Minister Edukacji i Nauki w wywiadzie dla PAP stwierdził ostatnio, że do jego urzędu nie docierają informacje o wzroście poziomu agresji w szkołach: „Nie mamy sygnałów, żeby w szkolnych klasach czy na korytarzach wzrastała agresja. Zdarzają się incydenty, zawsze się zdarzały, ale nic więcej.” Odnosząc się w tym kontekście do niedawnego dramatu, jakim było zamordowanie nastolatka w Zamościu przez jego rówieśników, wskazał, że odbyło się to poza szkołą, czyli w miejscu, gdzie za dzieci odpowiedzialni są rodzice; rzecz jest zatem w gestii Ministerstwa Rodziny...
Minister Czarnek oświadcza w ogóle bardzo często i bardzo wiele, czym wywołuje zmęczenie materiału – trudno komentować wszystkie wypowiedzi, nawet jeśli istnieje taka pokusa w obliczu jego braku roztropności i świadomości realiów polskiej oświaty. Uznałem jednak, że w tym przypadku milczeć nie należy, bowiem nieświadomość najwyższej władzy oświatowej może być brzemienna w skutki. Pozwalam sobie zatem zasygnalizować panu ministrowi, że poziom agresji w placówkach oświatowych jednak rośnie, a paleta odcieni tego zjawiska jest coraz szersza.
Być może ktoś zlicza incydenty w szkołach i je raportuje. Jeśli nawet, dotyczy to zapewne tylko zdarzeń drastycznych, które znalazły się w orbicie zainteresowań policji, albo przynajmniej kuratoriów. Nie mogę wykluczyć, że takie statystyki nie pokazują wzrostu. Jestem jednak przekonany, że cały czas wzrasta poziom agresji, nazwijmy to, codziennej, powszedniej. Emocje, nerwowość, brak zaufania, wszystko to w coraz większym stopniu odciska piętno na szkolnej rzeczywistości, powodując, że atmosfera, w której funkcjonują uczniowie, ich rodzice i nauczyciele, „siada” coraz bardziej.
Jeśli chodzi o dzieci i młodzież, zamknięcie gimnazjów niczego nie poprawiło. Jeszcze przed tą fatalną decyzją badania społeczne wykazywały, że najwięcej przemocy rówieśniczej było klasach 5-6 szkoły podstawowej. Sądzę, że tak jest nadal. Zestresowani, przeciążeni nauką uczniowie klas najstarszych nie łagodzą swoją obecnością sytuacji w szkołach podstawowych, bo sami przeżywają kłopoty i frustracje. Nauczyciele, wciąż w pogoni za nieosiągalnym sukcesem „zrealizowania” podstawy programowej, nie mają czasu, a czasem i chęci, by posłużyć młodym ludziom głosem wsparcia i rozsądku.
Nie lepiej jest w szkołach ponadpodstawowych, gdzie dają się odczuć skutki kumulacji roczników. Czterdzieści lat temu wspólnie z kolegą z klasy badaliśmy wpływ przegęszczenia na zachowanie chomików i myszy. Wnioski były jednoznaczne – zwierzęta stłoczone w klatkach stawały się skrajnie agresywne; niektóre popadały w apatię. Teraz, w następstwie reformatorskiego dzieła minister Anny „Wszystko jest policzone” Zalewskiej, podobny eksperyment odbywa się na kilku rocznikach polskich nastolatków. Z takim samym skutkiem.
Rozumiem apel Unii Metropolii Polskich o zniesienie przez władze limitu dopuszczalnego wymiaru godzin pracy nauczycieli, samorządowcy są bowiem w kropce. Sygnalizuję jednak panu ministrowi, że pracujący niczym koń Bokser z „Folwarku zwierzęcego” nauczyciele prędzej sami wypalą się do końca, niż zdołają załagodzić agresję kumulująca się w szkołach. Tę agresję, która będzie skutkować nie tylko konfliktami pomiędzy młodymi ludźmi, ale także obracać się przeciw jednostkom. Zachowań autoagresywnych, aż do samobójstw włącznie, jest obecnie wielokrotnie więcej, niż jeszcze kilka lat temu, i to również chciałbym w tym miejscu panu Czarnkowi zasygnalizować. Nawet jeśli nie dzieją się one na terenie szkół, to często w życiu szkolnym mają swoje przyczyny.
Wielki rozsadnikiem powszedniej agresji jest internet, a szczególnie media społecznościowe. Również można powiedzieć, że to nie szkoła, ale może lepiej się nie oszukiwać?! Świat realny przenika się dzisiaj z wirtualnym, a dla nastolatków jest to jedna rzeczywistość. Sygnalizuję zatem, że agresja w internecie rozwija się w najlepsze. I nie ma to wiele wspólnego z dyżurnymi strachami z obsesji pana ministra, typu: lewactwo, gender czy LGBT+, po prostu tak rozwinęła się sytuacja, która rzutuje teraz na sytuację w szkołach (i w rodzinach także). Ani nauczyciele, ani rodzice nie radzą sobie z problemami powstającymi na styku ze światem wirtualnym, w tym z agresją, i lepiej nie czarować rzeczywistości, że jest inaczej.
Chciałbym również zasygnalizować, że wzrasta również poziom agresji wśród rodziców. Łatwość komunikacji powoduje, że coraz częściej włączają się oni w konflikty między dziećmi, z czego rodzi się pokusa brania sprawy w swoje ręce. Znajoma dyrektorka stwierdziła ostatnio z wisielczym humorem, że będzie chyba musiała przygotować kawałek ubitej ziemi na placu przed szkołą, gdzie staną dwie grupy zwaśnionych mam i ojców, w towarzystwie swoich pociech. To chyba ostatni sposób, by ustalić po czyjej stronie jest racja w klasowym konflikcie, nagrzanym do czerwoności na internetowych forach. I jeśli nawet jest to przypadek wyjątkowy, to poziom emocji rodziców jest dzisiaj bardzo wysoki, a możliwości szkoły, by skutecznie łagodzić konflikty wśród młodocianych „płatków śniegu”, tym bardziej ograniczone. Przypominając w tym miejscu artykuł Co szkoła robi, gdy nic nie robi przyznam z pokorą, że faktycznie coraz trudniej jest skutecznie „coś robić”.
Również w nas, nauczycielach jest mniej cierpliwości, a przez to nie tylko mniej zdolności do skutecznej pomocy uczniom, ale również większa skłonność do okazywania emocji. Oczywiście winniśmy światu profesjonalizm, jednak powszechna frustracja materialna, przeciążenie obowiązkami i oczekiwaniami, naprawdę nie sprzyjają pielęgnowaniu w sobie ethosu nauczyciela-opoki. Co również sygnalizuję w tym miejscu panu Czarnkowi, który sam uczynił bardzo wiele, by tak wyglądała obecnie sytuacja.
Moje obserwacje nie muszą oczywiście wiernie obrazować szkolnej rzeczywistości. Mam bezpośredni kontakt tylko z niewielkim jej wycinkiem, a informacje, które czerpię od licznego, lecz jednak ograniczonego grona znajomych, i z przestrzeni medialnej, również nie muszą świadczyć o stanie całości systemu. Dlatego jeśli ktoś z Czytelników chciałby wzmocnić sygnał dla pana ministra, dodając garść informacji o swoich spostrzeżeniach lub doświadczeniach w związku z rosnącą, moim zdaniem, agresją w szkołach, bardzo proszę, by opatrzył ten artykuł komentarzem. Oczywiście ze zrozumieniem przyjmę również polemiki, może nawet z pewnym odcieniem radości, bowiem bardzo chciałbym dowiedzieć się, że są jeszcze w polskich szkołach bijące źródła optymizmu. Potrzeba go dzisiaj jak nigdy za mojej pamięci.
Notka o autorze: Jarosław Pytlak jest dyrektorem Szkoły Podstawowej nr 24 STO na Bemowie w Warszawie oraz pomysłodawcą i wydawcą kwartalnika pedagogiczno-społecznego Wokół Szkoły. Działalnością pedagogiczną zajmuje się przez całe swoje dorosłe życie. Tekst ukazał się w blogu autora.