Toczy się dyskusja na temat ewentualnej likwidacji egzaminu ośmioklasistów. Ogromnie się cieszę, że taka dyskusja ma miejsce, nie myślałam, że do tego dojdzie za mojego życia. Egzaminoza trzyma się świetnie i nadal się rozwija na całym świecie.
Dziękuję OSKKO za zajęcie się tą sprawą w stanowisku stowarzyszenia. Dziękuję też Andrzejowi Wyrozembskiemu za zachęcenie mnie do spisania mojej opinii.
Jestem za likwidacją egzaminów, nie tylko ósmoklasisty, ale wszystkich! Jednak tym razem tylko o egzaminach po szkole podstawowej.
Czy ludzie uczą się bez groźby kary?
Egzaminy zakładają, że ludzie nie uczą się, nie mając bata nad sobą. To jest nieprawdziwe założenie i krzywdzące dla wszystkich ludzi nie wykluczając nas samych. Nieprawda, gdyż obserwując małe dzieci widzimy, że one nie uczą się dla nagrody, stopnia, egzaminu, tylko z własnej chęci. Ludzie rodzą się z naturalną potrzebą uczenia się. Trzeba jej tylko nie zabić, właśnie egzaminami. Trzeba raczej zmieniać to, czego uczymy dzieci, aby same chciały to poznawać, i wprowadzać metody nauczania, które zachęcą uczniów do poznawania nowego.
Smutno mi widząc, że wiele osób uważa, że tylko groźba kary lub nagrody spowoduje, że uczniowie zaczną się uczyć. Zapytajmy siebie, czy zawsze uczyliśmy się tylko dlatego, że wisiał nad nami miecz egzaminu? Na pewno znajdziemy we wspomnieniach takie miejsce, gdzie uczyliśmy się czegoś z własnej chęci, a nie z powodu egzaminu.
Uczenie się pod groźbą kary bywa skuteczne, ale nie jest trwałe i sprawdza się tylko w pamięciowej wiedzy i trudno, żeby budowało głębokie zrozumienie.
Mam w pamięci wywiad z Jarosławem Szulskim nauczycielem geografii, który kiedyś zaproponował wszystkim uczniom piątki na koniec roku. Obawiał się, czy eksperyment się uda i czy uczniowie będą się uczyć. Okazało się, że uczyli się bardzo solidnie i wzięli odpowiedzialność za siebie i swoją naukę. Oczywiście jest to pojedynczy przypadek (mało kto ma taka odwagę jak Pan Szulski), ale jednak wynik był jednoznaczny.
Pogląd mówiący o motywowaniu poprzez stopnie i egzaminy ignoruje naturalną chęci do rozwoju.
Czy trzeba uczyć pod egzamin?
Uczenie się do egzaminu jest niezwykle ubogie i zdobyta wiedza szybko się ulatania. Mówimy o wykorzystaniu ciekawości do nauki szkolnej, a potem wymagamy, aby uczuli się tego, co będzie na egzaminach, a nie tego, co ich interesuje. Spójrzmy na egzamin z matematyki i na zadania, które nie mają żadnego połączenia z rzeczywistością. Czy to coś sprawdza, czy jest wskaźnikiem pomocnym do planowania przyszłości człowieka? Widać zresztą, jak szybko ta wiedza zanika, kto z nas po 10 latach od zdanej matury potrafiłby bezbłędnie napisać egzamin po szkole podstawowej.
Egzamin to współczesna gilotyna odcinająca tych, którzy opanowali „chwyty” (wskazane przez komisję egzaminacyjną) od tych, którzy poszukują sensu w tym, czego się uczą. Dajemy młodym ludziom przekaz: My wiemy co masz umieć i to masz opanować, nieważne czy chcesz, czy nie. Jakim prawem dajemy komisji egzaminacyjnej przewagę nad zapisami podstawy programowej. Dajemy jej prawo, do wskazywania, co uczniowie mają umieć albo nie muszą?
Jakie koszty?
Cały sztab ludzi zatrudnionych przy tych wątpliwych egzaminach kosztuje nas bardzo dużo. Na pewno można byłoby lepiej spożytkować (nasze!) fundusze, a specjalistów zatrudnić w bardziej pożytecznych miejscach.
W wielu krajach próbuje się egzaminy wystandaryzować, co jest często zadaniem skazanym na niepowodzenie. Po pierwsze każdy rok szkolny ma swoje specyficzne warunki (np. czas pandemii, wojna), po drugie każdy człowiek rozwija się w swoim tempie, i warto ludziom na to pozwolić. To różnicuje lata nauki i wymagania, tak, że nie da się porównywać zdobytej wiedzy pomiędzy rocznikami.
Czy mamy dobre i złe szkoły?
Egzaminy powodują rozwarstwienie szkół. Mamy rankingi szkół, są szkoły „dobre” przyjmujące uczniów z dużą liczbą punktów z egzaminu i szkoły „słabe”, które muszą przyjąć wszystkich pozostałych. W miarę lat ocena szkół i ich rozwarstwienie pogłębia się. Do szkół pierwszego rodzaju (bo wcale nie można ich nazwać dobrymi) trafiają uczniowie wyuczeni, którzy uczą się sami, i nauczyciele nie muszą wkładać w nauczanie wysiłku. Do tego często uczniowie uczą się też na korepetycjach, aby nie odpaść w wyścigu. Wyniki szkoła ma dobre, bo ma wyuczonych uczniów. W szkołach z dolnej półki uczą nauczyciele, którzy muszą wznieść się na wyżyny, aby zachęcić uczniów, którym powiedziano, że się nie nadają, aby ich czegokolwiek nauczyć. Tacy nauczyciele muszą mieć wspaniały warsztat pracy i często są bohaterami. W szkołach pierwszego typu panuje rujnujący wyścig szczurów, uczniowie mają często depresje, załamania nerwowe. Znam różne szkoły, bo długo w nich uczyłam, i wiem jak się pracuje z dziećmi z „dobrych” domów, mających wsparcie rodzinne i w szkołach z uczniami bez tej opieki i wsparcia. Znam szkoły, które wprowadzają takie systemy, że przenoszą uczniów, osiągających słabe stopnie do innych klas, aby nie „psuli poziomu”, a najlepiej gdyby przenieśli się do innych szkół – bo się nie nadają. Aż mi przykro to pisać, bo pomyślcie Państwo o swoich własnych dzieciach lub wnukach, że to one właśnie są „słabe”. Takie traktowanie może zaważyć na całym ich życiu.
Czy egzaminy są uczciwe?
Moim zdaniem są nieuczciwe. Mocno powiedziane, ale prawdziwe. Uczniowie nie wiedzą, co na nich będzie, wskazówki z podstawy programowej są zbyt ogólne, w ich ramach można ułożyć zadania nie do zrobienia i również bardzo łatwe. Jeśli chcielibyśmy być uczciwi, to powinniśmy ściśle określić zakres egzaminu. Żaden egzamin nie może być łapaniem ucznia na niewiedzy, a nauczycieli na nieprzerobieniu materiału.
Mój przypadek, ale może nie tylko mój?
Za moich czasów uczniowskich była rejonizacja, do szkoły chodziło się najbliżej domu. Ale już wtedy był egzamin do szkoły średniej. Nie zdałam tego egzaminu z … matematyki. Po interwencji rodziców przyjęto mnie jednak do tego liceum, bo już starsza siostra tam uczęszczała. Teraz już bym nie mogła na to liczyć, gdyż rozdzielnik jest centralny. Było to okropne przeżycie, które bardzo zaważyło na moim poczuciu własnej wartości. Na szczęście trafiłam do wspaniałej wychowawczyni, która nie ceniła nas tylko za uzyskiwane wyniki w nauce. Potem brałam udział w olimpiadzie matematycznej, skończyłam studia matematyczne i byłam pracownikiem naukowym Politechniki Warszawskiej.
Teraz pewnie wylądowałabym w liceum daleko od domu ze zdruzgotaną wiarą w siebie. Możliwe, że mój jednostkowy przypadek nie jest dowodem na szkodliwość egzaminu, ale chyba się nie mylę, że sporo ludzi ma podobnie, a konsekwencje mogą być tragiczne.
Co z egzaminami?
Nie sadzę, aby przeniesienie egzaminów z „po” szkole podstawowej do egzaminów „do” szkoły średniej dużo zmieniło. Wszystkie wady zostają.
Najlepiej byłoby zlikwidować egzaminy po szkole podstawowej i nie wprowadzać egzaminów do szkoły średniej.
Odejść od egzaminów i rankingowania uczniów w tak wczesnym wieku. Dajmy naszym dzieciom szansę na rozwój w ich własnym tempie.
Jak przyjmować uczniów do szkół średnich?
Sprawa dotyczy miast, bo w małych miejscowościach nie ma wyboru i każdy uczeń zapisuje się do szkoły blisko. Problem wyboru szkoły średniej!
Sami sobie to zrobiliśmy – rozwarstwiając szkoły i upowszechniając szkodliwe rankingi (np. ogromnie szkodliwy ranking perspektyw) i jednocześnie wprowadzając rodziców i uczniów w bardzo niepewną sytuację. Teraz zmusimy tę „żabę” zjeść.
Widzę dwa rozwiązania:
- Losowanie,
- Rejonizacja.
Oczywiście nie są to idealne propozycje (żaba nie jest smaczna!), ale sami do tego doprowadziliśmy, podważając zaufanie do nauczycieli, którzy uczą przez całą szkołę podstawową nasze dzieci.
Jednocześnie warto edukować rodziców na temat tak zwanych rankingów i ich rzetelności i kierowania się nimi ze szkodą dla własnych dzieci.
Notka o autorce: Danuta Sterna jest byłą nauczycielką matematyki i dyrektorką szkoły, ekspertką oceniania kształtującego. Współpracowała z Centrum Edukacji Obywatelskiej tworząc programy szkoleń i kursów. Jest autorką książek i publikacji dla nauczycieli, propaguje ocenianie kształtujące w polskich szkołach, prowadzi też swoją stronę: OK nauczanie.
Ostatnie komentarze