Mój szanowny kolega, Iwo Wroński, dyrektor Zespołu Szkół STO im. Juliusza Słowackiego w Krakowie, opowiedział niedawno historię, której istotę przytoczę tutaj z pamięci. Otóż swego czasu miał uczennicę, która po ukończeniu z sukcesem pierwszej klasy liceum postanowiła przejść na… nauczanie domowe. Swojej decyzji nie motywowała bynajmniej niezadowoleniem ze szkoły, a wręcz przeciwnie, otwarciem jej oczu w liceum na bezkres możliwości, jakie przynosi życie. Doszła jednak do wniosku, że na realizację programu nauczania poza szkołą wystarczą trzy godziny samodzielnej pracy dziennie, a zaoszczędzony czas będzie mogła poświęcić na rzeczy naprawdę (dla niej) ważne – własny rozwój w różnych dziecinach, działalność społeczną, wolontariat etc.
Eksperyment się powiódł, dziewczyna terminowo i z powodzeniem zdała maturę, a jedyny błąd, jaki w kontekście całej historii potrafiła wskazać, to niewłaściwe oszacowanie czasu potrzebnego na zrealizowanie w domu programu nauki szkolnej. Wystarczyło półtorej godziny dziennie…
Ta historia daje do myślenia. Przeciętny licealista spędza w szkolnej ławie około siedmiu godzin, od poniedziałku do piątku. Po odliczeniu przerw, każdego dnia przez sześć godzin „realizuje” program pod kierunkiem nauczycieli. Sześć godzin w szkole, a jak się okazuje, w domu może wystarczyć zaledwie półtorej. Oczywiście trzeba wziąć poprawkę pod nieprzeciętną zapewne osobowość i zdolności krakowskiej uczennicy; być może innym młodym ludziom potrzebne byłyby trzy godziny, ale i tak proporcja będzie uderzająca. Skąd ta różnica?!
Myślę, że przyczyny wskazać nietrudno. Praca z klasą zawsze wymaga nakładu czasu na organizację. Nie da się uniknąć konieczności dostosowania toku zajęć do zróżnicowanego tempa pracy różnych uczniów. No i jest jeszcze kwestia oceniania…
Nie przesadzę chyba stwierdzając, że nauka w polskiej szkole kręci się wokół wystawiania ocen. Odpowiedzi ustne, powtórzenia przed sprawdzianami, sprawdziany, kartkówki, omawianie wyników, poprawy, sprawdzanie – to wszystko pochłania mnóstwo czasu. Może ktoś zbadał ten temat naukowo, ale tak z wieloletniego doświadczenia typowałbym przynajmniej jedną trzecią. A zatem co najmniej dwie godziny z oszczędności uzyskanej przez uczennicę Iwa Wrońskiego przypada na czas zaoszczędzony na czynnościach związanych z ocenianiem. Razy 180 dni szkolnych w roku, razy trzy lata w liceum -1080 godzin, czyli 135 ośmiogodzinnych dniówek. Szmat życia!
Pomysł szkoły bez ocen wydaje mi się bardzo atrakcyjny, nie tylko ze względu na oszczędność czasu, ale także choćby na możliwość nieco innego kształtowania relacji międzyludzkich. Niestety, wprowadzenie go w życie wymagałoby nie tylko przekonania rzeszy polityków i urzędników oświatowych, tworzących regulacje prawne, ale także „kuracji odwykowej” dla najbardziej zainteresowanych: uczniów, nauczycieli i rodziców. Chwilowo zakrawa to na science-fiction. Chociaż…
Od pewnego czasu kilka razy w roku organizujemy w klasach 4-6 szkoły podstawowej zajęcia określane mianem „Wszechnicy”. Każda edycja to kilka godzin rozmaitych aktywności zamiast normalnych lekcji – krótkie wykłady i zajęcia warsztatowe, prowadzone przez różnych nauczycieli, a coraz częściej, także przez samych uczniów. Na dowolne tematy i bez żadnych ocen. Każdy uczeń otrzymuje z wyprzedzeniem program takiego dnia i wybiera zajęcia, które go ciekawią. Entuzjazm jest naprawdę zdumiewający. Dość powiedzieć, że w gronie przeszło setki młodych ludzi nie znaleźliśmy chętnych na całodniową (i darmową) wycieczkę na Mazury, ponieważ jej termin nieszczęśliwym zrządzeniem losu kolidował z Wszechnicą.
Z moich obserwacji wynika, że coraz większą popularność zdobywa tzw. ocenianie kształtujące. Jego wartość niewątpliwie polega na „cywilizowaniu” procesu oceniania, przełożeniu akcentu z wystawiania oceny na stawianie celów i ich realizację. Nadal jednak uwaga aktorów szkolnego teatru koncentruje się na ocenianiu. Ja postulowałbym ruch w odmiennym kierunku – wymyślenie sposobów na ograniczenie obecności ocen w szkole . Poszukiwanie dobrych pomysłów w tej kwestii, to niezły temat na seminarium pedagogiczne „Wokół szkoły”, i pewnie podejmiemy go po wakacjach.
PS. Ostatnio zapytano mnie, jakim cudem mamy w szkole tyle czasu na wycieczki? Kiedy się uczymy, skoro ciągle gdzieś idziemy, czy wyjeżdżamy?! Moja odpowiedź była prosta – uczymy się podczas każdej wycieczki i jest to nauka co najmniej tak samo wartościowa i skuteczna, jak w szkolnej ławie. No i tym przyjemniejsza, że bez ocen!
Notka o autorze: Jarosław Pytlak jest dyrektorem Zespołu Szkół STO na Bemowie w Warszawie oraz pomysłodawcą i wydawcą kwartalnika pedagogiczno-społecznego Wokół Szkoły. Działalnością pedagogiczną zajmuje się przez całe swoje dorosłe życie. Tekst ukazał się pierwotnie w blogu autora.