Cieszę się, że w morzu problemów organizacyjnych, jakie przychodzi mi ogarniać przy okazji zdalnego nauczania, udało się zorganizować dyskusję na temat podstawy programowej. Taką odskocznię od codziennej rutyny. W gronie czwórki dyskutantów 23 kwietnia br. zastanawialiśmy się, czy podstawa, a właściwie cały szereg dokumentów kryjących się pod tą nazwą, nadaje się do tak powszechnie postulowanego odchudzenia, czy może jednak potrzebuje po prostu wymyślenia na nowo.
Pogrążając się stopniowo od kilku lat w bagnie, powszechnie znanym pod wdzięczną nazwą „Dobra zmiana w edukacji”, powoli zaczęliśmy tracić perspektywę, że coś może zmienić się na lepsze. Owszem, dysponujemy całym szeregiem wizji lub zbiorów postulatów (sam wziąłem czynny udział w tworzeniu dwóch takich dokumentów), powstałych jako odpowiedź na „reformę” Zalewskiej, ale brakuje chyba poczucia, że coś się obecnie kroi, coś obiecuje nowe otwarcie. Trudno mieć nadzieję na radykalną zmianę, gdy politycznym szczytem marzeń jest wybór prezydenta z innej opcji politycznej niż Zjednoczona Prawica, w nadziei, że będzie on w stanie blokować proces zawłaszczania przez rządzących reszty instytucji państwowych. W takim kontekście edukacja jawi się jako kompletnie pozbawiona znaczenia.
Problem w tym, że gwałtowne zmiany rzadko zachodzą w sposób przewidywalny, zazwyczaj zaskakują. Cóż by się zatem stało, gdyby nagle doszło do przetasowania politycznego i pojawiła się możliwość nadania polskiej szkole nowego oblicza? Nie żałujmy sobie marzeń – niech odbędzie się to wręcz w atmosferze ogólnonarodowej zgody wokół poglądu, że kształcenie młodego pokolenia zasługuje na porozumienie ponad podziałami politycznymi. Oczywiście w tej pięknej sytuacji wielu mądrych ludzi zabierze się do myślenia. Odkurzone zostaną wcześniejsze opracowania. Okaże się, że co prawda zawierają różne piękne idee, ale znacznie mniej konkretnych, dopracowanych rozwiązań.
To nie jest pretensja do kogokolwiek, bo idee zawsze powinny stanowić fundament, ale brakuje mi tu i teraz konkretnych propozycji przyszłych rozwiązań. Na przykład podstawy programowej, żeby nie musiała jej w przyszłości tworzyć w pośpiechu i od zera jakaś grupa ekspertów naprawdę dobrej zmiany w edukacji.
Podstawa programowa świetnie nadaje się na poligon doświadczalny myślenia o przyszłości. Jej kształt i zawartość wprost implikują organizację kształcenia, strukturę systemu szkolnego, a nawet plan nauczania. Dokument ten w swojej obecnej postaci jest powszechnie krytykowany, przede wszystkim jako zbyt obszerny, przeładowany szczegółowymi treściami. Stąd postulat odchudzenia go, który wydaje się osiągalny nawet bez zmiany władzy. Z naciskiem na „wydaje się”, bowiem ta władza konsekwentnie utrzymuje, że reforma Zalewskiej jest najlepszą rzeczą, jaką ludzkość wymyśliła od czasu wynalezienia pieniądza. Ale kuracja odchudzająca mogłaby – być może – stanowić opcję pierwszego działania w nowym rozdaniu politycznym.
Niewiele osób wie, że podjęto już taką próbę, w zakresie kilku zagadnień szczegółowych: zestawu lektur i języka polskiego, oraz biologii i fizyki w szkole podstawowej. Z efektami pracy trzech zespołów można zapoznać się na stronie Fundacji Przestrzeń dla Edukacji. Dają one wyobrażenie, jak możne wyglądać odchudzanie podstawy programowej.
Nie zamierzam w tym miejscu recenzować tego dzieła. Chwała Autorom, że podjęli wysiłek, wychodząc poza krąg niewątpliwie słusznych postulatów i wkraczając w dziedzinę konkretów. Chciałbym natomiast podzielić się pewnymi refleksjami natury ogólnej, które zainspirowała lektura zmian proponowanych w podstawie programowej biologii. A właściwie jedna, banalna korekta.
W przeglądzie systematycznym świata zwierząt, w obecnej podstawie programowej, znajdują się nicienie. Osoby w słusznym wieku mogą pamiętać je ze szkolnych lat swojej młodości zaszeregowane pod nazwą robaków obłych, czyli obleńców (jak widać systematyka zrobiła w międzyczasie milowy krok do przodu!).
Uczeń:
a) przedstawia środowisko i tryb życia nicieni,
b) dokonuje obserwacji przedstawicieli nicieni (zdjęcia, filmy, schematy itd.) i przedstawia cechy wspólne tej grupy zwierząt,
c) przedstawia drogi inwazji nicieni pasożytniczych (włosień, glista i owsik) i omawia sposoby profilaktyki chorób człowieka wywoływanych przez te pasożyty,
d) przedstawia znaczenie nicieni w przyrodzie i dla człowieka.
Propozycja odchudzenia podstawy programowej w ww. zakresie tego tematu została zapisana lapidarnie: „wyrzucamy włośnia”.
Po przeczytaniu owego postulatu przeżyłem galopadę myśli. Dlaczego akurat włośnia?! To pasożyt o wiele groźniejszy od glisty ludzkiej i owsików. To zagrożenie nim jest przyczyną obowiązkowego badania mięsa po uboju. Czy włosień jest mniej ważny od glisty ludzkiej?! Zaraz potem przyszła inna, niejako przeciwna refleksja – po jakie licho szóstoklasistom w ogóle znajomość nicieni, choćby ich cech wspólnych?! Najprawdopodobniej obserwacja tych zwierząt „na zdjęciach, filmach i schematach” będzie jedyną okazją do zetknięcia się z nimi w całym życiu uczniów, których nikt w szkole nie nauczy spoglądania z ciekawością do dziury w ziemi, pozostałej po wyjętym z niej kamieniu. Gdzie przy odrobinie dociekliwości można zobaczyć kłębiący się wszechświat drobnych zwierząt, w tym nicieni. Dlaczego zatem nie udzielić 12-latkom amnestii, odchudzając podstawę z tego punktu w całości, od a do d?! Albo wstawić w zamian: „Tajemnice odwrotnej strony kamienia”?!
W tym miejscu płynnie przeszedłem do myślenia, co ja bym zrobił z podstawą programową biologii, gdybym miał możliwość. Jeśli odchudzać, uczyniłbym to daleko bardziej radykalnie – zamieniając cały przegląd systematyczny świata roślin i świata zwierząt na kilka haseł przekrojowych. Albo – lepiej - wywalił w diabły całą tę obecną podstawę, wychodząc z założenia, że odchudzona będzie równie pozbawiona sensu, jak pozostając przy kości. Ale jeśli tak, to co w zamian? Na przykład, co z włośniem?!
Po co nam wiedza o włośniu, którą ja zresztą, podobnie jak dzisiejsi uczniowie, nabywałem w szkole podstawowej, tyle że pół wieku temu. Niby po nic, szczególnie jeśli dodać do tego równie mało przydatną znajomość ogólnej charakterystyki nicieni (a wcześniej płazińców, a później pierścienic i tak dalej). No dobrze, ale czy młody człowiek nie powinien jednak dowiedzieć się w szkole, jaki jest sens badania żywności, w tym mięsa?! A jeśli powinien, to czy nie należy mu tego zaserwować na konkretnych przykładach?! A włosień, to przykład wybitny, nie tylko dla wszystkich zjadaczy schabowego, ale także miłośników myślistwa, wśród których – jak to się ostatnio okazało – nie brakuje dzieci.
Zmierzam do tego, że niezależnie, czy zdecydujemy się odchudzać, czy pisać na nowo, dzieło to wymagać będzie wielkiej wyobraźni. Umiejętności ważenia – co jest zbędne w czasach przesytu informacją, a co stanowi niezbędny wkład do zwojów mózgowych, bo żeby myśleć, trzeba mieć o czym.
A w kwestii włośnia et consortes nie opierałbym się na opinii specjalistów-biologów (niech mi wybaczą, wszak jestem jednym z nich!). Zaprosiłbym raczej do współpracy grupę weterynarzy. Kogoś z praktyką ze zwierzętami gospodarskimi, kogoś zajmującego się na co dzień domowymi pupilami, czyli przede wszystkim psami i kotami, oraz specjalistę od małych zwierząt. Taka trójkę, posadzoną przy stoliku i dzbanku dobrej kawy, poprosiłbym, aby w ciągu godziny, wyłącznie na podstawie swojej wiedzy i praktycznego doświadczenia zaproponowali, czego należy nauczyć dzieci w szkole podstawowej, żeby mogły świadomie żyć na tym świecie obok zwierząt, zachowując własne bezpieczeństwo i nie czyniąc krzywdy swoim braciom mniejszym.
Kwestię, jak umieścić te sugestie w strukturze wiedzy, umiejętności i postaw, nabywanych i kształtowanych w szkole podstawowej, pozostawiłbym niewielkiej grupie specjalistów od dydaktyki i wychowania, czyli pedagogom. Najlepiej – pozbawionym osobistego związku z jakimkolwiek konkretnym przedmiotem nauczania.
Tyle refleksji przed debatą, na którą serdecznie zapraszam w tym miejscu na fejsbuku.
Notka o autorze: Jarosław Pytlak jest dyrektorem Szkoły Podstawowej nr 24 STO na Bemowie w Warszawie oraz pomysłodawcą i wydawcą kwartalnika pedagogiczno-społecznego Wokół Szkoły. Działalnością pedagogiczną zajmuje się przez całe swoje dorosłe życie. Tekst ukazał się w blogu autora.
PRZECZYTAJ TAKŻE:
> Nowa podstawa programowa starego nauczania