Zaczął się rok szkolny. W Internecie krąży mnóstwo memów z nieszczęśliwymi dziećmi i skaczącymi do góry z radości rodzicami. Obrazki faktycznie są zabawne, ale poruszają dość smutny problem. Długo myślałam, czy wypowiedzieć się na ten temat. Muszę jednak wylać swoje żale, bo od dawna mnie irytuje podejście rodziców… I tym razem nie mówię jako mama, ale jako nauczycielka…
Sama nie mogłam doczekać się powrotu B1 do szkoły ale tylko dlatego, bo z nudów zaczyna być nieznośna i rozleniwiona. Mieszkamy daleko od jej koleżanek, z większością ma tylko kontakt telefoniczny, widzę, że za nimi tęskni. W trakcie roku szkolnego wstaje wcześniej i cały dzień jest lepiej zorganizowany, w szkole spędza czas z koleżankami, wybawi się, wyśmieje, wygada i wraca do domu naładowana pozytywną energią. Na lekcjach i przerwach zawsze coś się dzieje, nie da się nudzić. Jest to niestety jedyny atut zbliżających się dni. Cała reszta to godziny spędzone w książkach, stres przed sprawdzianami, tłumaczenie trudnych partii materiału i mnóstwo czasu poświęconego na odrabianie zadań domowych. Wiem, że nie dla każdego rodzica jest to utrapienie. Dlaczego? Bynajmniej nie z powodu posiadania uzdolnionych dzieci. Żaden uczeń nie poradzi sobie sam, bez pomocy rodzica. I nie mówię tu o wyręczaniu a o zwykłym wsparciu – sprawdzeniu zadania, przepytaniu, doradzeniu w doborze źródeł, itd. Nie zostawiam B1 na pastwę edukacji, pilnuję jej, pomagam, spędzam popołudnia na towarzyszeniu jej w nauce. Wiem, że muszę tego dopilnować jako matka, nie mogę zwalić tego obowiązku na nauczycieli, bo to nie jest ich „brocha”.
Niestety, wielu rodziców ma dziwne pojęcie, że dzień rozpoczęcia szkoły jest dla nich początkiem wakacji od kształcenia i wychowania. Zaprowadzają dziecko do szkoły i nie interesuje ich, czego się tam uczy, jaki materiał musi opanować i jak zachowuje się na lekcjach, przerwach, w relacji z rówieśnikami i pracownikami szkoły. Nie czują potrzeby wychowywania i uczenia dziecka. Zrzucają ten obowiązek na nauczycieli, zapominając, kto tak naprawdę powinien być pierwszym, najważniejszym źródłem wiedzy o świecie. Winą za wszelkie niepowodzenia obarczają szkołę, jakby nagle przestali zdawać sobie sprawę z tego, że większość czasu mimo wszystko dzieci spędzają w domu.
Szkoła to nie fabryka, nie wychowa młodych ludzi sama, nie wbije na siłę im wiedzy do głów, nie wypluje na koniec edukacji idealnego człowieka, gotowego na walkę z trudami życia. Uważam, że nauczyciele mogą jedynie wesprzeć rodziców w ICH obowiązku.
Dla wielu matek szkoła stała się wręcz „przechowalnią” dzieci. Miałam kiedyś krótki epizod pracy w szkolnej świetlicy. Dzieciaki mogły w niej przebywać od 6:30 do 16:00. Rodzice pracujący często z wywieszonymi językami pędzili po swoje pociechy, żeby jak najszybciej odebrać je ze szkoły, a niejednokrotnie dzieciaki bezrobotnych mam dosłownie zamykały ze mną świetlicę i nieraz musiałam czekać długo po godzinach mojej pracy, aż taka jedna z drugą między łykami kawy u koleżanki przypomni sobie, że jeszcze ma dziecko… To samo podczas przerw świątecznych, kiedy nauczyciele zapewniali uczniom opiekę. Nie przychodziły dzieciaki pracujących rodziców (oni zazwyczaj byli na tyle zorganizowani, że już dużo wcześniej mieli załatwioną pomoc w postaci babci, ciotki, sąsiadki, itd. Zwyczajnie, po ludzku chcieli dać możliwość odpoczynku od szkoły swoim pociechom). Ale niestety, byli tacy, którzy kręcili nosem na myśl, że w Wigilię szkoła czynna jest TYLKO do godziny 13:00. Myślę, że dla niektórych najbardziej satysfakcjonująca by była całodobowa opieka. W tym wszystkim najbardziej żal było mi tych dzieci. Czekały z utęsknieniem na matki, ojców, opowiadały, jak spędzą z nimi czas, wyglądały za okno i przebierając nogami liczyły na to, że chociaż raz ktoś odbierze je wcześniej…
Rodzicu! Pamiętaj! Jestem nauczycielem a nie opiekunką. Nie wychowam za ciebie dziecka. Mogę wesprzeć cię w tym trudnym zadaniu, mogę pokierować, doradzić. Przekażę twojemu dziecku wiedzę i dam niezbędne umiejętności, ale ty musisz z nim w domu utrwalać to, na co ja mam codziennie tylko czterdzieści minut. Musisz sprawdzać, czy radzi sobie ze wszystkim, kontrolować jego wiedzę, uczyć go dysponowania czasem, pokazać mu, że może na ciebie liczyć.
W procesie wychowania twojego dziecka musimy być partnerami, nie podważaj mojego autorytetu, bo kiedyś dziecko zlekceważy ciebie. Nie bagatelizuj moich uwag i ocen, bo nauczysz dziecko bagatelizowania obowiązków. Tylko współpracując możemy dać twojemu dziecku obszerną wiedzę, porządne umiejętności i solidne wychowanie. Wiedz, że bez ciebie poradzę sobie, przeprowadzę lekcję, dam dziecku maksymalne wsparcie i odnajdę w nim to, co najlepsze. Ale ty skrzywdzisz zarówno siebie jak i swoją pociechę. Twoja obojętność wbije w serce dzieciaka szpile, których nie uda ci się już wyciągnąć.
Dziecko jest twoje, mój jest uczeń. Nie zrzucaj na mnie obowiązku wychowania, bo ja będę z wami tylko kilka lat, potem zostajecie sami i musicie jakoś ze sobą żyć.
I tylko od ciebie zależy kształt waszej przyszłości. Chcesz mieć poczucie winy za notoryczne porażki czy czuć dumę z sukcesów twojego dziecka?
B1 - nastolatka już niestety, blondi z dwoma obliczami - jak na zodiakalnego bliźniaka przystało. Tańczy, śpiewa i na każdym kroku udowadnia nam, że najważniejsza dla niej jest rodzina.
Autorka jest rodzicem dziecka w polskiej publicznej szkole podstawowej. Prowadzi swojego bloga pod adresem humoryzmory.blog.pl.