Sensowne zmiany w edukacji następują bardzo powoli. I bardzo rzadko kiedy dzieją się w wyniku działań odgórnych podejmowanych przez ministrów edukacji. Z mediów płynie często inny przekaz - po pierwsze polska edukacja odnosi niekończące pasmo sukcesów, po drugie - niemal wszystko to zasługa rządzącej partii/koalicji i jej "reform". Z archiwów Edunews.pl przywołam dziś "wiekowy" (maj 2013) tekst Marka Konieczniaka pt. "Nie mamy wizji cyfrowej szkoły". Nadal jest aktualny! Zaprezentowane wówczas spostrzeżenia względem rządowego projektu Cyfrowej Szkoły można niemal bezpośrednio odnieść do obecnych pomysłów dotyczących "cyfryzacji" polskiej szkoły, ze sztandarowym obecnie projektem wyposażenia uczniów klas 4. w laptopy włącznie.
Warto zacytować kilka fragmentów z tamtego tekstu (tutaj źródło). Zamiast "Cyfrowa Szkoła" podstawmy sobie inne nazwy programów, np. Laptop dla Czwartoklasisty, a sens tamtych opinii sprzed dekady... nadal będzie zachowany!
Ciągle nie wiemy na poziomie wizji, dlaczego potrzebujemy cyfrowej szkoły. Niemniej jednak, cyfrowa szkoła to głębokie przeświadczenie, że cyfryzacja edukacji jest kluczem do sukcesu. Brakuje jednak definicji sukcesu oraz definicji cyfryzacji edukacji. Brak systemowej wizji, w jaką można by wpisać cyfrową szkołę. (...)
Nadal nie ma wizji polskiej szkoły w społeczeństwie informacyjnym, jaki formalnie powinien być dostarczony przez MEN [dziś MEiN], nie mówiąc już o rzeczywistej, przemyślanej strategii. (...)
Projekt Cyfrowa Szkoła jest w istocie incydentalnym działaniem w obszarze cyfryzacji edukacji, które nie wynika z przemyślanej wizji, czy ze strategii edukacji w społeczeństwie informacyjnym. Paradoksem jest to, że jest działaniem bardzo pożądanym i oczekiwanym. Jednak jego przełożenie na wprowadzenie systemowej zmiany jest znikome. (...)
Zdecydowanie potrzebna jest zmiana paradygmatu edukacji. Dwie podstawowe asymetrie polskiej szkoły zostały już bardzo mocno zachwiane: legitymizacja wiedzy (szkoła wie, co jest warte wiedzy – uczeń niewiele ma do powiedzenia), dostęp do wiedzy (nauczyciel wie, a uczeń się dowiaduje). Niestety nie ma poważnej debaty, jaki należałoby przyjąć paradygmat, by szkoła rzeczywiście się zmieniła. Technologia w tej zmianie jest bardzo ważna, ale tylko jako środek, tylko i wyłącznie. (...)
Nie wierzę w ogóle w pojęcie cyfrowej szkoły. Nie chodzi bowiem w ogóle o cyfrową bądź analogową szkołę. Zawsze chodzi o ludzi, którzy tworzą szkołę: nauczycieli, uczniów, jak również rodziców. Chodzi o dobrą szkołę, środowisko uczenia się, wspólnego uczenia się nauczycieli i uczniów. Chodzi o środowisko nauki, jak się uczyć i jak brać odpowiedzialność za swój własny rozwój. Wszystkie reformy, jakie wprowadzamy powinny wspierać i budzić wewnętrzną motywację nauczycieli do szukania nowych rozwiązań, do pracy sobą, swoją pasją, profesjonalizmem i autonomią. Często reformy tego nie czynią, a w zamian nabudowują kolejne elementy centralnej kontroli, dyktatu testocentryzmu, podstaw programowych i rozliczania szkół i nauczycieli w słupkach rankingów. (...)
Nadal aktualne? Tak sądzę.
Wydaje mi się, że "bezwizyjność", jeśli chodzi o zarządzających polską edukacją to raczej już stan powszechny. Tak było 10 lat temu, gdy zapowiadano Cyfrową Szkołę, kilka lat temu, gdy Anna Zalewska likwidowała gimnazja, i tak jest również teraz, gdy przed wyborami rozmawiamy o darowiźnie laptopów dla uczniów. Dlaczego tak się dzieje? Być może dlatego, że podstawowym pomysłem na polską szkołę nie jest realizacja jakiś mniej lub bardziej przemyślanych koncepcji, lecz po prostu - wydanie pieniędzy unijnych lub rządowych, które akurat są do wydania w edukacji. Nawet projektowanie przyszłych funduszy na edukację jest spaczone - brakuje krytycznej i szeroko zakrojonej analizy wyzwań i potrzeb polskiej edukacji. Rząd planuje wydatki przeważnie pod kątem bieżących potrzeb politycznych - czy to się opłaca partii rządzącej czy nie. Stąd co jakiś czas pojawiają się takie kuriozalne pomysły jak np. "willówki" ministra Czarnka (czytaj: finansowanie zakupu nieruchomości dla zaprzyjaźnionych z daną partią podmiotów i osób) albo kilka lat temu "Jedyny" (czyli rządowy Elementarz dla edukacji w klasach 1-3 szkoły podstawowej). Zazwyczaj przed wyborami takich edu-kuriozów mamy więcej. Wszak w roku wyborczym nawet zdawalność matur jest "najlepsza" od kilku lat (o co już dba CKE, bo przecież tak każą). A trawa przed szkołami jeszcze zieleńsza niż wcześniej...
Z racji tej trwałej "bezwizyjności" jakoś też nie mam pewności, że zmiana rządzących w tegorocznych wyborach przyniesie lepsze rozwiązania dla polskich szkół i uczelni. Być może tylko jedna partyjna edukacja zostanie zastąpiona drugą; nastąpi szeroka wymiana kadr w systemie na swoich, ale czy coś więcej? Czuję od lat, że edukacja dla rodzimych polityków jest zwykła kulą u nogi (z racji ogromnych funduszy publicznych, które zużywa utrzymanie systemu) i traktuje się ją instrumentalnie, jako służącą realizacji bieżących celów politycznych. Nie jestem odosobniony w tym przekonaniu - niedawno Jarosław Pytlak też dzielił się wątpliwościami (tutaj):
Polski system edukacji nigdy za mojej pamięci nie był ikoną demokracji. Kolejne rządy, bez względu na orientację polityczną, realizowały swoje pomysły bez oglądania się na opozycję. Teraz jednak poziom frustracji jest tak wysoki, że oczekiwanie "tego samo co dotąd, tylko bardziej", podobnie jak wyglądanie jeźdźca na białym koniu, który sam naprawi wszelkie zło tego systemu, stanowi wyraz naiwności. Jeśli w ogóle możliwa jest zmiana na lepsze, będzie wymagała w jednakowym stopniu dobrych decyzji władz i oddolnego zaangażowania wielu ludzi. Autorytarny styl zarządzania ministra Czarnka nie rokuje tchnięcia nowego ducha w oświatowe masy. Pytanie, czy opozycja jest w stanie zaoferować coś odmiennego?!
Chociaż tak często powołujemy się na przykład Finlandii (że jednak można poprawić edukację), jakoś zapominamy, że źródło sukcesów fińskich tkwi w wypracowaniu na przestrzeni kilku dekad sensownej wizji systemu edukacji, a także wzmocnienia autorytetu nauczycieli w szkołach i uczelniach. Były to działania zainicjowane z poziomu państwa, ale nie byłyby one możliwe, gdyby politycy wszystkich najważniejszych partii politycznych nie zgodzili się, aby wyłączyć obszar edukacji z walki politycznej. W ten sposób możliwe było merytoryczne podejście do wyzwań i potrzeb systemu kształcenia, a w konsekwencji udało się wypracować tak wiele rozwiązań, o których tak często marzymy. Niestety wydaje mi się, że w naszym rodzimym politycznym kociołku o takim przebiegu wydarzeń politycznych jak i takiej "zgodzie narodowej" wyżej możemy sobie tylko pomarzyć...
Notka o autorze: Marcin Polak jest twórcą i redaktorem naczelnym portalu o nowoczesnej edukacji Edunews.pl (2008-) i organizatorem cyklu konferencji dla nauczycieli INSPIR@CJE (2013-). Zajmuje się zawodowo edukacją od 2002, angażując się w debatę na temat modernizacji i reformy szkolnictwa (zob. np. Dobre zmiany w edukacji, Jak będzie zmieniać się edukacja?). Należy do społeczności Superbelfrzy RP.