Premier Donald Tusk powierzył misję przygotowania deregulacji polskiej gospodarki Rafałowi Brzosce, jednemu z najbogatszych Polaków, założycielowi i prezesowi firmy InPost. Już po kilku dniach powołany przez niego zespół zaprezentował pierwsze projekty zmian prawnych, otwierając równocześnie szerokim kręgom społeczeństwa możliwość zgłaszania pomysłów i wskazywania absurdów prawnych, przeszkadzających w działalności gospodarczej.
Jako jednoosobowy minimikroprzedsiębiorca miałbym do wskazania absurd, jakim jest obowiązek płacenia co miesiąc składki zdrowotnej, nawet jeśli firma nie ma żadnych przychodów, co się niestety zdarza, a od mojego wynagrodzenia za pracę etatową odprowadzana jest regularnie znacznie wyższa składka zdrowotna. Dodatkową opłatę, obciążającą firmę, zawdzięczam Polskiemu Ładowi. Czyni ona z małej działalności gospodarczej hobby, chciałoby się napisać, że nieszkodliwe, ale dla domowych finansów szkodliwe jednak bardzo.
Nie wiem, czy deregulacja pana Brzoski obejmie akurat tę działkę. Przyznaję zresztą z pokorą, że brak umiejętności stworzenia jakiegoś własnego InPostu jest tylko moim problemem, więc dłużej żalić się tutaj nie będę. Chciałbym natomiast podsunąć Panu Premierowi pomysł deregulacji polskiej edukacji, jak również zadeklarować gotowość stanięcia na czele stosownego zespołu.
Działalność placówek oświatowych umocowana jest w tysiącach przepisów, często sprzecznych, skutecznie tłumiących inicjatywę, za to generujących ogromną biurokrację. Ucieleśniają one wiecznie żywą zasadę, którą jeszcze za PRL wyłożył mój wujek Piotr: „im więcej przepisów, tym większy bajzel, a im większy bajzel, tym więcej przepisów”.
Nie dysponuję miliardami, ale w prawnych aspektach edukacji legitymuję się blisko 35. latami doświadczenia na stanowisku dyrektora szkoły. Mogę stwierdzić uroczyście, że w 1990 roku dokumenty niezbędne do prowadzenia szkoły wypełniały luźno trzy, może cztery segregatory, tymczasem obecnie zajmują ich kilkadziesiąt, nie licząc obszernych baz danych przechowywanych w chmurze. W zamierzchłych czasach pielęgnowaliśmy w szkole relacje wymieniając się myślami w rozmowach, obecnie nośnikiem relacji stały się dokumenty.
Ogromna nadregulacja prawna nie czyni nikogo szczęśliwszym, ani bardziej skutecznym. Trudna do ogarnięcia materia powoduje, że nader często zarzuca się placówkom oświatowym lekceważenie czy po prostu łamanie prawa. Jeśli nawet to prawda, to widziałbym w tym bardziej bezradność wobec materii niż złą wolę.
Czy moja praktyka, dyrektora szkoły niepublicznej jest wystarczającą przesłanką, by powierzyć mi misję deregulacji oświaty? A czy pan Brzoska z perspektywy InPostu mógł tak dobrze poznać problemy drobnych przedsiębiorców?! W obu przypadkach kluczem jest powołanie odpowiednio reprezentatywnego zespołu. A jeśli chodzi o wskazywanie absurdów i sugerowanie zmian w prawie, środowisko oświatowe z pewnością dorówna przedsiębiorcom. Materiału jest aż nadto.
Chętnie pokieruję zespołem ds. deregulacji także dlatego, że w zapowiedziach reformy programowej czytam o dekretowaniu metodyki nauczania oraz ustalaniu zasad oceniania. Wiem, że nikt tego nie będzie w stanie sprawdzać, natomiast biurokracja uzyska kolejny ogromny impuls rozwojowy. Papier i krzem przyjmą wszystko. Obawiam się, że bez deregulacji będziemy w końcu mieć w placówkach oświatowych relacje wyłącznie papierowe.
A gdyby tak trochę zaufać ludziom?!
***
Dla ilustracji absurd jeszcze świeżutki: konieczność od nowego roku szkolnego umieszczenia religii na skraju planu lekcji. Rzecz trudna, a przy większej liczbie klas w szkole niemal niewykonalna, chyba że kosztem uczniów, jeśli poszczególne klasy będą zaczynały zajęcia „w schodki” – od pierwszej, drugiej, trzeciej, czy nawet piątej godziny lekcyjnej. Dyrektor może szukać lepszego rozwiązania, ale w tym celu musi dowiedzieć się, ilu będzie chętnych na religię. Nie w ostatniej chwili, ale przed wakacjami, żeby oszacować potrzeby i możliwości. Nic z tego. Nie wolno zapytać rodziców, bo to podobno narusza prawa, aż do konstytucyjnych włącznie. I nie ma tłumaczenia, że chodzi o sondaż, a nie deklaracje o mocy prawnej, że nikt nikomu nie odmawia prawa zmiany decyzji, nawet w ostatniej chwili, że służy to, koniec końców, samym uczniom. Nie wolno i już!
To typowy przykład sytuacji, w której prawo wprowadzone w oświacie jest bardzo trudne do zrealizowania w praktyce. Podobnie było zresztą np. w szeregiem zarządzeń covidowych podczas pandemii. Co ma więc uczynić dyrektor szkoły? Nieważne, nikogo to nie obchodzi. Ma być dobrze i już! No więc dyrektor klnie w duchu na czym świat stoi i… marzy o deregulacji...
Notka o autorze: Jarosław Pytlak jest dyrektorem Szkoły Podstawowej nr 24 STO na Bemowie w Warszawie oraz pomysłodawcą i wydawcą kwartalnika pedagogiczno-społecznego Wokół Szkoły. Działalnością pedagogiczną zajmuje się przez całe swoje dorosłe życie. Tekst ukazał się w blogu autora.