W związku z pojawieniem się licznych artykułów na temat lekcji online oraz ogromnej krytyki, jaka na nią spadła, pojawiła mi się wątpliwość, czy piszący rozumieją się nawzajem, używając różnych określeń na jednakowe zjawisko. Obecna sytuacja zmusiła edukację do przejścia do nauczania zdalnego, a głównym nośnikiem tej formy przekazywania wiedzy stał się Internet. Dlatego niezbędne jest poruszenie istoty problemu, pojawiających się różnych internetowych lekcji oraz chaosu pojęciowego w tym zakresie.
Powszechne jest również wszechogarniające niezadowolenie z tego, co ktoś już wyprodukował. Zamiast tego, powinno się wyciągnąć wnioski z oglądanych lekcji, które przecież są na porządku dziennym w szkołach i są dowodem na formę i sposób funkcjonowania dydaktyki czyli procesu nauczania w szkole. Do przeanalizowania i rozróżnienia byłaby trzy kwestie: prawdziwa lekcja a przesyłanie materiałów przedmiotowych; lekcje „nieaktywne” do telewizji, gdzie uczeń jest tylko biernym widzem i lekcje „aktywne” na platformach i aplikacjach oraz różnica między nauczycielem a przedmiotowcem.
Od kliku tygodni nie ustają komentarze na temat lekcji emitowanych w telewizji. Tak jak wspomniałem wyżej, nie można tych lekcji porównywać z tymi prowadzonymi na platformach edukacyjnych czy przez komunikatory typu Zoom, Microsoft Team czy Discord. Pierwsze lekcje nie są nastawione na interakcję z odbiorcą, jest to tylko przekaz telewizyjny, natomiast druga forma, to bardzo często żywa rozmowa między nauczycielem a uczniem, której odbiór, jak również efekt, będzie inny. Inaczej to wygląda, jeśli zaczniemy analizować merytoryczną stronę tych lekcji. Wnioski mogą być dla środowiska nauczycielskiego bardzo bolesne. Abstrahując od błędów, szybkości tworzenia tych zajęć, bo taka była potrzeba chwili, skupmy się na tym, jak te lekcje prowadzone są przez nauczycieli pracujących w szkołach. A może właśnie tak wygląda codzienna edukacja? Być może obśmialiśmy to, co robią nauczyciele na co dzień, ze wszystkich możliwych stron, aby nie dopuścić myśli, że w naszych szkołach właśnie tak wyglądają lekcje.
Nauczyciele od dawna postulowali konieczność wdrożenia do edukacji nowych technologii, co jednak nie stało się na taką skalę jak była potrzebna. Mimo to przyjęli zastaną rzeczywistość z dużym spokojem, pomimo że faktycznie byli do niej nieprzygotowani. Wszyscy jednak muszą się w tych zmienionych okolicznościach odnaleźć. Tutaj pojawia się ciągły problem, naszego nauczycielskiego braku gotowości do zmian. Sytuacja zmusza nas do porzucenia tradycyjnych form nauczania i poszukania nowych. Przed takim zadaniem postawiono teraz nie tylko nauczycieli, ale także dyrektorów, którzy często napotykają opór swoich zespołów nauczycielskich. Nie jest to miejsce i czas na szukanie przyczyn tego zjawiska, ponieważ odpowiedź nie jest ani prosta, ani jednoznaczna. Można tylko zasugerować, że wynika to w dalszym ciągu z błędów systemowych oświaty, a dokładniej, z braku długofalowej polityki edukacyjnej. Ale nad tym też możemy pochylić się wkrótce i popracować.
Nowa rzeczywistość wywołała falę sprzecznych ze sobą komentarzy. Z jednej strony słyszymy zapewnienia, że żadnego problemu nie ma, a wciąż jest mocno wątpliwe, że tradycyjne i stacjonarne szkoły bez trudu odnalazły się w wirtualnej rzeczywistości internetowej. Natomiast z drugiej, padają głosy niezadowolenia części środowisk nauczycielskich o nieprzygotowaniu placówek do tego typu działalności, niechęci samych pedagogów do nowej formy pracy, jak i zwykłych przeszkód technicznych.
Wracając do rozróżnienia między nauczycielem a przedmiotowcem wyjaśniam co następuje: nauczyciel to osoba, która oprócz wiedzy z przedmiotu, posiada wiedzę o „obiekcie”, nad którym pracuje czyli uczniu, zna bazowe zagadnienia z psychologii, umie czytać emocje i nimi zarządzać oraz szuka rozwiązań i to wplata w lekcje. Z kolei przedmiotowiec, to osoba znająca jedynie swój wyuczony przedmiot studiów i przesyłająca teksty przedmiotowe do uczniów. Jak myślicie, która z tych form jest w naszych szkołach? To jest aspekt, nad którym wciąż za mało się pochylamy. Problem istniał przed pojawieniem się obecnej sytuacji, istnieje teraz i nie zniknie wraz zakończeniem się izolacji. Duża część nauczycieli w dalszym ciągu uważa, że jest jedynie nośnikiem i przekazicielem wiedzy. Ich praca sprowadza się do przekazywania wiadomości i późniejszego odpytania, ale nie wiedzą, że sprowadza to ich do roli przedmiotowca. Zapomniano o tak ważnym aspekcie, że lekcja to przede wszystkim akt społeczny, na którym może się wydarzyć wszystko. Myślę, że problemem nauczycieli nie jest tylko niechęć do nowych technologii, ale przede wszystkim strach przed tym, jak się w tym nowym środowisku online wypadnie. Stąd pojawia się nam wspomniana wcześniej różnica między nauczycielem a przedmiotowcem. Nie ma już tradycyjnej sali lekcyjnej, dziennika, oglądu na całość zespołu klasowego, a co za tym idzie, dostępnych dla nauczyciela form kontroli. Teraz potrzebne są nowe umiejętności, takie jak nawiązanie relacji, wejście w interakcje z uczniem, który jest po drugiej stronie łącza. Potrzebne jest nie tylko merytoryczne przygotowanie nauczyciela, ale przede wszystkim znajomość kompetencji społecznych. Na tym polu łatwiej jest o porażkę, a co za tym idzie, pojawia się strach przed oceną. Stąd tak wiele szkół ograniczyło swoją edukację zdalną do wysyłania materiałów przez dziennik elektroniczny, co w następstwie wywołało nieradzenie sobie z tą sytuacją rodziców, którzy zostali pozostawieni z tymi wysyłanymi materiałami z własnymi dziećmi.
Należałoby się w tej sytuacji zastanowić jak zaradzić temu problemowi. Czy wynikło to ze zbyt małej liczby lekcji głosowych, czyli realnego, choć wirtualnego spotkania nauczyciela z uczniem, co dało efekt w postaci poczucia pozostawienia? Czy z braku dostępu wszystkich dzieci do komputerów i Internetu? Czy jest to fakt, z którym ciężko dyskutować? A może w każdej takiej sytuacji problemowej po prostu należy szukać rozwiązania. Przykładowo rekomendowano skrócony czas prowadzenia zajęć, więc można do takiej komunikacji wykorzystać zwykłe telefony i komunikator Messenger, podzielić klasę na grupy i połączyć się z każdą z nich po 10-15 minut. Efekt społeczny nawet 10 minutowej rozmowy z nauczycielem będzie większy niż najobszerniej opracowany materiał wysłany przez dziennik elektroniczny.
Na zakończenie chciałbym pokazać lekcję, która być może spełnia takie oczekiwania i pokaże taką możliwość, gdzie wszystkie składniki lekcji są w jakiś sposób uwzględnione. Jest to lekcja nieinterakcyjna, ale z zawartym przesłaniem skierowanym do uczniów: JESTEŚMY Z WAMI. To są pierwsze próby lekcji online, za którymi pójdą kolejne, czyli stworzenie lekcji z interakcją. Takie przykłady lekcji pokażemy wkrótce. Nad tym w naszej szkole właśnie pracujemy, gotowi na zmianę w obliczu trudnej sytuacji, w której się wszyscy znaleźliśmy.
Notka o autorze: Karol Kasza jest nauczycielem historii, wiedzy o społeczeństwie i podstaw przedsiębiorczości w Prywatnym Liceum Ogólnokształcącym i Szkole Podstawowej im. Marii Skłodowskiej-Curie w Dąbrowie Górniczej. Pełni w nim także funkcję wicedyrektora.