„To jedyny pozytywny efekt reformy, że rodzice wykazali się ponadprzeciętną aktywnością obywatelską” – tak inicjatorka akcji Ratuj Maluchy, Karolina Elbanowska, komentowała niedawno obywatelski projekt ustawy przeciw reformie, która miała wprowadzić obowiązek szkolny dla sześciolatków. Istotnie, poruszyć i zjednoczyć ludzi wokół sprawy to jest sukces. Zgadzam się również z diagnozą: szkoły w Polsce pozostawiają wiele do życzenia, a MEN prowadzi politykę faktów dokonanych i nie podejmuje z rodzicami dialogu. Moje wnioski z diagnozy sytuacji w polskiej szkole są jednak odmienne od tych, które wyciągają liderzy ruchu.
Na stronie akcji można przeczytać:
„Wiele szkół jest w bardzo złym stanie technicznym. Dzieci uczą się w przepełnionych klasach, w systemie zmianowym. Nie ma oddzielnych stref dla dzieci młodszych. Brakuje nie tylko świetlic , ale często także szatni. Dzieci narażone są na agresję, hałas i stres.” Albo: „Mój syn codziennie przed szkołą mówi, że boli go brzuch, płacze straszliwie żebym nie zaprowadzała go do świetlicy…”
Nawet jeśli przytoczone relacje są stronnicze (raport portretuje tylko ciemną stronę szkoły), to zapewne są autentyczne. Obraz polskiej szkoły, który z niego się wyłania, jest przygnębiający i odstraszający.
Ale czy problem dotyczy tylko sześciolatków? Czy posłanie do takiej szkoły siedmio-, dziesięciolatka jest w porządku?
Nie chciałabym posyłać do niej nawet nastolatków. Ani do takiej, w której zimą jest zbyt zimno,a latem zbyt ciepło. Ani do takiej, w której sypie się ocenami niedostatecznymi, a nauczyciel uczy monotonnie, nie potrafi zainspirować uczniów zdolnych i nie widzi sensu pracy z uczniami, którzy sobie nie radzą.
Straszna ta polska szkoła. Straszna dla wszystkich dzieci. I dlatego trzeba ją zmienić. Jak najszybciej. Reforma sześciolatków otwierała taką możliwość. Choć dotyczyła młodszych uczniów, na zmianach mogli skorzystać także ich starsi koledzy.
Rodzice wolą posłać dziecko do szkoły – z ławkami, w których dzieci nie potrafią wysiedzieć, z nieprzyjaznym, nierozumiejącym nauczycielem, z agresją i nudą – jak najpóźniej. Do tego okrutnego miejsca, w którym kończy się dzieciństwo, wolą posłać siedmioletnie dziecko. Ratujmy 7-, 8-, 9-latki przed niedobrą szkołą. Ratujmy je przed szkołą, w której się nudzą i której nie lubią.
Reforma miała być impulsem do gruntownych zmian w szkole. Przynajmniej powinna być. Przecież sprawy dobrego wykształcenia całej generacji nie załatwią ani liczne dziecięce uniwersytety, ani Centrum Nauki Kopernik. One tylko dają impuls do zmian i pokazują drogę. Miejscem przeznaczonym do codziennej pracy nad umysłem i charakterem jest szkoła.
Nowa podstawa programowa daje szkole i nauczycielom duże możliwości. Zachęca do przeorganizowania przestrzeni klasy i czasu nauki, dostosowując jedno i drugie do możliwości i potrzeb uczniów. Tylko połowa czasu przeznaczonego na kształcenie polonistyczne ma odbywać się w ławkach, w przypadku matematyki – tylko jedna czwarta może być przeprowadzona tradycyjnie, w ławce, przy pomocy zeszytu i podręcznika. W pierwszych miesiącach nauki dominującą formą zajęć powinny być zabawy, gry i sytuacje zadaniowe. Przyrody z kolei dzieci mają uczyć się przede wszystkim przez kontakt z nią. Dzieci powinny eksperymentować, tworzyć, konstruować, a nauczyciel ma odkrywać uzdolnienia uczniów i umożliwiać ich rozwój. Oczywiście, podstawa programowa nie jest księgą magicznych zaklęć – nie wystarczy napisać, by tak się stało. Potrzebne są środki motywujące i finansowe. Te drugie – na poprawienie infrastruktury i szkolenia dla nauczycieli. Te pierwsze – by zachęcić ich do twórczego wykonywania swojego zawodu.
Są szkoły, które potraktowały reformę poważnie a przy okazji wykazały się przedsiębiorczością. Skorzystały one na przykład z ministerialnego programu Radosna Szkoła (1,278 mln zł z budżetu państwa), w ramach którego m.in. finansowane są pomoce dydaktyczne dla uczniów nauczania wczesnoszkolnego. Jednak nie wszystkie szkoły doceniają tę możliwość. Ostatnio słyszałam taki głos: ”nasza szkoła nie wzięła udziału w programie, bo nauczyciele nie byli tym zainteresowani”. Gdyby nie zachowawczość szkoły, z sześciolatkami czy bez, placówka mogła zaproponować dzieciom zupełnie nowe aktywności i większy komfort zabawy.
Szkoła nie musi być końcem dzieciństwa. Może dzieciństwo przedłużać – jako czas zabawy i radosnej nauki. Zdecydowane postawienie sprawy przez władze edukacyjne (szkoła musi zmienić się: wyposażyć, zmienić formy nauczania i stosunek do uczniów), zmobilizowałoby kierownictwo i kadrę wielu szkół. W sytuacji rozmycia reformy i oczekiwań wobec szkoły, trudno tego oczekiwać.
Obecnie jesteśmy na etapie niezadowolenia i braku wiary, że w szkole może być inaczej, lepiej. Podejmowane działania, takie jak akcja Ratuj Maluchy, utrwalają krytykowaną rzeczywistość a obudzona społeczna energia i aktywność obywatelska nie zostanie dobrze zagospodarowana.
Jest taka śląska anegdota. Gustlik, codziennie na przerwie śniadaniowej wyciągał kanapki, rozwijał i mówił: ” znowu z serem!” I do kosza. Któregoś dnia wyjął kanapki, nawet nie rozpakował i wyrzucił. Zdziwieni koledzy: „Nawet nie sprawdziłeś.” Odpowiedział: „Dzisiaj sam zrobiłem.”
Agata Wilam jest prezesem Fundacji Uniwersytet Dzieci. Uniwersytet Dzieci to nowoczesna edukacja wzorowana na wykładach i warsztatach akademickich, adresowana do dzieci w wieku 6-13 lat i przystosowana do ich możliwości percepcyjnych i poznawczych. Działa w czterech ośrodkach – w Warszawie, Krakowie, Olsztynie i we Wrocławiu. Prowadzi swój blog w partnerskiej dla Edunews.pl platformie blogowej Oś Świata pod adresem http://osswiata.nq.pl/wilam