O uczeniu współdziałania i przydatności "opowieści" o szkole

fot. Fotolia.com

Typografia
  • Smaller Small Medium Big Bigger
  • Default Helvetica Segoe Georgia Times

Pośród wielu postulatów, które padają w dyskusji na temat unowocześnienia polskiej edukacji, poczesne miejsce zajmuje wdrażanie uczniów do pracy zespołowej – uczenie ich współpracy przy wykonywaniu rozmaitych zadań. To cenna umiejętność w świecie, który jak nigdy wcześniej otwiera rozliczne możliwości komunikowania się i podejmowania wspólnych działań. Tym cenniejsza, że w miarę upływu czasu, w tym oceanie możliwości komunikacyjnych, paradoksalnie, daje się zaobserwować postępującą atomizację społeczeństwa. Ludzie słabiej porozumiewają się w świecie realnym, rzadziej niż kiedyś wymieniając i ucierając swoje poglądy w bezpośrednim kontakcie. Z kolei w cyberprzestrzeni coraz częściej zdradzają objawy swoistego narcyzmu, czyli koncentracji na własnym przekazie i budowaniu pozytywnego obrazu samych siebie.

Ponadto, na skutek specyfiki działania mediów elektronicznych, zamykają się (czy raczej zostają zamknięci) w tzw. bańkach informacyjnych, czyli w kręgach poglądów i zainteresowań zbliżonych do własnych. Rozwijanie umiejętności zespołowego działania nabiera w tej sytuacji znaczenia nie tylko w sensie materialnym, ale także jako metoda (od)budowy kapitału społecznego.

Omawiany tutaj postulat nie jest nowy w dziedzinie edukacji. Na gruncie rodzimym rozpowszechnił się w ostatniej dekadzie XX wieku, początkowo w kontekście dydaktycznym. W owym czasie rozpropagowano tzw. aktywizujące metody nauczania, które miały zastąpić tradycyjny, podający sposób przekazywania wiedzy. Ich zadaniem było stawianie uczniów w sytuacji skłaniającej do podejmowania zbiorowego wysiłku, który zwiększał efektywność nauczania, a przy okazji powodował nabywanie takich przydatnych w życiu umiejętności jak umiejętność planowania, negocjowania, osiągania postawionych celów, rozwiązywania problemów i wiele innych. W niedługim czasie metody aktywizujące zadomowiły się w kanonie warsztatu pracy nowoczesnego nauczyciela. Jedna z nich – metoda projektów – zyskała dodatkową nobilitację, stając się podstawą tzw. projektu gimnazjalnego, czyli obowiązkowego na tym etapie kształcenia, grupowego działania uczniów prowadzącego do osiągnięcia i publicznego zaprezentowania założonego efektu.

Warto podkreślić, że tematyka projektów edukacyjnych w gimnazjach wykroczyła poza sferę dydaktyczną, owocując wieloma działaniami o charakterze społecznym. Jakkolwiek w olbrzymiej skali całego kraju nie dało się uniknąć wielu błędów i niedoskonałości, to jednak dzięki tej inicjatywie działania zespołowe zyskały w szkole pieczęć oficjalnej akceptacji, a liczne konkretne projekty zostały uwieńczone godnymi uwagi efektami. Mimo wszystko jednak postulat wdrażania uczniów do współpracy wciąż jest obecny w debacie publicznej. Cały czas rośnie bowiem potrzeba przeciwdziałania wspomnianym wyżej niekorzystnym zjawiskom społecznym. Wciąż też wielu nauczycieli nie zachęca uczniów do pracy zespołowej i nie stwarza warunków ku niej w sposób systematyczny i przemyślany.

Problem w tym, że szkoła jako instytucja sama nie jest ostoją współdziałania. Gromadzi pod swym dachem cztery wyraźnie odrębne grupy: uczniów, ich rodziców, nauczycieli oraz pozostałych pracowników, a każda z nich jest jeszcze z różnych przyczyn podzielona. Nawet w obrębie najbardziej, zdawałoby się jednorodnej i świadomej grupy nauczycieli, równie łatwo napotkać animozje i konflikty, jak przykłady dobrej współpracy. Wciąż dominuje pojmowanie grona pedagogicznego jako zbioru indywidualności, a jakości pracy całej placówki, jako sumy jednostkowych osiągnięć poszczególnych nauczycieli.

Szkoła jest obciążana wieloma zadaniami. Wśród polityków panuje przekonanie, że wystarczy wprowadzić określone treści do podstawy programowej, a zostaną one z urzędu wpojone uczniom. Uczeń ma potrafić dodawać w zakresie tysiąca? Cóż prostszego – wystarczy stosowny wpis w programie, nauczyciel, który ten program „zrealizuje” i jakaś forma sprawdzenia efektu, najlepiej oczywiście stosowny test. Takie podejście sprawdza się w przypadku wielu konkretnych wiadomości i umiejętności. Ale nie wobec wszystkich, a wśród rozlicznych wyjątków są właśnie umiejętności społeczne, w tym współdziałanie.

Czytając rozmaite publikacje i opracowania dotyczące edukacji mam wrażenie, że wdrażanie młodych ludzi do współpracy traktowane jest w szkolnictwie jak każdy inny problem dydaktyczny, choćby wspomniane już dodawanie. Jako proste zadanie dla nauczycieli, wyposażenia uczniów w szereg narzędzi, w tym przypadku takich, jak umiejętność wyznaczenia celu, planowania działań, ich realizacji, czy weryfikacji osiągniętego efektu. Wszystko to jest oczywiście bardzo ważne, i przydatne w życiu, ale przecież nie przekłada się wprost na przyszły sposób działania człowieka. Ja, na przykład, dobrze znam właściwości różnych rodzajów drewna, umiem posłużyć się młotkiem i dłutem, a przecież nie potrafię rzeźbić zadumanych świątków, a prawdę mówiąc, w ogóle niczego. Nigdy nie czułem takiej potrzeby, nie zbierałem doświadczeń, nie obcowałem z ludźmi trudniącymi się rzeźbiarstwem, nie zachwycałem się napotkanymi gdziekolwiek Chrystusami frasobliwymi. Analogicznie, dobra komunikacja i współpraca z innymi ludźmi wymaga znacznie więcej, niż tylko znajomości kilku podstawowych narzędzi. Na przykład, gotowości przyjęcia określonej roli w grupie, podporządkowania się wspólnym ustaleniom. To wielka sztuka, coraz trudniejsza dla pokolenia współczesnych Narcyzów, z których każdy chce być najważniejszy. Jeżeli chcemy wychować kogoś zdolnego do podejmowania różnorodnych wyzwań, potrzebna mu będzie także empatia, życzliwość, gotowość niesienia pomocy i zdolność do budowania więzi. Nawiasem mówiąc, te właśnie cechy uczynią z człowieka dobrego członka każdego zespołu, nawet jeśli nie przejdzie on wcześniej stosownego przeszkolenia na poziomie narzędziowym.

W tym miejscu nasunęło mi się pewne wspomnienie, stanowiące dobrą ilustrację powyższego. Latem 2001 roku mieliśmy w obozie harcerskim panie kucharki, „pożyczone” od innego środowiska, doświadczone w obozowaniu, ale spędzające z nami lato po raz pierwszy. Kiedy pod koniec pobytu przyszło do zwijania zaplecza kuchennego, wraz z osiemnastoletnim oboźnym i piątką młodszych harcerzy płci obojga w ciągu dwóch godzin zdemontowaliśmy wszystkie urządzenia i naszykowaliśmy pakunki do wyjazdu. Szefowa kuchni powiedziała potem, że nie zdarzyło jej się jeszcze spotkać tak zgranej ekipy, wykonującej podobne zadanie. Tymczasem my składaliśmy kuchnię w tym składzie po raz pierwszy w życiu, a piątka młodych w ogóle nie miała w tej kwestii żadnych wcześniejszych doświadczeń. Jednak zgranie drużyny, panująca w niej atmosfera i najzwyklejsza chęć sprawnego wykonania zadania zupełnie wystarczyły. Co zresztą postrzegam w kategorii sukcesu wychowawczego i doceniam dopiero z odległej perspektywy czasowej.

Wracając do meritum, nie jest intencją tego felietonu podważanie sensu działań, jakie prowadzą poszczególni nauczyciele, aby zachęcić uczniów i stworzyć im warunki do współpracy. To niezwykle potrzebna praca. Chcę natomiast podkreślić znaczenie spójności środowiska wychowawczego w całej szkole. Ta instytucja nie jest wyłącznie miejscem nabywania wiedzy i umiejętności. Jest złożoną społecznością, która na pewnym etapie życia stanowi dla młodego człowieka podstawowy wzorzec kontaktów społecznych, który przez sam swój sposób funkcjonowania może ułatwić lub utrudnić jego przyszłe funkcjonowanie w życiu.

Ostatnio pewną karierę robi postulat budowania w szkole relacji z uczniami. W domyśle – pozytywnych (bo jakiekolwiek mamy zawsze, bez żadnego budowania). Ale przecież tych relacji w szkole jest znacznie więcej, choćby nauczycieli z rodzicami, dyrekcji z nauczycielami, pracowników obsługi z uczniami i tak dalej. Budować je trzeba równolegle, a do tego nie wystarczy inicjatywa i aktywność nauczycieli. W tym celu potrzebna jest spójna koncepcja działania szkoły, która może być ubrana w formę programu wychowawczego („profilaktyczno-wychowawczego” wg obecnej nomenklatury). Warto popracować nad takim dokumentem, nie tyle z biurokratycznej potrzeby, ile dla zarysowania swoistej „opowieści” o szkole, która będzie tworzyła kanwę dla funkcjonowania w niej wszystkich członków społeczności. Traktowanych i traktujących się nawzajem z jednakowym poszanowaniem.

A wtedy umiejętność współdziałania, jak również wiele innych, równie przydatnych w życiu, uczniowie będą z takiej placówki wynosić bez żadnych dodatkowych zabiegów pedagogicznych.

 

Notka o autorze: Jarosław Pytlak jest dyrektorem Zespołu Szkół STO na Bemowie w Warszawie oraz pomysłodawcą i wydawcą kwartalnika pedagogiczno-społecznego Wokół Szkoły. Działalnością pedagogiczną zajmuje się przez całe swoje dorosłe życie. Tekst ukazał się pierwotnie w blogu autora.

 

Jesteśmy na facebooku

fb

Ostatnie komentarze

Wykładam matematykę i staram się postępować na przekór pewnego określenia czym jest wykład: to trans...
Stanisław Czachorowski napisał/a komentarz do Wykłady w stylu programów popularnonaukowych?
Zawsze najważniejszym jest mieć coś do powiedzenia. Interesującego, ważnego, wartościowego. Dobrze j...
Jak widzę, odniósł się Pan do mojego komentarza, więc odpowiem.Programy B. Wołoszańskiego były różne...
Pani Anno, to co zamierzam napisać dotyczy zarówno psychologów szkolnych jak i pedagogów. I jedni i...
Drodzy Państwo, czy głupotę można nazywać po imieniu? Czy głupota ministra jest głupotą szkodliwą? C...
Jak się zadaje pytanie całej klasie to nie odpowiadają nieśmiali. Te rady są ok tylko dla tych, któr...
Faktycznie ocenomania, czyli obsesja wszystkich: rodziców, uczniów, nauczycieli, na punkcie ocen (a ...
Co się stanie z tą postpiśmienną cywilizacją, gdy nastąpi długotrwały brak energii elektrycznej...?

E-booki dla nauczycieli

Polecamy dwa e-booki dydaktyczne z serii Think!
Metoda Webquest - poradnik dla nauczycieli
Technologie są dla dzieci - e-poradnik dla nauczycieli wczesnoszkolnych z dziesiątkami podpowiedzi, jak używać technologii w klasie