Koniec roku szkolnego to intensywny czas dla każdego nauczyciela: gonienie z materiałem, wycieczki, organizowanie nagród, arkusze ocen, świadectwa, spotkania z rodzicami, w międzyczasie szkolenia, podsumowania, konkursy, akademie. A w tym wszystkim uczeń: z jednej strony tęskniący za spokojem, aktywnym odpoczynkiem, zerwaniem z reżimem szkolnym; z drugiej – wbrew swej naturze i potrzebie „wyluzowania” - mobilizowany przez rodziców i nauczycieli do „walki” o poprawę ocen, także z zachowania. Sytuacja ta sprzyja – paradoksalnie - wzmożeniu napięcia i negatywnych zachowań dzieci, i jednocześnie zmniejsza tolerancję ciała pedagogicznego na pomysły młodzieży na przeżycie ostatniego miesiąca roku szkolnego.
Mów dziecku, że jest dobre, że może, że potrafi - Janusz Korczak
Kolejny raz, jako wychowawca, staję przed dylematem wystawienia rocznych ocen z zachowania. Jest to dla mnie obowiązek, którego wolałabym uniknąć. Nie ze względu na konieczność ocenienia zachowania uczniów, dyskusji klasowych (które bardzo sobie cenię), ale z powodu często zgoła odmiennego mojego podejścia do tego zagadnienia od wielu moich koleżanek i kolegów nauczycieli z różnych szkół. Nauczycieli, którzy pragnąc być autorytetem (nierzadko sami go osłabiając), oceniają dzieci, sami nie podlegając ich ocenie. Suma akcji, nieakceptowanych zachowań dziecka budzi reakcję nauczyciela w postaci oceny. A jaka jest możliwość reakcji dziecka czy rodzica na zachowanie nauczyciela? Teoretycznie istnieje, ale czy warto ryzykować i „podpaść” jeszcze bardziej? Nie chciałabym, by moja opinia była odebrana jako krytyka mego środowiska. Pragnę zachęcić do jak najlepszego korzystania z naszych umiejętności i wywierania świadomego, pozytywnego wpływu na dzieci w szkole.
Dla prawidłowego rozwoju dziecko potrzebuje sprzyjających warunków, tj. dorosłych - otwartych i uznających prawo do błędu. Uczestnicząc i towarzysząc mu w tym procesie, musimy z góry założyć jego potknięcia i porażki, z których pomożemy wyciągnąć mu wnioski czy ponieść konsekwencje. Nie oznacza to, że mamy coś robić za nie. Rozmawiajmy, tłumaczmy, zaakceptujmy błąd jako niezbędny element rozwoju, który może przynieść efekty w przyszłości. Konsekwentne uświadamianie to warunek zdrowego społeczeństwa. Oczywiście, łatwiej jest skrytykować, ukarać, nawet upokorzyć, ale nie zależy nam przecież na zakompleksionym i żądnym zemsty pokoleniu.
Jakiś czas temu poznałam wspaniałą, emerytowaną, blisko 90-letnią Nauczycielkę – osobę bez wykształcenia pedagogicznego, jednak z wielkim dorobkiem pod wieloma względami (temat na sporą pracę). Po raz pierwszy w życiu usłyszałam od niej o godności ucznia. Ten temat zajmuje mnie od wielu lat, jednak dopiero teraz, dzięki Niej, dojrzałam do tego, by podnieść go na szerszym forum i rozpocząć dyskusję o godnym traktowaniu dzieci. Zacznę od końca – całorocznej oceny z zachowania.
Zanim zdecyduję o ocenie z zachowania – zwłaszcza tej niższej – biorę pod uwagę swoje wcześniejsze obserwacje, notatki, uwagi zapisane w dzienniku, swoje doświadczenie zawodowe oraz prywatne (dwójka dzieci). Nie uciekam także od swego rodzaju empatii i intuicji. Na co zwracam szczególną uwagę? Oto moje dziesięcioro przykazań na okoliczność oceniania ucznia – kolejność jest zupełnie przypadkowa:
1. Osobowość – to chyba najważniejszy element oceny: dzieci są różne i mam obowiązek szanować i pomagać w rozwoju każdego. Czyli np. akceptować zarówno żywiołowość i ekspresyjne wyrażanie radości ekstrawertyków czy kinestetyków, jak i spokój introwertyków (o ileż łatwiejszych w opiece), bez ciągłego dawania za wzór pierwszym tych drugich. Osobiście, bardziej martwią mnie dzieci, które dostosowują się do każdego polecenia bez względu na fakt, jak bardzo godzi ono w ich fizyczność lub psychikę. Z troską patrzę na wielu wzorowych uczniów – nierzadko idealny materiał na przyszłe ofiary losu, małżonków, pracodawców. Nie zmuszajmy dzieci, by zachowywały się według zasady „Nic nie mów, nic nie rób, bądź nikim” (Arystoteles). Nie psujmy im najpiękniejszego okresu w życiu, pamiętając, że „doświadczenie jest najlepszym nauczycielem”. Pozwalajmy im na poszukiwania, błędy i przypominajmy, by z każdego doświadczenia wyciągały wnioski na przyszłość. Dziecko nie pozna, co to ból (pomimo naszych najlepszych chęci i umiejętności), dopóki tego bólu nie poczuje. Naszą rolą jest zapobieganie - jednak w ograniczonym stopniu,uświadamianie - jak cenne jest przeżyte doświadczenie, i sprawienie - by umiejętnie zostało wykorzystane w przyszłości.
2. Inteligencja, która doceniana jest przez większość nauczycieli do momentu, kiedy można pochwalić się wynikami ucznia (najczęściej przypisywanymi sobie, jako przede wszystkim efekt pracy nauczyciela). Oczywiście najlepiej, kiedy zdolne dziecko nie zadaje pytań wychodzących poza wiedzę mentora. Często słyszę, że takie dziecko „popisuje się”, „zadaje złośliwe pytania, by ośmieszyć nauczyciela lub podważyć jego autorytet w oczach innych dzieci” (polecam wspaniały artykuł sprzed kilku miesięcy na temat autorytetu). Czy przypadkiem nie przeceniamy świadomości i dojrzałości dzieci, nie patrzymy przez pryzmat własnego podejścia do życia? Skąd uczeń ma wiedzieć, gdzie jest granica naszej wiedzy, gdzie zaczyna się jego gra na naszą niekorzyść? Dobrze pamiętać (bo świadomi jesteśmy raczej wszyscy), że w dzisiejszych czasach młodzież ma możliwość sięgnięcia i poszerzenia wiedzy na każdy temat, bez ruszania się z domu. Jeśli zainteresuje się jakimś zagadnieniem (chwała Bogu!), pochwalmy go, zainteresujmy się choć na parę sekund (naprawdę skutkuje) - może zechce go jeszcze bardziej zgłębić, a następnie poszukać następnego, i kolejnego... Przy okazji nie bójmy się przyznać, że czegoś nie wiemy. Wyrażenie podziwu w obecności klasy? Nieocenione. Osobiście uważam, że każde dziecko ma potencjał, kwestia dotarcia do niego i wydobycia na zewnątrz. Nie ma dzieci niezdolnych, są tylko niedowartościowane.
3. Ciekawość, dociekliwość – dziecko dociekliwe to znak myślenia. Czy nasze lekcje nie są przypadkiem nastawione na suche przekazywanie wiedzy, bez możliwości zadawania pytań. Czy uświadamiamy dzieci, że powinny pytać, dyskutować i przede wszystkim nie zgadzać się bezkrytycznie z każdą oceną, uwagą, opinią. Chyba, że zależy nam na „wyhodowaniu” (nie mylić z wychowaniem) bezwolnego i bezkrytycznego pokolenia. Oczekujemy, że do 18 roku życia dzieci powinny być „grzeczne”, słuchać, nie odzywać się, nie daj Boże dyskutować, a po przekroczeniu tej magicznej granicy wieku – dziecię, przepraszam, człowiek dojrzały, powinien z dnia na dzień stać się odpowiedzialny, przebojowy, pewny siebie, asertywny, umieć dyskutować, walczyć o swoje przekonania. Ten proces zajmuje całe życie i postępuje stopniowo – naszym zadaniem jest go podtrzymać (jego zainicjowanie jest rolą rodziców), ukierunkować, umożliwiać ciągłą praktykę, korzystać z każdej sprzyjającej okoliczności. Otóż to – praktyka. Oprócz systematycznych rozmów (cierpi na tym podstawa programowa, oj cierpi), od czasu do czasu udaję, że stawiam uczniowi ocenę negatywną za bardzo dobrą odpowiedź. I czekam na reakcję dziecka. Zazwyczaj złość, łzy i … zero buntu. Nie ma co czekać na protest – więc tłumaczę, jak ja bym się zachowała w takiej sytuacji. Pomimo mojej otwartości, dopiero po jakimś czasie, stopniowo ośmielają się na pytanie „Dlaczego?”, a nawet „Przecież powiedziałem wszystko, o czym pani mówiła...”. Jak ja lubię te chwile! Namacalny efekt moich wysiłków (choć z pewnością nie tylko moich). Kolejny etap, za którym już nie przepadam – rozmowy z innymi dorosłymi na temat braku kultury takich dzieci. Bo te zachowania (nie zawsze dyplomatyczne - na to mają jeszcze trochę czasu) przenoszone są na wszystkie inne pola działania dziecka. Wszyscy zgadzamy się, że uświadamianie dzieci jest (po zapewnieniu bezpieczeństwa) priorytetem nas wszystkich, ale jego praktyczne wykorzystanie – już niekoniecznie.
4. Warunki domowe i zdrowotne – nie rozdzielajmy życia domowego (styl, wartości) i duchowego, od szkolnego. Miałam kiedyś ucznia, który zachowywał się „nieakceptowalnie”. Po wielu różnych próbach pozwolił mi na krótkie rozmowy ze sobą, przytulenie (sza!), wreszcie otwarcie się. Jego problemy domowe, życiowe, starczyłyby dla kilku osób i w oczywisty sposób wpływały na zachowania w szkole. Wkrótce okazało się też, że ma nieuleczalny nowotwór mózgu, co tłumaczyło jego wcześniejsze zachowania (m.in. „wycie” na lekcjach, nagłe ataki agresji). I jeszcze inny przykład: chłopiec po wypadku, uszkodzona czaszka i mózg, opóźniony rozwój i refleks, jedyny przypadek ucznia, którego zgodziłam się przyjąć na lekcje prywatne, dzięki którym miałam możliwość obserwacji, jak po 5-10 minutach docierały do niego pytania i wracały do mnie poprawne odpowiedzi. Praca rodziców – nieprawdopodobna, nastawiona nie na oceny, ale zapewnienie normalnego życia w przyszłości. Dziś jest wspaniałym masażystą, spełniającym się w życiu zawodowym i osobistym. Między innymi te doświadczenia nauczyły mnie, że nie mamy możliwości wiedzieć wszystkiego o innych i że nie można kogoś traktować w sposób, który nie daje nadziei, bez względu na wiedzę o nim i jego wcześniejsze zachowania. Nie wiemy, ilu z naszych uczniów nie spotkamy po wakacjach. Spróbujmy spojrzeć z perspektywy kilku lat naprzód. Pomyślmy także, jak oceniliby nas nasi podopieczni. Czy zawsze jesteśmy sprawiedliwi, etyczni. Czy nigdy nie unosimy się emocjami, nie kłamiemy. Jak często udaje nam się „wybrnąć” przed rodzicami z niezręcznych sytuacji kosztem dziecka. Jak często wykorzystujemy niewiedzę innych (dzieci, rodziców, n-li), brak świadomości czy brak umiejętności analizowania rzeczywistości. Co robimy, by nasze relacje z rodzicami były nakierowane na dobro dziecka?
5. Bieżąca informacja o zachowaniu – zazwyczaj wspominamy o nim przy okazji występków dziecka. A przecież w skali każdego dnia przeważają te pozytywne zachowania. Przy ocenie nierzadko sugerujemy się pojedynczymi, ostatnimi i przede wszystkim tymi negatywnymi. Rzadko chwalimy tak chętnie, jak napiętnujemy. Zachęcam do uświadamiania dzieci, co i dlaczego nam się podoba, jak widzimy dane zachowanie w formie akceptowalnej dla innych – to często trwa krócej niż wpisanie uwagi do dziennika czy zeszytu korespondencyjnego. W pewnych sytuacjach brak takich informacji na piśmie może być strzałem w piętę (i to naszą własną), dlatego nie dziwi zapobiegliwość niektórych nauczycieli. Staram się jednak zawsze pamiętać, że wszyscy uczymy się przez doświadczenie różnych zachowań. Decydując się na eksperyment, dziecko nie zawsze zdaje sobie sprawę z jego szkodliwości, dopóki go nie przeżyje. Pamiętam mojego syna w wieku 7 lat, kiedy z dumą opowiadał mi, jak starsi chłopcy nauczyli go na obozie szachowym ruchów, których „nie znali nawet instruktorzy”. Nazwa tych ruchów jest nie do powtórzenia, zwłaszcza publicznego, i musiała dostarczyć wiele radości chłopcom, którzy nauczyli go tego słownictwa. Dopiero po przyjeździe z obozu, gdy z dumą opowiadał o tajemnicy, którą podzielili się z nim chłopcy, wytłumaczyłam mu, co one oznaczają i że mądrzy ludzie nie używają takich wyrazów. Szkoda, że opiekun skupił się wyłącznie na wydaniu opinii o dziecku, zamiast dopytaniu o znajomość znaczenia słów i wytłumaczeniu, dlaczego nie powinno się ich używać, ze nie wspomnę o znalezieniu źródła „tajemnej wiedzy”. Dziś staram się zwracać uwagę uczniom, którzy boją się oskarżenia o donoszenie, by w podobnej sytuacji po prostu pytały dorosłych, co oznaczają dane słowa - najlepiej w obecności uczynnych kolegów czy koleżanek. Doświadczenie nie jest przekazywalne – mówił o tym dzisiejszy święty - Jan Paweł II. O tym także pamiętajmy. Jednocześnie, przypomnijmy sobie z własnych doświadczeń, jak miło było usłyszeć pochwałę nie tylko za wspaniałe wyniki czy zachowanie, ale także za najprostsze gesty, pomoc kolegom czy nauczycielom. To naprawdę dowartościowuje, motywuje, stawia na nogi. Mam również taką prywatną teorię-życzenie: by moje dzieci popełniły jak najwięcej błędów teraz, póki mają kochających i wybaczających rodziców przy sobie, póki możemy pomóc, wytłumaczyć, towarzyszyć im, a nie - kiedy będą dorosłe i trudniej będzie o pomoc i wybaczenie błędów przez ludzi niekoniecznie tak wyrozumiałych czy tolerancyjnych. Tłumaczenie dzieciom ich zachowań nie tylko wpływa na ich samopoczucie i świadomość (mam prawo, jestem dzieckiem, postaram się tak więcej nie robić), ale powoduje zmianę relacji pomiędzy uczniami, którzy niejednokrotnie sami podejmują się tłumaczenia kolegom skutków zachowań (rozwój obu stron). Swoją drogą, zachęcam do lektury uwag w zeszytach czy dziennikach. Po pierwsze, rzadko spotkacie tam pochwałę zachowania, o którym rzadko kto pamięta na koniec roku. Po drugie – czy nie macie czasem wrażenia, że treść ich jest infantylna, wręcz żałosna, jeśli weźmiemy pod uwagę, że ich autorzy to ludzie z wyższym wykształceniem, których misją ma być edukacja młodych ludzi i wspieranie ich w rozwoju?
6. Zawsze warto zawyżyć ocenę - przy wyższej ocenie dzieci czują się po prostu szczęśliwe, po takim awansie niechętnie z niego rezygnują, a przy odpowiednim wsparciu potrafią w nim przez jakiś czas wytrwać. Chętnie chwalą się nim i czują się niezręcznie, gdy znowu coś „zmajstrują”. Co zresztą jest zupełnie naturalne. Jednak najważniejsze, że w głowie zakiełkowała myśl, że można, że się da. Dzieci często obiecują, że udowodnią w przyszłym semestrze czy roku, że na tę ocenę zasłużą i … szybko o tej deklaracji zapominają. Jednak już sam ten fakt powoduje, że przez chwilę czują się lepsze, że potrafią, że ktoś widzi ich wysiłek. Ocena niższa lub taka, na którą dziecko zasłużyło wg „obiektywnych” opinii n-li, niejednokrotnie tylko dobija dziecko, zabiera mu nadzieję na zmianę i powoduje, że zachowuje się ... jeszcze gorzej niż dotychczas. Kiedyś nie udało mi się wywalczyć bardzo dobrego zachowania dla wspaniałego, ale znerwicowanego (czytaj: niegrzecznego) ucznia. Zaraz potem, po raz pierwszy, przypadkowo spotkałam jego ojca. Nie opiszę wrażenia – dość, że na sam widok byłam wściekła na siebie, że nie walczyłam skuteczniej. Podziwiam to dziecko za wysiłek, jaki wkłada, by móc w ogóle funkcjonować w tak patologicznej - dzięki ojcu - rodzinie. Wzrok pełen wyrzutu i pogorszenie zachowania – oto efekt „obiektywnej” oceny. Bo po co się starać, skoro i tak nikt tego nie doceni, nie zrozumie. Moje osobiste doświadczenie - przynajmniej kilku uczniów, którzy dzięki wierze w nich, podniosło swą ocenę z 1 na 6 i zupełnie zmieniło – choć nie od razu - swe zachowanie. Może to niewiele, jednak gdyby miał to być tylko jeden uczeń do końca mojej kariery, również twierdziłabym, że warto. Oczywiście, wielu uczniów po chwili radości, wróci do „złych” zachowań (bieganie po korytarzu – straszne!, głośne mówienie - nie daj Boże, zadawanie złośliwych pytań nauczycielowi), nie doceni gestu „podwyższenia” oceny. Ale, nawet jeśli nie teraz, może stanie się to za jakiś czas, kiedy będą umieli już podjąć głębszą refleksję. Nie wszyscy dojrzewamy przecież jednakowo. A zatem – czy rzeczywiście skrzywdzimy dziecko, zawyżając mu ocenę? Rozważmy, co może zdziałać pozytywna ocena dla dziecka, a jaki wpływ ma negatywna. Dla papieru to bez znaczenia. Dla ucznia – świadectwo wiary w jego możliwości. Wiem, usłyszę za chwilę, że wielu uczniów mobilizuje obniżona ocena. Ponoć jest ich mnóstwo - ja takich nie znam. Nie znam też nauczycieli, którzy w celu lepszego wywiązywania się z obowiązków, byliby zadowoleni i zmotywowani faktem obniżenia pensji czy naganą za błąd, którego przecież nie unikniemy nawet my.
7. Konsekwencja – często chwalmy, jednocześnie zauważajmy błędy i napiętnujmy je, ale nie dziecko. Zastanawiajmy się, skąd biorą się zachowania uczniów. Jak często jest to efekt zgrzytu między wartościami przekazywanymi w domu a tymi w szkole. Jak często jest to efekt kompleksów, chęci zaimponowania innym dzieciom, a jak często próba sił z nami, dorosłymi, chęć doświadczenia czegoś nowego. Ważne, byśmy konsekwentnie wnikali, docierali do źródeł i tłumaczyli. Jednorazowa pochwała lub połajanka, bez dalszego „monitorowania” nie przyniesie prawdopodobnie większego skutku. Bardzo podobała mi się porada pani psycholog, która poprosiła mego ucznia o założenie zeszytu, w którym opisze swoje fantazje – metoda na „mijanie się z prawdą”, a następnie udostępni swe prace wraz z informacją, jak radzi sobie z „regulowaniem brzegów rzeki”. Rzeka to wyobraźnia, którą należy ukierunkować, a brzegi to zasady.
8. Jakie wartości mi przyświecają i czy jestem im wierna? – czy wyznaję je, czy tylko o nich wiem lub mówię. Dla mnie są to przede wszystkim zasady wiary, których stosowanie w praktyce może być fascynującym doświadczeniem. Równie dobrze można oprzeć się na etyce. Są to także osobowości, te ogólnie znane wszystkim (nie zawsze uznawane przez wszystkich, jak prof. Władysław Bartoszewski) lub uznane, ale których nauki nie zawsze są nam bliskie (jak święty Jan Paweł II), które potrafią przyznać się i mówić o swoich błędach, ale które przede wszystkim po prostu kochają ludzi. Dzieci nie potrzebują chodzących i niedoścignionych ideałów. Nie zapomnę nigdy mojej wspaniałej Pani od fizyki ze szkoły podstawowej (początek lat osiemdziesiątych ubiegłego wieku – czyli czasy wczesnych dinozaurów), która przyznała się do braku wiedzy w dziedzinie, nad którą naukowcy dopiero pracowali, a którą fascynował się kolega. Poprosiła go o przekazanie swojej wiedzy, pochwaliła. I tyle. Nie zapomnę tylko szoku, jaki wywołała wśród uczniów. Jest i będzie dla mnie autorytetem i wzorem do końca mojej przygody ze szkołą. Dziś, w dobie internetu, taka sytuacja nie powinna być niczym wyjątkowym, a jednak umiejętnością przyznania się do niewiedzy grzeszy niewielu z nas. Często boimy się przyznać do niewiedzy czy błędu w obawie o nasz autorytet, choć właśnie taka sytuacja przybliża nas dzieciom, dla których stajemy się bardziej ludzcy, normalni. (Skoro pani się pomyliła, to ja tym bardziej mogę.) Zamiast tego, najczęściej mogą usłyszeć: Nie mam czasu!, Cóż to za pytanie? To nie jest temat lekcji! No właśnie: wiedza i umiejętności dzielenia się nią to kolejne elementy, których poziom wpływa na zachowania moich uczniów. Nieczęsto bierzemy odpowiedzialność za zachowania uczniów na lekcjach, zastanawiamy się, jakie jest źródło negatywnych zachowań. A może szwankują nasze metody nauczania, które wpływają na znudzenie ucznia, kręcenie się, arogancję, poirytowanie. Warto od czasu do czasu zrobić przegląd i przemyśleć stosowane metody pracy. Z bólem przyznaję, że mam coraz mniej czasu na stosowanie ciekawych metod (papierki górą), poprzedzone wyszukiwaniem i przygotowaniem odpowiednich materiałów (wszystkie klasy szkoły podstawowej), co wcale mnie nie tłumaczy. Jednocześnie, zachwyt i radość dzieci przy okazji wprowadzania nowinek, dopingują mnie do podejmowania kolejnych takich działań, które w dzieciach wywołują stan zapomnienia o lekcjach, na których w innym przypadku wypadałoby poprzeszkadzać. A co z obiektywizmem i empatią? Może to nieczęsty, ale obecny w życiu szkolnym przypadek – wpływ relacji rodzica z nauczycielami na ocenę dziecka oraz relacji między samymi nauczycielami, zwłaszcza tymi nieprzepadającymi za sobą. W pierwszym przypadku – czy czasami nie chcemy udowodnić tzw. „upierdliwemu” rodzicowi, kto tu rządzi (przepraszam za zbytnie uproszczenie, ale temat obszerny). W drugim – zobaczymy, kogo poprze w boju o ocenę tzw. większość ciała pedagogicznego, która przecież zawsze ma rację. Nie wspomnę o młodych, niedoświadczonych nauczycielach, którzy nierzadko bezrefleksyjnie ulegają i powielają tradycyjne wzorce.
9. Czy nie lubię zachowania dziecka czy samego ucznia? - zanim przystąpimy do oceniania poszczególnych uczniów, zadajmy sobie pytanie „Czy ja go/ją lubię?” Czy przypadkiem nie sugerujemy się uprzedzeniami, może złymi doświadczeniami (także z rodzicami), które rzutują na naszą ogólną ocenę. Jakie nie byłyby to odpowiedzi, zastanówmy się nie dwa ale siedemdziesiąt siedem razy, czy rzeczywiście nie stać nas na gest, który nas nic nie kosztuje (oprócz ewentualnych dyplomów czy nagród, których koszt może zniechęcać do wystawienia wyższej oceny z zachowania), a dziecku może dodać skrzydeł.
10. Nie jestem wszechwiedząca. To punkt, w którym zawiera się dziesiątki (może setki) innych punktów, o których nie mam zielonego pojęcia, a które wzmagają moją pokorę.
Pomyślmy także o wpływie naszej opinii na opinię uczniów. Uczeń chwalony przez nauczyciela ma większą szansę na dobre zdanie o sobie wśród rówieśników, na pomoc w razie potknięcia. Pokazując naszą wiarę w dziecko, dając mu kolejną szansę, inne dzieci chętnie biorą z nas przykład. Widząc aprobatę i zadowolenie nauczyciela, obie strony powielają swoje zachowania. Dzieci przekonuję, by były reżyserami i głównymi postaciami swojego życia. Jeśli widzą akceptację swojej „gry”, niech ją wciąż powtarzają, aż któregoś dnia polubią to, co inni chwalą, a do czego nie byli wcześniej przekonani. Nie muszę dodawać, że dotyczy to nas wszystkich, bo każdy z nas jest w pewnym stopniu aktorem. Nie oznacza to, że mamy być zakłamani lub umieli się przypodobać, ale byśmy powielali dobre praktyki – chodzi tu raczej o wpojenie na stałe pozytywnych zachowań. Nie wymaga chyba podkreślenia, że równie ważny jest krytycyzm i umiejętność stawiania czoła większości. Jest to jednak kolejny etap rozwoju. Podobnie, jak z nauką umiejętności chodzenia: dzieci muszą korzystać z pomocy i wiedzy rodziców, a dopiero po latach korzystania z różnych źródeł i ćwiczeń, mogą tworzyć swoje schematy osiągania najlepszych wyników w bieganiu. Mówiąc dziecku o zauważaniu pozytywnych zachowań, choć może drobnych czy oczywistych, np. „Jak miło patrzeć na Twój uśmiech”, otwieramy w życiu dziecka nowy szlaban: to zazwyczaj dzień, od którego dziecko zaczyna się częściej uśmiechać. Dobrze takie sytuacje od czasu do czasu popraktykować – chociażby dla możliwości obserwacji przyszłych zmian, do których mieliśmy okazję się przyczynić. Satysfakcja gwarantowana.
Muszę się przyznać, że moje przemyślenia wynikają z mego czystego egoizmu. Jeśli będziemy sprawiedliwi, odkrywczy, odważni w swych działaniach i otwarci, takimi staną się nasi dzisiejsi podopieczni. I tak podejdą do nas w naszej starości, kiedy to my będziemy zależni od nich. Próbujmy zatem oceniać zgodnie z maksymą Arystotelesa: Prawdziwą sprawiedliwością jest przeżyć to, co się uczyniło innym.
Nie będę rozwodziła się więcej nad aspektami psychologicznymi, motywującą aprobatą dziecka jako człowieka, czy szacunkiem i uwagą, jakie okazujemy poprzez nasze wymagania (tak – wymagając, pokazujemy, że wierzymy w możliwości dziecka) i uświadamianie przy każdej nadarzającej się okazji. Nie jestem psychologiem, choć lubię wdrażać w życiu książkowe praktyczne porady z tej dziedziny. Pamiętajmy, wszyscy mamy prawo do błędów, ale także obowiązek wyciągania z nich wniosków. Jeśli okażemy swoim podopiecznym swoje ludzkie, wcale nieidealne oblicze, oni zrewanżują się tym samym. Życzę powodzenia i … odwagi!
Notka o autorce: Marta Gronek jest nauczycielką w Zespole Szkolno-Przedszkolnym w Nowych Ręczajach. Uczy jęz. angielskiego w kl. I-VI, wcześniej pracowała m.in. w gimnazjum przy Młodzieżowym Ośrodku Socjoterapii (gdzie spotkała się z kumulacją wszelkich konsekwencji niedojrzałości dorosłych ponoszonych przez dzieci) i kilka lat w korporacjach.
PS.
Polecam jeszcze poniższy tekst:
Nieprzekazywalne werbalnie jest doświadczenie czegokolwiek. Można podzielić się swoim przeżyciem czy odkryciem czegoś dotąd ukrytego ale to, co drugi człowiek zyska jest nieskończenie niewspółmierne z tym, co sądzimy, że zyska.
Dlatego, robiąc swoje, nie martwmy się o skutki naszego działania w innych. Nic, oczywiście, nie zwalnia nas z podejmowania wyzwań, czy, przede wszystkim, wypełniania swoich obowiązków. Nasza aktywność i zaangażowanie są niezbędne, by życie szło w dobrym kierunku. Jeśli zaniechamy tego, co słuszne, wejdziemy w coś, co niesłuszne. To drugie może przybierać przeróżne formy, od wycofania do uzależnienia, od bierności i bezradności po nadmierne zainteresowanie czyimś życiem czy zjawiskiem. To pierwsze z kolei, aczkolwiek na chwilę obecną niedookreślone, jest polem naszego życia. Kto ma je uprawiać, jeśli nie my? Jeśli natomiast zostawimy je na pastwę natury czyli entropii czyli zastygnięcia w formie nierozwijającej życie to ono ustanie. A to chyba oznacza śmierć. Bo nie jest tak, że zabić można tylko aktem przemocy. Zabić można odmawiając warunków rozwoju. I dlatego właśnie, podejmując to wszystko, co kreśli się jako treść naszego życia, nie czekajmy szybkich i oczywistych rozwiązań ale pozwólmy rozwijać się dobru w jego, nie naszym, tempie.
Przekazujmy dobre treści i, przede wszystkim, sami nimi żyjmy. Wszystkie nasze dobre wysiłki, pomimo pozornej nieskuteczności, odciskają swoje nieusuwalne skutki w świecie. Tak jak i złe, niestety – na to m a m y jednak lekarstwo.
Więcej: http://kukuela.blog.pl/2015/12/24/nieprzekazywalne/