Kolejny pomysł dla rozwoju edukacji i podniesienia poziomu nauczania w szkołach pasuje tak do rzeczywistości, jak pięść do nosa. W ostatnich miesiącach miałam raczej wątpliwą przyjemność wziąć udział w szkoleniu na SORE, czyli Szkolnego Organizatora Rozwoju Edukacji. Miało być jeszcze PORE, KORE i inne tego typu cudowne skróty (nie)wiele mówiące. Nie widzę głębszego sensu w tej zmianie.
SORE to rodzaj coacha szkolnego, trenera, osoby zewnętrznej wspierającej rozwój szkoły, oferującej pomoc podczas analizy potrzeb szkoły, dobierającej do potrzeb szkoły odpowiednie szkolenia z bogatej oferty kursów doskonalących, szukającej ekspertów do przeprowadzenia szkoleń, warsztatów. Osoba taka ma za zadanie stworzyć także RPW, czyli Roczny Plan Wspomagania, który dość szczegółowo opisuje zadania dyrektora szkoły, rady pedagogicznej (RP), rodziców, zespołu zadaniowego, wraz z podaniem ilości godzin, terminów, form itp. Taki SORE miałby mieć do opieki około 10-12 szkół. Wiążę się to oczywiście z wizytami w szkole, rozmowami z dyrektorem, naradą z RP, wyłonieniem obszarów do doskonalenia, opracowaniem i wdrożeniem wspomnianego już RPW, sprawozdaniem z tegoż RPW i szeregiem innych arcyciekawych zadań. Oczywiście jest to praca na pełen etat i to nie tylko do południa, ale przede wszystkim popołudniami. Moim zdaniem głównie praca własna w domu, a nie wspomnę już o szukaniu ekspertów i fachowców do szkoleń, którzy za określoną stawkę je zrealizują, licznych telefonach, organizacji logistycznej szkoleń, warsztatów itp.
Pół biedy, jeśli powiat przystąpił do projektu ORE pt. „Wspieranie szkół i nauczycieli”, gdyż są wtedy środki na działania SORE. A jak nie przystąpił, to co? To gmina czy powiat mają znaleźć na to środki, co oczywiście jest raczej niemożliwe i niewykonalne w dobie wszechobecnego oszczędzania na oświacie w samorządach. Co można zrobić w takiej sytuacji? Jest kilka opcji. Pierwsza najłatwiejsza, to dodatkowe obowiązki dla Poradni Pedagogiczno-Psychologicznych, które nakłada na poradnie nowe rozporządzenie. Są też inne możliwości, jak rozszerzenie zakresu obowiązków doradców metodycznych, którzy już obowiązkowo musieli odbyć szkolenie na SORE. Aczkolwiek zapis o powołaniu na SORE mówi, że zaliczenie szkolenia nie jest warunkiem koniecznym i nie jest jednoznaczne z pełnieniem funkcji SORE.
Wiele nowych pomysłów w ostatnich latach mających na celu poprawę stanu polskiej edukacji jest chybionych i kompletnie nietrafionych. A SORE wydaje mi się być kolejnym przykładem zmarnowanych szans na sensowne wykorzystanie środków unijnych, energii, czasu i zaangażowania wielu osób.
Rozmawiałam z wieloma dyrektorami szkół ponadgimnazjalnych (chcą pozostać anonimowi). Zgodnie stwierdzili, że mają dość obecnych obowiązków i nie widzą szans na wygospodarowanie kolejnych kilkunastu godzin (wersja optymistyczna) na pracę z SORE. Oprócz tego nie chcą się angażować w dodatkowe zadania, w których nie widzą sensu, takich jak generowanie kolejnych zbędnych dokumentów i szukanie na siłę dodatkowych zajęć dla całej szkolnej społeczności.
We wszystkich szkołach funkcjonuje Wewnątrzszkolne Doskonalenie Nauczycieli (WDN), który moim zdaniem się sprawdził. Po co zmieniać coś, co dobrze działa? Czy tylko przymus wykorzystania środków unijnych skłania władze oświatowe do wprowadzania zmian? Takich sztucznych zmian? Dodatkowym argumentem przemawiającym przeciwko wprowadzaniu SORE do szkół jest fakt, że teoretycznie może nim zostać każdy. Nawet osoba, która ma blade pojęcie o edukacji albo ma niewiele wspólnego z edukacją, szkołą i oświatą w ogóle. Dla wielu z nas pracujących w oświacie staje się to już niestety tradycją przy kolejnych nieprzemyślanych „na górze” zmianach.