Co polskie szkoły zyskały na wejściu Polski do Unii Europejskiej? O otwieraniu się polskiej edukacji na współpracę europejską, o korzystaniu z programów unijnych i o potrzebie edukacji europejskiej - z Mirosławem Sielatyckim, Podsekretarzem Stanu w Ministerstwie Edukacji Narodowej, rozmawia Adam Kowalski z miesięcznika "O szkole".
Adam Kowalski: Panie Ministrze, po przystąpieniu Polski do Unii Europejskiej zmieniło się u nas dużo. Ruszyły budowy obwodnic i autostrad, rolnicy otrzymują swoje dopłaty, wdrożone zostały programy stymulacyjne i osłonowe, dotyczące kapitału ludzkiego i aktywizacji zawodowej. A co stało się w polskiej edukacji? Mam na myśli jej profity wynikające z otwartości na Europę, z kooperacji międzynarodowej.
Mirosław Sielatycki: Zdarzyło się kilka ważnych rzeczy, o których warto powiedzieć. Znaleźliśmy się we wspólnocie, w której nie ma barier i granic, w tym tych edukacyjnych. Najbardziej widoczne jest to na przykładzie szkolnictwa wyższego. Od tego roku funkcjonuje wspólny obszar kształcenia wyższego, jako efekt tzw. deklaracji bolońskiej, podpisanej przez ministrów edukacji krajów europejskich, w tym także Polski. Podnosi on konkurencyjność kształcenia wyższego i stwarza warunki do mobilności edukacyjnej, umożliwiając podejmowanie studiów i staży zawodowych w wielu miejscach Europy. Jednak procesy kształtujące się w szkolnictwie wyższym rozpoczynają się na poziomie oświaty, dlatego korzystamy z unijnych programów wymiany i współpracy edukacyjnej na poziomie szkolnym. Mamy programy Comenius, Leonardo da Vinci, Młodzież w Działaniu i inne. Były one obecne w Polsce już w okresie przedakcesyjnym, od 1998 roku, ale dopiero po przystąpieniu do UE w 2004 roku znacznie zwiększyły swoją skalę i rozmach realizacyjny. Coraz częściej jako Polacy uczymy się nie tylko we własnym kraju, co nie znaczy, że nie “u siebie”, bowiem Unia Europejska to teraz również nasze edukacyjne podwórko.
AK: Z otwartości Europy korzystają nie tylko polscy uczniowie i studenci, bo poruszają się po niej także dorośli, często ze swoimi rodzinami, w poszukiwaniu pracy, wyższych zarobków, lepszych warunków do życia.
MS: Tak, równolegle przebiegają procesy, na które wpływ ma wzmożona migracja. Dobrym przykładem jest tu Wielka Brytania. Powojenna emigracja Polaków w tym kraju liczyła około 150 tysięcy osób, a po 2004 roku pojawił się dodatkowy milion osób – wśród nich rodzice, którzy wyjechali tam do pracy i szacujemy, że do 40 tysięcy dzieci, które uczą się w systemie angielskim i w polskich szkołach uzupełniających. Polska edukacja szeroko się więc rozlała poza granice kraju i coraz większe fragmenty polskiego systemu oświatowego zlokalizowane są w innych państwach.
AK: Unia nie narzuca rozwiązań oświatowych krajom członkowskim, zapewniając im w ten sposób autonomię w podejmowaniu decyzji, ale z drugiej strony uruchamia i finansuje duże, wspólne programy...
MS: Unia daje szansę na powiększanie się wspomnianej ludzkiej mobilności, w tym migracji edukacyjnych w różnych okresach życia, starając się jednocześnie sprostać problemom, które się z tym wiążą. To stwarza zupełnie nowe możliwości uczniom i studentom, bo teraz mogą oni realizować swoje aspiracje edukacyjne i zawodowe, korzystając z zasobów nie tylko własnego kraju, ale i owej “wspólnej europejskiej przestrzeni edukacyjnej”.
AK: Czy można to interpretować również w ten sposób, że podobnie jak o dziedziny gospodarki, ekonomii, komunikacji Unia dba o wysoki poziom swojej edukacji, traktując ją jako jeden z priorytetów własnego rozwoju?
MS: Atutem Europy jest kapitał ludzki, jego światowa konkurencyjność i atrakcyjność. Na naszym kontynencie są dobre szkoły, uniwersytety, instytuty naukowe i badawcze, kreatywne ośrodki związane z rozwojem gospodarki i kultury. Nasz kapitał ludzki ciągle jednak wymaga wzmacniania, musi mieć zapewnione szanse konkurowania ze Stanami Zjednoczonymi i krajami Dalekiego Wschodu. Mówiąc o naszym kapitale ludzkim mam na myśli w równym stopniu kapitał Polski jak i kapitał innych państw członkowskich Unii. Już od przyszłego roku, obejmując prezydencję w Unii Europejskiej, w bardzo wyraźny sposób doświadczymy tego, że występujemy w imieniu całej wspólnoty, również w tej sprawie. Naszym zadaniem będzie m.in. inicjowanie dyskusji i wspólne poszukiwanie rozwiązań dotyczących kwestii edukacyjnych, tym bardziej że na zewnątrz - dla Chińczyków czy mieszkańców Afryki - jesteśmy przede wszystkim Europejczykami.
AK: Jak Pan ocenia aktywność i umiejętności polskich szkół w sięganiu po unijne programy oraz pieniądze?
MS: Setki szkół, które realizują projekty z Europejskiego Funduszu Społecznego, są jego beneficjentami, bardzo praktycznie doświadczają korzyści z tego, że jesteśmy w Unii Europejskiej. Do pozostałych mogę zaapelować, aby częściej i śmielej zgłaszały własne projekty edukacyjne, uczestniczyły w wymianie młodzieży, korzystały z narzędzi stworzonych przez UE. Ale współpraca międzynarodowa to nie tylko gotowe programy czy zasady aplikowania o środki unijne; wyzwala ona również ferment intelektualny związany z dyskusją o zadaniach szkoły, umiejętnościach uczniów, jakie powinni z niej wynosić, kompetencjach nauczycieli, sposobach ich kształcenia.
Dla szkół korzystanie z funduszy i programów europejskich to również szansa na podnoszenie ich jakości pracy w zakresie kultury organizacyjnej, projektowej, ewaluacyjnej, relacyjnej. Tak jak mamy unijne dopłaty dla rolników, tak w tym przypadku możemy mówić o swojego rodzaju “europejskich dopłatach dla uczniów”. Są one co prawda mniej widoczne, ale też przekładają się na realne środki dla szkół. Z tą różnicą, że trzeba mieć nie hektary, lecz pomysły na projekty.
AK: Właśnie, czy my dość pilnie obserwujemy sposoby kształcenia i doskonalenia nauczycieli w innych krajach? Ciągle słychać narzekania, że u nas to kształcenie jest zbyt teoretyczne, doskonalenie mało efektywne, że współpraca ministerstwa edukacji i ministerstwa szkolnictwa wyższego, w którego gestii spoczywa kształcenie nowych nauczycieli, pozostawia wiele do życzenia.
MS: Mamy własne standardy kształcenia nauczycieli, choć oczywiście zawsze można uczyć się również od innych państw, jak robić coś inaczej, lepiej. Doświadczenia niemieckie, skandynawskie czy anglosaskie wskazują, jak można wprowadzać elementy praktycznego kształcenia nauczycieli, sensownej adaptacji w zawodzie, stałego podnoszenia umiejętności dydaktycznych i wychowawczych. Ale przed ewentualną zmianą wspomnianych standardów warto jednak przeprowadzić dyskusję, jaki system kształcenia nauczycieli najlepiej się u nas sprawdzi i dlaczego chcemy zdecydować się na konkretne rozwiązania. “Transfer dobrych doświadczeń” to nasz kolejny zysk z przynależności do Unii.
AK: Był Pan współautorem chyba pierwszych podstaw programowych z zakresu edukacji europejskiej. Do czego te podstawy prowadziły i co poprzez nie chcieli osiągnąć dawni reformatorzy polskiej oświaty?
MS: Mówiąc dokładnie był to komponent ścieżki międzyprzedmiotowej w zakresie edukacji europejskiej, którą opracowano w okresie reformy wprowadzanej przez ministra Mirosława Handkego. Jej celem było przygotowanie polskich szkół, nauczycieli i rodziców do wejścia do Unii Europejskiej. Miała wyjaśniać najważniejsze kwestie związane z członkostwem oraz pomóc w korzystaniu z naszego “edukacyjnego członkostwa” w Unii; racjonalnie, praktycznie, z odwagą. Jak wskazują badania, polskie młode pokolenie oraz nauczyciele w ponadprzeciętnym stopniu poparli przystąpienie Polski do UE. Teraz, kiedy jesteśmy już “w środku”, poparcie dla członkostwa też jest jednym z rekordowych w całej Unii. To, co dawniej było głównie ideą, stało się codziennym doświadczeniem.
AK: Proszę powiedzieć, czy absolwent polskiej szkoły albo wyższej uczelni znajdzie dla siebie miejsce w zjednoczonej Europie, czy stanowi dobry kapitał ludzki?
MS: Młodzi Polacy mają jeden z najwyższych wskaźników udziału w kształceniu formalnym. Są bardzo aktywni, jeśli chodzi o możliwości korzystania z różnych form edukacyjnej wymiany młodzieży; na przykład tylko z programu stypendialnego Erasmus korzysta rocznie około 15 tysięcy polskich studentów, co już jest wskaźnikiem bardzo wysokim. Od roku 1998/99 polskich stypendystów Erasmusa było łącznie prawie 80 tysięcy, ponadto w wymianie wzięło udział prawie 15 tysięcy nauczycieli akademickich. Nasi absolwenci szkół średnich też coraz częściej wybierają studia w Europie Zachodniej i znakomicie dają sobie radę. Szybko adaptują się w innych systemach edukacyjnych, osiągają dobre wyniki, są ambitni, mobilni, przygotowani do podejmowania wyzwań i sprostania konkurencji na współczesnych rynkach pracy. Stają się nową kategorią “studentów globalnych”. Teraz ważnym wyzwaniem dla nas jest, aby polskie uczelnie stawały się wartościową częścią tego współczesnego globalnego obiegu wiedzy, idei, innowacji. Tutaj mamy jeszcze coś do zrobienia.
AK: A ilu obcokrajowców przyjeżdża do Polski, żeby korzystać z naszych systemów edukacyjnych?
MS: Stopień umiędzynarodowienia polskich uczelni nie należy do wysokich, jest to około jednego procenta obcokrajowców w stosunku do ogólnej liczby studiujących u nas osób. Na przykład w Warszawie studiuje około 4 tysięcy obcokrajowców; do tej liczby należy dodać około tysiąc stypendystów uczących się na stołecznych uczelniach w ramach programu Erasmus. Ciekawe jest natomiast, że główna grupa obcokrajowców studiujących na polskich uczelniach to nie obywatele państw Unii Europejskiej, ale studenci z Ukrainy i Białorusi. Jest to istotne, gdyż buduje ważne relacje i kontakty sąsiedzkie na poziomie młodych ludzi. Dla młodych Ukraińców i Białorusinów Polska jest atrakcyjna i przyjazna. Nasz system oświatowy i uczelniany musi być coraz szerzej otwarty również na inne grupy obcokrajowców, które w wyniku migracji szukają tutaj miejsca dla siebie. Z edukacją jest trochę jak z ekologią – różnorodność jest pożyteczna i wzbogacająca, a większy obszar, z którego można korzystać, oznacza większe możliwości rozwoju.
AK: Pozwolę sobie jeszcze na pewną refleksję. Otóż bardzo się cieszę, że teraz do Pana kompetencji w MEN należą m.in. sprawy otwartości polskiego systemu edukacji na współpracę międzynarodową i kontakty unijne, bo pamiętam, jak za propagowanie tej otwartości i tych kontaktów w ponurym dla naszej oświaty czasie został Pan karnie usunięty z funkcji dyrektora CODN-u. Dziękuję Panu za rozmowę.
(Źródło: O szkole.pl)