Doskonale pamiętam swoje zdziwienie, a wręcz rozczarowanie, kiedy będąc na pierwszym roku studiów zaliczałem przedmiot o nazwie „Wstęp do pedagogiki”. Spragniony konkretnych wskazówek i umiejętności przydatnych dla młodego drużynowego harcerskiego, przyszłego nauczyciela, musiałem poświęcać długie godziny na czytanie, a potem omawianie w grupie ćwiczeniowej dzieł klasyków filozofii. W moim odczuciu śmiertelnie nudnych i kompletnie oderwanych od życia. Minęły lata zanim zrozumiałem, że refleksja filozoficzna jest fundamentem pedagogiki. W zawodzie nauczyciela pomaga określić na własny użytek, co jest ważne w pracy z ludźmi. A najważniejszym bodaj przedmiotem owej refleksji są wartości moralne.
Sądzę, że świadomość powyższego nie jest powszechna. W kształceniu nauczycieli kładzie się nacisk na gromadzenie zasobów wiedzy i umiejętność operowania nimi. Również szkolna codzienność koncentruje się na technikaliach, na przykład metodach przekazywania wiedzy, ocenianiu, organizowaniu zajęć. Brakuje refleksji, czemu mają one służyć w rozwoju młodego człowieka. Owszem, bez tego nauczyciel może być nawet bardzo dobrym rzemieślnikiem w zakresie przekazywania wiedzy. Jednak w zawodzie tym potrzebujemy także – i zazwyczaj bardzo cenimy – artystów, umiejących zadbać o rozwój młodego człowieka. Myślących na co dzień nie tylko co i jak, ale także w jakim celu.
Każdy, kto śledzi publiczny dyskurs na temat przyszłości edukacji na pewno zauważył, jak popularny jest obecnie postulat, by w szkole kłaść nacisk na budowanie relacji, a nie przekazywanie wiedzy. Fundamentem dobrych relacji międzyludzkich są właśnie praktykowane na co dzień wartości, takie jak, na przykład, szacunek, prawość, odpowiedzialność. Najwyraźniej więc w świadomości awangardy pedagogicznej filozofia zyskała już należną jej, nadrzędną pozycję względem metodyki. Może kiedyś zjawisko to trafi również pod strzechy.
Dla mnie osobiście niektóre wartości od lat są drogowskazem w profesji nauczyciela i dyrektora szkoły. Świadomie kieruję się, między innymi, imperatywem dotrzymywania danego słowa oraz empatią, rozumianą jako gotowość spojrzenia na problem z puntu widzenia innego człowieka. Jedno i drugie bardzo pomaga w budowaniu przyjaznych relacji z uczniami, ich rodzicami oraz pracownikami szkoły, utwierdzając mnie w przekonaniu, że kierowanie się wartościami ma ogromne znaczenie dla harmonii życia społecznego. Nie tylko na poziomie jednej szkoły, ale także w wymiarze znacznie szerszym.
W tym miejscu zdradzę, że w pierwotnym zamyśle tytuł tego artykułu miał brzmieć „Pedagog w próżni aksjologicznej” (niezorientowanym podpowiem, że aksjologia to nauka o wartościach). Przestraszyłem się jednak, że taki tytuł przepłoszy większość potencjalnych czytelników, stąd wersja prostsza, z bliższą intuicji pustynią i bez trudnego słowa z gatunku „izmacji” zatruwających literaturę pedagogiczną. Tak jak na pustyni brakuje wody, tak moim zdaniem w naszym życiu brakuje obecnie miejsca na wartości. Te ponadczasowe, jednoznaczne, nie „krojone na miarę” indywidualnych życzeń lub politycznych interesów. We współczesnym świecie, kształtowanym przez wszechobecny internet, wszystko stało się relatywne. Tworzy to swoistą pustynię moralną, w otoczeniu której ciężko jest funkcjonować samemu, a co dopiero wychowywać młode pokolenie.
Żyjemy obecnie w sytuacji wojennej, w której kwestia wartości wydaje się prosta. Wiadomo, gdzie dobro, a gdzie zło. Mamy powszechne i zasłużone poczucie, że gremialnie pomagając uchodźcom z Ukrainy dajemy wyraz naszym cnotom, stajemy po stronie dobra. A jednak moje pedagogiczne sumienie wcale nie czuje się dobrze. Mimo godnego pochwały wzmożenia moralnego Polaków mam wrażenie, że wojna szczególnie obnaża relatywizm naszych wartości. Przyprawia mnie to o potężnego kaca moralnego.
Trudno mi pogodzić się z tym, że tak wielkodusznie i z poświęceniem przyjmując uciekających przez wojną Ukraińców nie mieliśmy (i nie mamy) nawet promila podobnej empatii wobec uchodźców z innych części świata, przedzierających się do naszego kraju przez białoruską granicę. Większość społeczeństwa widzi w nich wyłącznie broń w wojnie hybrydowej, jaką wytoczył nam prezydent Łukaszenka, a nie ludzi, takich jak my sami, których do migracji popchnęła bieda lub strach przed śmiercią. Po prostu ludzi. Wstydzę się za nasze władze, które słusznie skądinąd oczekują od całej Europy pomocy materialnej i przyjęcia części uchodźców z Ukrainy, ale kilka lat temu, wobec zalewu południa kontynentu przez setki tysięcy imigrantów z Afryki i Azji, nie tylko odmówiły jakiegokolwiek udziału w ich europejskiej relokacji, ale w swojej kampanii wyborczej straszyły tym exodusem. Taka specyficzna wartość – patriotyzm. Kalego.
Ze zgrozą czytam doniesienia i oglądam zdjęcia z równanego z ziemią Mariupolu. Podzielam pogląd, że jest to barbarzyństwo, które nie może pozostać bez kary. Zastanawiam się przy jednak, jaką karę ponieśli Amerykanie odpowiedzialni za mordowanie w 2004 roku mieszkańców Faludży w Iraku, w ramach tzw. misji stabilizacyjnej. Nawiasem mówiąc, piękna nazwa, prawda? Czyż nie przypomina rosyjskiego określenia wojny w Ukrainie "operacją specjalną"?! Jaką karę ponieśli ludzie, którzy kilka lat temu zburzyli niemal do szczętu syryjskie Aleppo, zabijając tysiące jego mieszkańców?! Dlaczego te wydarzenia w ogóle nas w Polsce nie ruszały? Bo działy się daleko? Takie nowe prawo fizyki i etyki zarazem, że intensywność odczuwania wartości moralnych jest odwrotnie proporcjonalna do kwadratu odległości o miejsca zjawiska…?
Pilnie śledzę doniesienia z Ukrainy. Podziwiam bohaterstwo obrońców. Wstrząsają mną relacje o bandyckich działaniach agresorów. Ale nie mogę się pogodzić z odhumanizowaniem rosyjskich żołnierzy. Z wywiadami snajperów opowiadających jak to polują na najeźdźców. Z filmikami pokazującymi in situ strącenie rosyjskiego helikoptera (w okrzykami radości w tle), albo masakrę kolumny czołgów.
Czuję się manipulowany doniesieniami z wojny. Czytelnik pamięta jeszcze historię Wyspy Węży? Jak to obrońcy mieli wulgarnie odpowiedzieć na wezwanie do poddania się, a następnie zginąć? Od razu zastanawiałem się, co jest ze mną nie tak, że nie potrafię zachwycić się ich bohaterstwem, ale raczej ubolewam nad bezsensem tej śmierci. Bo dulce et decorum est pro patria mori, ale jednak chwalebna śmierć też powinna czemuś służyć. Na szczęście wygląda na to, że w owej relacji więcej było propagandy aniżeli prawdy.
I jeszcze refleksja z rodzimego, politycznego podwórka. Te nawoływania do jedności w obliczu zagrożenia ojczyzny. A w kontrze minister Czarnek, który problem zapewnienia możliwości edukacji milionowej rzeszy małych uchodźców rozwiązuje w normalnym dla siebie, autorytarnym stylu. Z pomocą rady powołanej wyłącznie z grona swoich znajomych, bez choćby symbolicznego udziału ludzi, którzy na co dzień pracują na pierwszej linii, w przedszkolach i szkołach. Taka to jedność, oparta na podziale. Czysta antywartość.
Wszystkie moje wątpliwości dają się racjonalnie wyjaśnić. Jest zrozumiałe, że bardziej współczujemy sąsiadom i bardziej przejmujemy się wojną toczącą się u naszych granic, niż wydarzeniami na Bliskim Wschodzie. Że w swoim potępieniu agresorów odczuwamy mściwą radość z ich cierpienia. Chłoniemy doniesienia o ukraińskich sukcesach, chcąc wierzyć, że opierają się one bardziej na prawdzie, niż propagandzie. Tym samym jednak godzimy się na relatywizację wartości w życiu publicznym. Czuję się z tym fatalnie, tym bardziej, że nie widzę żadnej szansy na zmianę. Najwyraźniej jako ludzie jesteśmy mniej idealni, niż nam się wydaje, i niż próbujemy stać się, tocząc w tym celu niekończące się debaty w internecie.
W konkluzji chciałbym nawiązać do otwartego obecnie pytania, jak traktować uczniów ukraińskich, rozpoczynających naukę w polskich szkołach. Oceniać, czy nie oceniać? Wymagać, czy nie wymagać? Asymilować czy integrować? Jakie by bowiem nie były przepisy, akurat w tej sprawie bardzo wiele zależy od poszczególnych nauczycieli. Od tego, co przyjmą za nadrzędną wartość. Warto mieć świadomość, że historie tych dzieci są podobne, ale jednak różne. Ich potrzeby również. I mimo zmęczenia pandemią, frustracji zawodowej i stresu powinniśmy znaleźć czas i siły, by kierować się empatią. Ona jest zdolna podpowiedzieć dobre rozwiązania.
Nie liczmy na empatię ministra Czarnka. Musimy znaleźć ją w sobie.
Notka o autorze: Jarosław Pytlak jest dyrektorem Szkoły Podstawowej nr 24 STO na Bemowie w Warszawie oraz pomysłodawcą i wydawcą kwartalnika pedagogiczno-społecznego Wokół Szkoły. Działalnością pedagogiczną zajmuje się przez całe swoje dorosłe życie. Tekst ukazał się w blogu autora.