Na co cierpi polska szkoła?

fot. Fotolia.com

Narzędzia
Typografia
  • Smaller Small Medium Big Bigger
  • Default Helvetica Segoe Georgia Times

Polska szkoła jest poważnie chora, cierpi. Pozwolę sobie nie uzasadniać w tym miejscu, dlaczego tak uważam. Jeśli ktoś nie widzi tego na co dzień, niech sięgnie do różnych publikatorów; znajdzie tam całe morze świadectw stanu chorobowego. Urzędowy optymizm prezentuje jedynie ministerstwo edukacji, ale zaczarować rzeczywistości po prostu się nie da, podobnie jak obecność drukarek 3D w każdej szkole nie jest w stanie zrekompensować rosnącego braku nauczycieli wielu specjalności.

Chorują także inne instytucje społeczne, ale to żadna pociecha. Tym bardziej, że taki czy inny związek ze szkołą ma blisko połowa społeczeństwa, jej niedomagania są więc szczególnie odczuwalne. Nie oznacza to jednak, niestety, powszechnej troski. Przez większość niezadowolonych traktowana jest raczej niczym zdychająca kobyła, okładana kijami ze wszystkich stron w nadziei, że pociągnie jeszcze swój wózek, albo zejdzie wreszcie z tego świata, robiąc miejsce dla nowomodnych koni mechanicznych.

Obserwując szkołę od wewnątrz widzę mnóstwo symptomów jej choroby i niewiele nadziei na wyleczenie. Traktuję to jako wyraźny znak czasów przełomu, o których świetnie czyta się w podręcznikach historii, ale dużo gorzej znosi na własnej skórze. Czuję smutek, tym większy, że sam mam dobre wspomnienia ze szkolnej młodości i jak najlepsze doświadczenia z długich lat pracy pedagogicznej. Chciałbym wierzyć, że pacjentkę można jeszcze wyleczyć, albo przynajmniej wywołać reinkarnację. Alternatywą jest ciągnąca się zapaść, a z nią niepewność i udręka wielu ludzi, nie tylko młodych.

Choroba, na którą cierpi szkoła, ma wiele przyczyn. Najważniejszym, moim zdaniem, jest utrata poczucia sensu istnienia. Instytucję tę powołano w celu powszechnego, z czasem wręcz obowiązkowego kształcenia młodego pokolenia, odbywającego się w interesie społecznym, według ustalonych programów, obowiązujących całą zbiorowość. Obecnie, kiedy dominuje indywidualizm, kiedy każdy oczekuje niezawodnego zaspokojenia swoich potrzeb, ta pierwotna misja zatraca rację bytu. Skutkuje to buntem uczniów i ich rodziców, frustracją i ucieczką nauczycieli, a co za tym idzie, coraz gorszą atmosferą w poszczególnych placówkach.

Przez długie lata sensem istnienia szkoły była jej funkcja źródła i ostoi wiedzy. To już przeszłość, rozbita w proch i pył przez konkurencję zasobów internetu. Trudność z wymyśleniem co w zamian, to osobne źródło szkolnego bólu głowy. A kolejnym jest brak perspektyw.

Powszechnie poddaje się w wątpliwość sens obecnego modelu, jednak nie ma zgody, jak powinien się zmienić. Co ciekawe, ludzie, którzy radzi by budować od nowa tę instytucję na gruzach starej, często równocześnie zachwycają się szkołą fińską. Tymczasem ona, choć liberalna, na pewno lepiej zorganizowana niż polska i ciesząca się dużym zaufaniem społecznym, wcale nie jest bytem o jakimś przełomowym kształcie. Co rodzi nadzieję, że szkołę można jednak uleczyć, a nie od razu pogrzebać. Pytanie tylko, czy uda się to akurat nad Wisłą?

Na poczucie beznadziei składają się nie tylko rujnujące efekty inspirowanych ideologicznie reform systemu edukacji, ale także okoliczności zewnętrzne, takie jak doświadczenie pandemii, pogłębiający się podział polityczny społeczeństwa, czy dające się odczuć poczucie zagrożenia wojennego. W powszechnym odczuciu wszystkie te nieszczęścia nie miały prawa się zdarzyć, a jednak zaistniały, rodząc poczucie, że szkoła niedostatecznie nas na nie przygotowała i nie ma pomysłu, co zrobić, żeby przyszłość mogła ułożyć się lepiej.

Wspomniałem tutaj o ideologicznych inspiracjach. Niestety, polska szkoła pozostaje we władzy polityków, którzy próbują lepić ją niczym plastelinę, bazując głównie na własnych wyobrażeniach. Postulat uczynienia z niej przedmiotu społecznego konsensusu pojawia się w publicznym dyskursie już od pewnego czasu – sam jestem jego rzecznikiem, ale jakakolwiek zmiana w tym względzie uwarunkowana jest jednak wolą polityczną rządzących. Chwilowo trudno sobie wyobrazić, by choćby w tej jednej dziedzinie zechcieli ograniczyć swoje wpływy.

Brak perspektyw dotyczy także jednostek. Uczniowie nie wiedzą, czemu mają uczyć się akurat tego, czego wymaga szkoła. Rodzice nie wiedzą, jaki konkretny pożytek dla przyszłości ich dzieci, poza ewentualnie zdaniem państwowego egzaminu, ma uczęszczanie do szkoły i różne związane z tym czynności, jak choćby odrabianie prac domowych czy czytanie lektur. Nauczyciele nie są pewni swojej przydatności, przyszłości ekonomicznej, czy wręcz racji bytu w świecie, który rychło kształtować będzie zapewne sztuczna inteligencja. Ja sam, trwając na rubieży dyrektora szkoły, boleśnie odczuwam zmianę pomiędzy śmiałym kreśleniem kolejnych planów na przyszłość mojej placówki, co z powodzeniem czyniłem lat temu dziesięć czy dwadzieścia, a obecnym doraźnym tylko reagowaniem na zmieniające się warunki działania. Co będzie za trzy, pięć, albo dziesięć lat, stanowi dla mnie nieprzeniknioną tajemnicę, nawet w sferze marzeń.

Choroba polskiej szkoły jest także sumą nieszczęść, konfliktów i niezaspokojonych oczekiwań milionów jej interesariuszy. Stała się areną walki wszystkich ze wszystkimi, w której prawa każdej ze stron nie stanowią płaszczyzny porozumienia, ale oręż, którym zadaje się ciosy innym. Każdy żąda respektowania swoich praw, zazwyczaj słusznie, ale mało kto ma świadomość, że życie społeczne nie bardzo daje się budować wyłącznie na zaspokajaniu indywidualnych potrzeb. Myślenie kategoriami zbiorowości znalazło się jednak, póki co, w lamusie.

Mimo ogólnej mizerii cały czas są ludzie działający na rzecz zmiany obecnej sytuacji. Tak się złożyło, że trakcie poświątecznego weekendu będę brał udział w trzech różnych konferencjach poświęconych szkole. Na trzech różnych poziomach: przygotowania kadry zarządzającej do codziennej pracy, regionalnej dyskusji o bieżących problemach, oraz debaty nad potrzebami i możliwymi kierunkami zmian na skalę systemową. Takich inicjatyw jest znacznie więcej, i gdyby tylko ich liczba mogła nagle przerodzić się w zmianę jakościową, szkoła byłaby już dzisiaj bliska reinkarnacji. Niestety, przeszkodę stanowi całkowity brak przełożenia tej obywatelskiej troski (i aktywności) na działania władz oświatowych. Dlatego o owoce najłatwiej jest na forum lokalnym; na skalę systemową przyjdzie na nie jeszcze długo poczekać. Można tylko mieć nadzieję na przesilenie polityczne i na to, że kolejne rozdanie ludzi zarządzających systemem edukacji nie potraktuje go jako łupu, ale uzna za dobro wspólne. Czego Czytelnikom życzę w przedświątecznym okresie, od wieków kojarzącym się z cudownymi wydarzeniami. Bo, mówiąc szczerze, bez cudu będzie ciężko, co piszę deklarując wszakże, że póki sił dam z siebie wszystko. Bo cuda najlepiej wychodzą, kiedy się im choć trochę pomaga...

 

Notka o autorze: Jarosław Pytlak jest dyrektorem Szkoły Podstawowej nr 24 STO na Bemowie w Warszawie oraz pomysłodawcą i wydawcą kwartalnika pedagogiczno-społecznego Wokół Szkoły. Działalnością pedagogiczną zajmuje się przez całe swoje dorosłe życie. Tekst ukazał się w blogu autora. 

 

Edunews.pl oferuje cotygodniowy, bezpłatny (zawsze) serwis wiadomości ze świata edukacji. Zapisz się:
captcha 
I agree with the Regulamin

Jesteśmy na facebooku

fb

Ostatnie komentarze

E-booki dla nauczycieli

Polecamy dwa e-booki dydaktyczne z serii Think!
Metoda Webquest - poradnik dla nauczycieli
Technologie są dla dzieci - e-poradnik dla nauczycieli wczesnoszkolnych z dziesiątkami podpowiedzi, jak używać technologii w klasie