Od września 2022 roku uczniowie pierwszych klas szkół ponadpodstawowych zamiast wiedzy o społeczeństwie (WOS) uczyć się będą historii i teraźniejszości (HiT). Cytując urzędowe komunikaty, nowy przedmiot ma za zadanie „zwiększenie zakresu zagadnień związanych z historią najnowszą w edukacji historycznej uczniów szkół ponadpodstawowych”, a jego celem jest „wyposażanie uczniów w umiejętności kluczowe z punktu widzenia sprawnego funkcjonowania w świecie współczesnym, takie jak analizowanie, wnioskowanie i samodzielne ocenianie wydarzeń”. Deklaracje piękne, ale Przemysław Czarnek tkwi w szczegółach...
Znana jest już podstawa programowa HiT. Na jej temat napisano wiele krytycznych opinii, co według ministra edukacji i nauki stanowi najlepszy dowód trafności tego dokumentu. Krytyka bowiem, jego zdaniem, to nic innego niż tylko „wycie” środowisk lewackich i antypolskich, przerażonych skutecznymi działaniami prawdziwych patriotów. Dodajmy, że takie epitety minister rządu RP rezerwuje dla wszystkich posiadaczy odmiennego spojrzenia na świat niż to, które sam wyznaje. Choćby co niedziela chodzili do kościoła i sumiennie płacili wszystkie podatki.
Na pierwszej linii frontu walki o dusze licealistów staną dotychczasowi nauczyciele historii i WOS. Z pewnością wielu spośród nich będzie miało kłopot z „wygumkowaniem” pewnych postaci z najnowszych dziejów Polski, tudzież z jedynym słusznym uszeregowaniem rozmaitych wydarzeń wg ich rangi historycznej. Niektórym może nawet nie wystarczyć drogowskaz podstawy programowej. Tak się bowiem składa, że każdy nauczyciel jest gospodarzem zajęć, które prowadzi z uczniami, i żaden kurator (jeszcze) go przez Pegasusa nie podsłuchuje. A poza tym, podstawa programowa zupełnie legalnie nie wyklucza uzupełniania nauki o inne treści, które prowadzący zajęcia uznaje za pouczające lub przydatne dla uczniów.
Przyszli nauczyciele HiT stoją już w blokach startowych. Dla nich właśnie, a także dla wszystkich innych Czytelników, spragnionych przykładu twórczego odniesienia wydarzeń z historii najnowszej do współczesności („historia nauczycielką życia” etc.), przygotowałem propozycję tematu zajęć. Przyjrzymy się mianowicie sytuacji polskiej oświaty w schyłkowych latach PRL, poprzedzających obrady „okrągłego stołu, w porównaniu z czasami obecnymi. Podczas zajęć skorzystamy z cennego materiału źródłowego, którego tytuł chwilowo zachowam w tajemnicy.
Czytamy w nim, między innymi:
Zbiurokratyzowany, monopolistyczny system oświatowy nie może działać sprawnie. Przez wiele lat nie był on w stanie powstrzymać pogarszania się stanu polskich szkół i obniżania się efektów nauczania i wychowania. Wielokrotnie formułowano projekty istotnego zreformowania i usprawnienia tego systemu, ale ich realizacja była niepełna i nieskuteczna. Wciąż rośnie ilość szkół uczących nasze dzieci źle, w niewłaściwych warunkach, utrudniających im prawidłowy rozwój. Ciągle obiecuje się generalne zmiany na lepsze, ale zarazem odsuwa się je w perspektywę wielu lat.
Bystry uczeń od razu rozpozna, że jest to tekst historyczny. System oświatowy nie jest dzisiaj (jeszcze?) monopolistyczny, a generalnych zmian na lepsze nie obiecuje się, za to bez ustanku głosi z najwyższych oświatowych trybun, że mamy do czynienia z jedną wielką „dobrą zmianą”. Cała reszta przytoczonego fragmentu równie dobrze mogłaby powstać wczoraj. Stan polskich szkół się pogarsza, efekty nauczania i wychowania obniżają się, a liczba szkół uczących dzieci źle wciąż rośnie…
Autorzy cytowanego dokumentu nie mogli skrzyknąć się w internecie i zamieszczać płomiennych apeli na fejsbuku, bo jednego i drugiego nie było. Kolportowali swoje słowa w kopiach z powielacza, a program działania dogadywali w niewielkich grupach, podczas spotkań, które odbywały się w bardzo różnych miejscach (osobiście uczestniczyłem w takowym w… wózkowni, w piwnicy bloku mieszkalnego na warszawskim Bemowie). Żywili niepokorne przekonanie, że:
Wychowanie dzieci jest naszym obowiązkiem, my też ponosimy za nie odpowiedzialność. My, poprzez podatki i budżet państwowy, finansujemy szkoły i całą administrację oświatową. Mamy więc prawo decydowania o tym, w jakich warunkach, kto i według jakiego programu uczy nasze dzieci.
Nie wierzyli zapewnieniom władz, że sytuacja w oświacie jest świetna, a dzieci uczą się tego, czego potrzeba, i w sposób taki, jak należy:
Mamy prawo nie wierzyć w takie obietnice. Słyszeliśmy je wiele razy w przeszłości. A nasze dzieci chodzą do szkoły teraz lub pójdą do niej w najbliższych latach. Nie chcemy i nie możemy godzić się na złą szkołę dla nich. Niezbędne działania muszą być podjęte natychmiast.
Czytając te słowa trudno mi oprzeć się wrażeniu, że po upływie wielu lat polska edukacja powróciła do punktu wyjścia. Jest mi smutno, bo jako społeczeństwo nie możemy dzisiaj zrzucić winy na zewnętrznych opresorów. Ponownie mamy głęboki podział na „tych” i „onych”, tylko „oni” są dzisiaj wybrani w powszechnych wyborach, a „ci” z opozycji – zdezintegrowani w stopniu, o jakim władza PRL mogła tylko marzyć. Tylko młodych ludzi szkoda, bo – jakby to nie zabrzmiało banalnie – są przyszłością społeczeństwa.
Pora zdradzić, jaki dokument tutaj cytuję. To „Deklaracja Programowa Społecznego Towarzystwa Oświatowego” uchwalona przez I Walne Zgromadzenie Członków STO w dniu 22 stycznia 1989 roku. Manifest organizacji, której geneza tkwi w społecznej niezgodzie na działania władzy. Jak bowiem napisano w rzeczonej „Deklaracji”:
bardzo zły stan jednolitego systemu zarządzanego przez administrację państwową, brak perspektyw na rychłą poprawę szkolnictwa oraz naturalna troska rodziców o jak najlepsze wychowanie własnych dzieci stały się w 1987 roku inspiracją do założenia Społecznego Towarzystwa Oświatowego.
Nie twierdzę, że polska szkoła jest dzisiaj tożsama z tą, która funkcjonowała u schyłku PRL-u. Ale wypowiedzi szefa MEiN, Przemysława Czarnka, i jego złotoustego wice-, Tomasza Rzymkowskiego, nie pozostawiają wątpliwości, że celem ich działań jest ponowne zaprzęgnięcie systemu oświaty do formowania przez państwo nowego człowieka, tym razem na modłę katolicko-narodową. I zadaję sobie pytanie, czy można na to pozwolić? Wszak protoplaści STO w końcu lat osiemdziesiątych zupełnie inaczej opisali szkołę, o którą wówczas walczyli:
W poczuciu odpowiedzialności za wychowanie przyszłych pokoleń zamierzamy przywrócić w Polsce normalną szkołę, w pełni zgodną z podstawowymi zasadami pedagogiki. Doceniając rolę nauczycieli, chcemy podnieść ich status materialny i pozycję społeczną. Znając różnorodne ograniczenia monopolistycznego systemu bezpłatnego szkolnictwa, jesteśmy gotowi robić to na własny koszt, mobilizować ofiarność społeczną nawet w warunkach kryzysu ekonomicznego. Wierzymy (i mamy na to dowody), że dobre wychowanie własnych dzieci jest dla wielu rodziców sprawą najważniejszą, jest silną motywacją do podjęcia dodatkowego wysiłku.
Chcemy zakładać różnorodne placówki oświatowe, oferujące dobre warunki nauki dla dzieci i dobre warunki pracy dla nauczycieli. Szkoły wychowujące twórczo, zachęcające do zdobywania wiedzy, rozwijające osobowość człowieka. Nie proponujemy żadnych rewolucyjnych rozwiązań. Mała grupa uczniów, dobrze wykwalifikowany nauczyciel, osobisty kontakt między dzieckiem a wychowawcą, rozwój zdolności twórczych, zachęcanie do samodzielnego zdobywania wiedzy, dbałość o zdrowie i rozwój fizyczny, szacunek dla ucznia, zapewnienie mu poczucia bezpieczeństwa, akceptacji i radości życia - te wymagania są znane i bezdyskusyjne. Szkoły powinny być małe, wtopione w lokalną społeczność i poddane nadzorowi rodziców.
Przy tym nie proponujemy jednego, ściśle określonego modelu placówki szkolnej. Jej kształt powinien zależeć od tworzących ją ludzi: od możliwości dzieci, woli ich rodziców, koncepcji pedagogicznych nauczycieli. Może to być szkoła konwencjonalna (ale pracująca w normalnych warunkach), mogą to być rozwiązania twórcze, autorskie, poszukujące nowych dróg. Będziemy współpracować ze wszystkimi instytucjami i organizacjami, które podejmą naszą inicjatywę i zechcą takie placówki prowadzić.
Historia zatoczyła koło i znów te postulaty okazują się ważne i potrzebne. Tylko czy aby jesteśmy w stanie sięgnąć do tego, co napisano w ostatnim akapicie „Deklaracji”?
Będziemy nieustępliwie walczyć o możliwość korzystania w praktyce z należnych nam praw obywatelskich - w obronie naszych dzieci, ich zdrowia, ich prawidłowego rozwoju i wykształcenia, ich prawa do radości i uśmiechu.
Chciałbym wierzyć, że to zdanie wciąż wyraża wolę znaczącej grupy ludzi.
***
Należę do Społecznego Towarzystwa Oświatowego od 1990 roku. Jego deklaracja programowa była mi znana od samego początku i na swój sposób staram się dochować jej wierności do dzisiaj. Oczywiście w ciągu długich lat wiele się zmieniło i nie mam w tym artykule intencji piętnowania STO, że nie stoi dzisiaj na barykadzie w taki sposób, jak z górą 30 lat temu. Uważam, że cały czas skutecznie zapewnia jedną z dostępnych możliwości wyboru drogi kształcenia dzieci dla ich rodziców. W sposób rozsądny i wyważony zabiera głos w bieżących sprawach oświaty. Nie oszukuję się jednak, że jeśli zmiany wprowadzane przez ministra Czarnka podążą dalej, to szkoły niepubliczne pozostaną enklawą wolności. Najwyraźniej kurs władzy jest inny. Dlatego prezentuję tutaj tę lekcję, adresując ją do młodych i do starych. Nic na świecie nie jest nikomu dane wiecznie. Jeśli coś jest wartościowe, a dobra edukacja jest rzeczą bezcenną, trzeba wciąż o to zabiegać.
Całą Deklarację Programową STO można przeczytać tutaj.
Notka o autorze: Jarosław Pytlak jest dyrektorem Szkoły Podstawowej nr 24 STO na Bemowie w Warszawie oraz pomysłodawcą i wydawcą kwartalnika pedagogiczno-społecznego Wokół Szkoły. Działalnością pedagogiczną zajmuje się przez całe swoje dorosłe życie. Tekst ukazał się w blogu autora.