Nauczyciele nastolatków często narzekają, że uczniom brakuje motywacji. Z pewnością jest to częściowo wynik okresu dojrzewania. Ale na pewno nie tylko. Czasami nie zdajemy sobie sprawy, jak wielki wpływ na uczniów mają warunki, jakie im stwarzamy. Nie mam tu na myśli warunków fizycznych (chociaż przestrzeń też ma znaczenie). Chciałabym skupić się na naszym podejściu do uczniów: na języku, metodach pracy, sposobach oceniania i emocjach, jakie nasze działania wywołują. Przyjrzyjmy się temu głębiej.
W klasach 1-3 motywacja uczniów jest zwykle większa – chętniej chodzą do szkoły, zdobywają wiedzę z ciekawością, angażują się w różne wydarzenia. Rodzice poświęcają maluchom więcej uwagi, chwalą je nawet za drobne osiągnięcia, a w szkole jest jeden nauczyciel, który zna swoich wychowanków, wie, czego potrzebują i spędza z nimi wystarczająco dużo czasu, aby pozwolić sobie na projekty, wycieczki, gry i zabawy. Potem sytuacja się pogarsza. O ile czwarta klasa jest jeszcze ulgowa, gdyż wszyscy wiedzą, że dla uczniów to duża zmiana i potrzebują czasu na przestawienie się, w piątej klasie taryfa ulgowa się kończy. Nasi podopieczni każdą lekcję spędzają z kimś innym, starając się dopasować do różnorodnych wymagań nauczycieli. Ci ostatni z kolei pędzą z realizacją podstawy programowej, bo na horyzoncie pojawia się egzamin ósmoklasisty – potwór, którym można postraszyć dzieci, jeśli uczą się niewystarczająco dużo…
To wszystko sprawia, że uczniowie stają się zagubieni. Czują się osaczeni wymaganiami, brakuje im czasu na rozwijanie pasji, pojawia się stres, klasówka goni klasówkę. Niektórych motywuje chęć zdobywania piątek i szóstek (lub pochwały), dla większości jednak nie są to warunki dobre do podtrzymywania motywacji wewnętrznej. Jakie zatem powinny być te warunki?
Po pierwsze, uczniowie powinni widzieć sens w tym, co robią. Aby chętnie się uczyli powinni rozumieć, dlaczego akurat tę wiedzę mają zdobyć i jak mogą ją wykorzystać w życiu. W szkole powinni rozwiązywać realne problemy, a nie tylko „wkuwać” teorię.
Po drugie, powinni wiedzieć, że będą wysłuchani. Mają dużo ciekawych doświadczeń i umiejętności, które mogą wnieść wiele wartości w pracę całej klasy, a nawet szkoły. Mają różnorodne zainteresowania – byłoby cudownie, gdyby mogli wykorzystywać je w szkole, na lekcjach. Wtedy poczują się potrzebni i będą mieć satysfakcję z tego, co robią. Warto też tłumaczyć im, że nie muszą być świetni ze wszystkiego – to naturalne, że jedne przedmioty idą im lepiej niż inne – każdy ma mocne i słabe strony. Ważne, żeby znali siebie i mogli uczyć się tak, jak im pasuje.
Po trzecie, lepiej reagują na pochwały niż na kary. Aby mieć motywację do nauki muszą słyszeć, co zrobili dobrze, a zamiast kary za błąd (np. w postaci złej oceny) powinna pojawić się refleksja nad tym, dlaczego popełnili ten błąd i co mogą zrobić lepiej, aby następnym razem go uniknąć. No i potrzebują szansy, aby ten błąd naprawić, bo on wtedy właśnie nabiera sensu.
Po czwarte, potrzebują przyjemnej atmosfery i dobrych relacji. Szkoła jest ich drugim domem, powinni więc czuć się tam dobrze, być lubiani i szanowani. Co prawda czasami motywacja pojawia się w momentach rywalizacji, ale wtedy jest chwilowa.
Po piąte, w parze z motywacją idzie współodpowiedzialność. Nie „odpowiedzialność”, bo ona bywa nadmiernie wykorzystywana, ludzie są nią obarczani bez ich zgody. Ale kiedy uczniowie poczują się współodpowiedzialni za to, co dzieje się w klasie i w szkole, kiedy poczują, że mają wpływ na swoje życie i na otoczenie, będą chcieli o to dbać, także w kontekście nauki.
I wreszcie, nauka to przywilej, a nie obowiązek. Skoro tyle godzin spędzają w szkole, niech będzie to dla uczniów czas tak produktywny, żeby nie musieli już uczyć się w domu. Czas wolny to czas odpoczynek, rozwijanie pasji, pogłębianie więzi z rodziną i przyjaciółmi, poszukiwanie siebie i układanie sobie w głowie wszystkiego tego, co się wyniosło ze szkoły – nie tylko w sensie wiedzy, ale też relacji, emocji i wszelkich innych doświadczeń.
Niektórzy wychowawcy organizują dla swoich uczniów warsztaty motywacyjne z ekspertami. To może być dobre rozwiązanie, ale tylko w powiązaniu ze stwarzaniem dla nich odpowiednich warunków do nauki i codziennego funkcjonowania. Same warsztaty nie zadziałają. Mogą jedynie pogłębić frustrację: „prowadzącemu warsztaty wychodzi, a mi nie – jestem beznadziejny”. Nie o to przecież chodzi. Zacznijmy od obserwowania i słuchania uczniów, aby zrozumieć, czego potrzebują. A potem krok po kroku wprowadzajmy pozytywne zmiany. To przyniesie dużo lepszy efekt niż straszenie egzaminem i zmuszanie do nauki kolejnymi sprawdzianami.
Notka o autorce: Ewa Przybysz-Gardyza - edukatorka i trenerka z 18-letnim stażem w pracy jako nauczycielka edukacji wczesnoszkolnej i języka angielskiego w szkole podstawowej; autorka materiałów edukacyjnych; należy do społeczności Superbelfrzy RP; koordynatorka programów edukacyjnych; autorka bloga: dlanauczycieli.blogspot.com; ciągle się uczy i poszukuje sposobów na ulepszanie szkoły. Niniejsza wypowiedź ukazała się w blogu Superbelfrów. Licencja CC-BY-SA.