwagi poświęcaliśmy w szkole na stworzenie odpowiedniego konspektu i przede wszystkim bibliografii.
Kolejny więc raz, tak jak się bardzo często zdarza aktualnie w szkołach, zamiast skupiać się na treści zasadniczej, program wymaga od ucznia przede wszystkim specyficznej, szkolnej biurokracji. Na domiar złego wymogi programu zostały skonstruowane w taki sposób, że uczeń nie jest w stanie samodzielnie zrozumieć sztywnych ram, które on wyznacza, i musi skorzystać z pomocy nauczyciela. Co prawda właśnie na tym polega praca nauczyciela – by swoim uczniom pomagać, jednak szkoła, a już szczególnie liceum, powinna powoli przyzwyczajać uczniów do realiów, jakie panują na rynku pracy czy też w realnym życiu. Ani na studiach, ani w przyszłej pracy nikt nie będzie w stanie pomagać nam na każdym kroku, nikt nie objaśni szczegółowo, co mamy zrobić, ani nie poda przykładów. W liceum zaś zadania stawiane przed uczniem są jak najprostsze, pomyślane tak, by jak najmniej obciążały jego indywidualne myślenie. Młody człowiek, opuszczając ciepłe progi liceum, czuje się rzucony na głęboką wodę. Ze świata prostych i niewymagających myślenia poleceń trafia do miejsca, gdzie wymagają od niego samodzielności i kreatywnego myślenia. Trudno jest jednak wyrobić w sobie te cechy, jeśli przez całą młodość w szkole były one ustawicznie zabijane. Wniosek jest smutny: po dwunastu latach spędzonych w różnych szkołach uczeń ma głowę napełnioną czysto teoretycznymi informacjami, które trudno będzie mu wykorzystać w praktyce w życiu policealnym, które się tak diametralnie różni od bezpiecznego i mało wymagającego środowiska szkolnego.
Szkoła pomagająca rozwijać skrzydła
Czym według mnie powinna być szkoła, która pozwala uczniowi rozwinąć skrzydła? Przede wszystkim powinna być to szkoła przyjazna dla ucznia. Aktualnie cały proces edukacji przebiega poza uczniem. Wszystko, co dotyczy jego osoby, ustalane jest z góry, przez program, lub też zależy od nauczycieli. Jest to oczywiste, gdyż uczniowie niejednokrotnie bywają zbyt leniwi, by zostawić tak ważne sprawy w ich rękach, jednak przez to czują się zupełnie odcięci od jakichkolwiek decyzji.
Co więcej, jeśli młody człowiek ma swoje zdanie, czy swoje własne pomysły, zwykle nie są one brane pod uwagę. W takim kontekście, szkoła przyjazna dla ucznia to taka, która zwraca uwagę na jego indywidualne potrzeby; taka, w której młodzież będzie mogła odnieść wrażenie, że jest wysłuchana i że jej głos ma jakiekolwiek znaczenie.
Co jeszcze oznacza szkoła pozwalająca rozwinąć skrzydła? Jest to szkoła, która potrafi tchnąć w ucznia potrzebną mu pasję. Taka, w której będzie można zwrócić uwagę na osobiste talenty ucznia, rozwijać je, nadawać im taki kształt, by mogły służyć jako podstawy do szukania wymarzonego zawodu, który nie tylko będzie zapewniał mu przyszłość, ale również będzie sprawiał radość. Ale przede wszystkim jest to dla mnie szkoła, która wymaga od ucznia kreatywnego myślenia. Szkoła stawiająca przed uczniem zadania wymagające inteligencji i sprytu, pomagająca uczniowi kształtować jego charakter. Póki co program nauczania nie tylko nie wspiera tego dążenia do indywidualności, ale wręcz je niszczy. W naszych czasach szkoła przypomina fabrykę, w której produkuje się absolwentów.
Jednak zanim jakakolwiek szkoła będzie mogła być choćby podobna do kreatywnej szkoły moich marzeń, cały system edukacji musi przejść gruntowne zmiany. Aktualnie szkolnictwo zamknięte jest w koszmarnym, błędnym kole, z którego niezwykle trudno będzie się wydostać. Wszystkie najważniejsze czynniki, które mają wpływ na edukację – czyli nauczyciele, uczniowie i program – mają na siebie niewielki wpływ – a jeśli już mają, to najczęściej zły. Poprawny rozwój każdego z tych czynników jest hamowany, a nawet uniemożliwiany przez dwa pozostałe, co ma wielki wpływ na stan obecnego kształcenia.
Błędne koło edukacji
Edukacja nie mogłaby istnieć bez jakiegokolwiek z tych trzech, bardzo ważnych dla niej czynników. Wydaje mi się, że żaden z nich nie jest najważniejszy. Program ma unormować i ujednolicić to, czego się uczymy, wybrać spośrod tak wielu informacji te, które będą najważniejsze dla każdego ucznia w jego życiu pozaszkolnym.
Nauczyciele muszą te informacje przekazać w sposób przystępny, uczniowie zaś są odbiorcami podawanych im treści – i to właśnie ci młodzi ludzie, troska o ich przyszłość, jest sensem całego systemu.
Aktualnie jednak trudno jest znaleźć dobre połączenie pomiędzy uczniami i nauczycielami. Obie grupy mają zupełnie inne spojrzenie na świat, inne priorytety w życiu, a program, tworzony przecież z myślą o obu tych grupach, jest przez nich zupełnie nierozumiany.
Blokowana z każdej strony, edukacja nie może się odpowiednio rozwijać. Staje w ślepym zaułku, gdzie zamiast współgrać ze sobą w harmonii, uczniowie czują się terroryzowani przez nauczycieli, nauczyciele zniechęceni przez postępujące, praktycznie geometrycznie, lenistwo uczniów. Co więcej, tak uczniowie, jak nauczyciele tkwią w systemie, który każe im realizować mało zrozumiały dla nich program, któremu muszą się całkowicie podporządkować, chociaż często oznacza to okrojenie do minimum potrzebnej wiedzy, wyrwanie pewnych faktów z ich istotnego kontekstu.
Program dla nikogo
Założenie, które przyświecało powstawaniu aktualnego programu maturalnego, było dobre. Przede wszystkim: było sprawiedliwe. Zmieniono tematy maturalne na takie, które obowiązywały wszystkich uczniów. Była to poniekąd zmiana na dobre, ponieważ od kiedy wprowadzono ujednolicone tematy maturalne, nie można było mówić o różnych poziomach trudności matury. Jednak chęć wprowadzenia jednego, równego dla wszystkich programu poszła nieco zbyt daleko.
Zmiany w programie sprawiły, że zamiast egzaminów wymagających i stawiających przed młodzieżą potrzebne im wyzwania, konstruuje się testy, nastawione przede wszystkim na ucznia przeciętnego. Ktoś o wybitnych zdolnościach nie ma szans wybić się podczas egzaminu maturalnego. Klucz, ograniczenie ilości słów, czy też stawianie na sztampowe rozwiązywanie problemów – to wszystko prowadzi do tego, że uczniowie zaczynają tracić indywidualne cechy, na rzecz sztywnych reguł, w których rzeczywistości muszą funkcjonować.
Jak wielką krzywdę sztywny program maturalny wyrządza uczniom, można zobaczyć na przykładzie matury z języków obcych, gdzie nawet na poziomie rozszerzonym uczeń ograniczony jest przy pisaniu wypracowania maksymalną liczbą słów, której to liczby nie może przekroczyć, inaczej grozi mu za to odjęcie punktów; lub też na przykładzie matury z języka polskiego. Aktualnie doszło do tak wielkiego paradoksu, że pisząc wypracowanie maturalne z ojczystego języka, uczeń nie zastanawia się nad tym, co dla niego jest najważniejsze w tekście, który przyszło mu przeczytać. Nie obchodzi go nawet, co na myśli mógł mieć autor tego tekstu – nie patrzy na niego jak na spójną całość ani nawet nie próbuje zrozumieć. Dla ucznia liczy się to, czego wymaga od niego program, czyli przez cały czas zastanawia się jedynie nad tym, cóż ważnego jest w tym tekście dla pracowników Centralnej Komisji Egzaminacyjnej. Metoda ustalania klucza jest o tyle błędna, że nie zakłada indywidualnych pomysłów – za teorie pasujące do tematu i zarazem innowacyjne punkty nie są niestety przyznawane. Uczeń musi sobie więc poradzić z pytaniem, co takiego za ważne mogła uznać osoba, której nie zna, której toku rozumowania nie jest w stanie sobie przyswoić. Jest to, jakby nie patrzeć, strzelanie w ciemno – uczeń liczy po prostu na to, że uda mu się odgadnąć jak najwięcej z przewidywanych odpowiedzi. Są jednak przypadki, kiedy klucz maturalny wydaje się – tak uczniom, jak i nauczycielom – po prostu absurdalny. Wystarczy wspomnieć o popularnej wśród młodzieży anegdotce o Wisławie Szymborskiej, która pisząc w ramach testu maturę ze swojej własnej poezji, uzyskała jedynie 60%.
Zupełnie inną sprawą jest fakt, że program z gimnazjum powtarza się prawie całkowicie na lekcjach w liceum. W obu szkołach przerabiane są mniej więcej te same zagadnienia, odrobinę tylko poszerzone o nową wiedzę. Jednak przerobienie całego programu historii w ciągu trzech lat wcale nie jest takim łatwym zadaniem. Naturalne jest, że niektóre lekcje wypadają z siatki zajęć przez choroby, święta, dni wolne czy próbne egzaminy – dzięki czemu nauczyciele często nie są w stanie przerobić rzetelnie całego przewidzianego materiału.
Nauczycielski wyścig z czasem
To właśnie zdaje się być aktualnie jednym z największych problemów, jakie stoją przed nauczycielami pracującymi w liceach – ustawiczny brak czasu nawet na przerobienie materiału, który został wyznaczony odgórnie. Zamiast odpowiednio podzielić materiał, dając gimnazjum i liceum zupełnie inne zagadnienia do przerobienia, program upycha wszystko do jednego worka, napiętego już i tak do granic możliwości.
Niejednokrotnie nauczyciele po prostu omijają mniej ważne lekcje, lub nie poświęcają wystarczająco dużo czasu tematom, których nie będzie, albo jest mało prawdopodobne, że się pojawią na maturze. Metoda ta ukazuje doskonale, jakie są aktualnie priorytety w edukacji.
Nauczyciele są przemęczeni ustawicznym wyścigiem z czasem, z obowiązkami, które są na nich nałożone, a które niezwykle ciężko im wypełnić. Dodatkową niedogodnością związaną z zawodem nauczycielskim są wiadomości, które nauczyciele zobowiązani są przekazywać swoim uczniom. Na studiach zdobywają wiedzę potrzebną, by edukować młodzież, po czym dowiadują się, że materiał, który mają wykładać, jest okrojony i pozbawiony w gruncie rzeczy sensu. Niejednokrotnie nauczyciele powtarzają swoim uczniom, że jeśli ktokolwiek zdecyduje się na studiach poszerzać zakres wiedzy z danego przedmiotu, będzie musiał zapomnieć przynajmniej połowę tych rzeczy, których nauczył się do tego czasu. W ten sposób, nawet jeśli nauczyciele byli pasjonatami tego, czego nauczali, z czasem bezsensownie wypaczony i okrojony materiał może zabić w nich miłość do swojego przedmiotu.
Trudno również nauczycielom znaleźć czas, by poszerzyć wiedzę uczniów czy odpowiednio zadbać o to, by upewnić się, że wszystko zostało przez nich w całości zrozumiane. Program nie oferuje treści, które młodzi ludzie mogliby przełożyć na praktyczne umiejętności. Często powtarzana jest wśród uczniów opinia, że wszystko to, czego nauczyli się w szkole, pozostaje w sferze suchych definicji, niewyjaśnionej teorii, która ma dać złudzenie, że człowiek orientuje się w jakimś zagadnieniu. Abstrakcyjne liczby, znaki, teorie, lektury, których interpretacja nie zależy od ucznia, lecz od podanych wymagań. Wszystko to ma wpływ nie tylko na ucznia, ale również na nauczyciela, który może mieć wrażenie, że jego przedmiot jest zupełnie niezrozumiały – i trudno będzie znaleźć mu czas, a niekiedy nawet ochotę, by sprawić, że nauczane przez niego materiały staną się czymś więcej niż abstrakcyjną definicją. W tak ułożonym systemie, w niekończącym się wyścigu z czasem, nie dziwi bardzo fakt, że nauczyciel nie ma również czasu, by zatroszczyć się o indywidualne potrzeby dziecka, o rozwój jego talentów.
Produkt zwany absolwentem
Wśród wszystkich tych skaz na polskim systemie edukacji tkwi uczeń. Nie jest to dziecko idealne, ale przeciętne. Mądre na tyle, na ile zostanie umiejętnie poprowadzone przez świat nauki, o ile da się mu możliwość poszerzenia horyzontów i rozwinięcia skrzydeł. Jest to młody, często zbuntowany człowiek, któremu wydaje się nierzadko, że cały świat jest skierowany przeciwko niemu, i który szkołę uważa za przymus. Nic dziwnego, skoro otoczony jest treściami, których nie jest w stanie zrozumieć. Przyswoić – owszem. Nie jest wielką sztuką zapamiętać kilka wzorów matematycznych lub fizycznych. Nauczyć się definicji, sposobu rozwiązywania konkretnego zadania z chemii, kilku dat, czy też postępować według instrukcjiprzy analizie literackiej. Jednak to wszystko, co uczeń robi, jest mechaniczne, wyuczone. Niezwykle rzadko się zdarza, by uczeń rozumiał to, co robi. By widział sens w dziwnych, chemicznych zapisach; wiedział, do czego w życiu przyda mu się obliczanie miejsca zerowego funkcji kwadratowej; rozumiał sens metafor, których nie wytłumaczył i nie wskazał mu nauczyciel. Przystosowany do takiej formy nauki, intuicyjnej i pozbawionej rozumienia, doprowadza do tego, że uczniowie robią się coraz bardziej cyniczni względem systemu edukacji. I nic dziwnego, skoro kończąc liceum, nadal nie rozumieją wielu zagadnień, co więcej – sądzą, że tak właśnie powinno być, że zrozumienie nie jest im potrzebne.
Jakby nie patrzeć, doświadczenie mówi uczniowi jasno, że jego wiedza i zrozumienie właściwie się nie liczą. To, co jest w szkole najważniejsze, to życiowy spryt.
Przeciąganie terminów do granic możliwości, sprawdzanie, ile wolności można dla siebie wykraść, zanim przekroczy się linię tolerancji systemu i nauczycieli. Ważne są oceny, więc zdobywa oceny wszelkim kosztem – ściąga, kłamie, oszukuje.
Właściwie najstraszniejszy jest fakt, że ten system działa, ponieważ zrozumienie i nauczenie się czegoś rzetelnie wcale nie oznacza, że zostanie się pochwalonym czy nagrodzonym odpowiednią oceną. Niejednokrotnie o wiele lepsze wyniki daje zwyczajne oszukiwanie, którego uczeń uczy się od pierwszych dni swej bytności w szkole. W ten właśnie sposób dzieci uczą się cwaniactwa, stają się cyniczne względem świata, który ich zdaniem nie przejmuje się wiedzą, a liczy się w nim jedynie umiejętność przetrwania. Mówi się, że system oszukiwania i lawirowania sprawdza się aż do momentu zdawania matury, kiedy to na wierzch wychodzą prawdziwe umiejętności ucznia, jednak nie jest to prawda. Egzamin dojrzałości jest również sprawdzianem na dostosowanie się, na to, jak dobrze uczniowie są w stanie przewidzieć wymagania i udawać, że je spełniają. Ponieważ, patrząc zupełnie racjonalnie, jak wynik jednego testu, odbytego jednego dnia, może przesądzać o wiedzy, którą noszą w sobie uczniowie? Całkiem naturalne jest, że w jednej dziedzinie danego przedmiotu można czuć się lepiej, w drugiej gorzej. I tak jak przy przedmiotach ścisłych można liczyć na różnorodność, lub przynajmniej wiadomo, jakie zadania pojawiają się ustawicznie, tak przy humanistycznych testach jest gorzej. Z całej omawianej literatury wybierane są dwa teksty, z całej wiedzy historycznej – urywki, zaczerpnięte z różnych tematów. Widząc taki ogrom wiedzy, materiału do nauczenia się, uczeń wynosi ze swojego doświadczenia przekonanie, że wiedza ta jest mu zupełnie zbędna, że wystarczy być sprytnym.
Często również, kiedy w uczniu już pojawi się pragnienie zdobywania informacji, poszerzania horyzontów i zrobienia czegoś dla siebie, szkoła nie jest w stanie mu tego umożliwić. Jakiejkolwiek pasji nie znalazłby sobie uczeń, z różnych powodów szkoła nie może mu pomóc w rozwijaniu umiejętności. Kiedy jeszcze zainteresowania ucznia dotyczą przedmiotu, którego uczą w szkołach, istnieje możliwość, że raz na jakiś czas lekcje staną się bardziej interesujące, a zagadnienia pojawiające się w ich trakcie, mogą mieć faktyczne znaczenie dla ucznia.
Jeśli jednak zainteresuje go coś zupełnie pozaszkolnego, jakaś dziedzina sztuki, języki, taniec, śpiew, cokolwiek, za co nie jest przewidziana ocena, szkoła nie tylko nie jest w stanie wspomóc ucznia, ale zwykle przeszkadza mu w rozwijaniu jego pasji. Ustawiczne wymagania, natłok prac domowych, spędzanie w szkole czasu od ósmej rano do piętnastej, wszystko to sprawia, że uczeń praktycznie nie ma wolnej chwili dla siebie, a już tym bardziej, by jeszcze wypełnić ją pracą. Na brak czasu nakłada się jeszcze inny, bardzo poważny problem. Niezależnie od wybranej przez młodzież pasji, większość osób będzie traktowała ją jak fanaberię, coś pozaszkolnego, a więc niemającego większego znaczenia dla przyszłej kariery. Czy to rodzice, czy sami nauczyciele, uczeń zwykle nie spotyka się z zaangażowaniem ze strony dorosłych. I chociaż młodzież uwielbia obnosić się ze swoją samodzielnością, wsparcie osób starszych jest czymś, do czego mimo wszystko dąży i czego pożąda – nie otrzymując tego wsparcia, widząc, że jego pasja jest traktowana z góry, jako zabawa, uczeń może się zwyczajnie poddać.
Cyniczna rzeczywistość młodzieży
Młodzi ludzie, mimo swojego braku doświadczenia, nie są osobami pozbawionymi inteligencji, a już na pewno nie są ślepi. Potrafią obserwować świat, w którym przyszło im żyć, i doskonale widzą, jak wiele wyzwań ich czeka w przyszłości. Sprawia to, że coraz bardziej cynicznie podchodzą do swojej szarej rzeczywistości.
Kiedy mały człowiek jest po raz pierwszy prowadzony do szkoły, jest z tego dumny. Jest to dziecko szczęśliwe, że może dowiedzieć się więcej o świecie, o wszystkim, czego jeszcze nie rozumie, że będzie mogło stać się mądre, że zdobędzie wiedzę. Ta energia i zapał, który mają jeszcze dzieci w podstawówce, zanika z każdym rokiem, by potem wypalić się całkowicie w okolicach liceum. Z każdym rokiem uczniom coraz mniej zależy na ocenach. Z czasem nikt już nie płacze, że dostał czwórkę zamiast piątki. Potem pojawiają się trójki, które wcześniej były czymś okropnym. Oceny dostateczne na świadectwie przestają straszyć, aż dochodzi się do dopuszczających... które przecież również nie są takie złe – bo przecież dopuszczają, a to znaczy, że wystarczają. Uczniowie zauważają, że nie muszą się starać tak mocno, jak sądzili. Za staranie się, za wysiłek i tak zwykle nie czeka na nich nagroda, więc nie widzą w tym sensu. Jednak to, co jest największym problemem w tym zagadnieniu, to nie samo promowanie sprytu połączonego z brakiem zaangażowania, lecz fakt, że dla ucznia wiedza sama w sobie nie jest już wystarczającą nagrodą. Nie jest cenną wartością, a uczenie się „dla samego siebie” to wyrażenie abstrakcyjne i niemające zastosowania w praktyce. Wiedza nie gwarantuje uzyskania dobrych ocen, a te z kolei nie mają większego znaczenia, kiedy dochodzi do matury. W ten sposób uczeń dowiaduje się, że małe cele, które przed sobą stawiał, są zupełnie zbędne, kiedy idzie o osiągnięcie większego celu. Trzy lata spędzone w liceum na nauce nie gwarantują dobrego zdania matury, a tylko to zapewnia dostanie się na studia, które z kolei nie są już żadnym gwarantem dostania jakiejkolwiek pracy – niekoniecznie nawet dobrej. W aktualnym świecie edukacja nie oznacza zdobywania wiedzy, a szkoła nie ma sama w sobie żadnej wartości – jest jedynie zbędną instytucją, czymś, co trzeba przejść, papierkami, które trzeba zdobyć.
(Notka o autorce: Karolina Firlej jest zeszłoroczną maturzystką ze Słupska)
Wypowiedź Karoliny Firlej została zamieszczona w publikacji podsumowującej VI Kongres Obywatelski pt. "Rozwój i edukacja. Wielkie przewartościowanie", red. Jan Szomburg]. - Gdańsk : Instytut Badań nad Gospodarką Rynkową, 2011. - (Wolność i Solidarność; nr 42) - zapraszamy do lektury na stronie www.pfo.net.pl.