W listopadzie 2014 roku Instytut Badań Edukacyjnych zorganizował konferencję naukową poświęconą ewaluacji wewnętrznej. Jej program, adresowany przede wszystkim do dyrektorów szkół podstawowych, służył zaprezentowaniu rozmaitych narzędzi, przydatnych w wewnętrznej ocenie jakości pracy tych placówek. „Interpretacja wyników standaryzowanych testów osiągnięć szkolnych”, „Kontekstowy model efektywności nauczania dla I etapu edukacyjnego”, „Model edukacyjnej wartości dodanej dla II etapu edukacyjnego” – to tematy niektórych tylko spośród wielu zajęć warsztatowych. Niestety, w programie zabrakło miejsca dla najważniejszego, moim zdaniem, narzędzia ewaluacji, jakim powinien być spacer dyrektora po szkole, najlepiej codzienny.
To wcale nie żart! No dobrze, może trochę... Od dawna uważam, że z prostej w gruncie rzeczy czynności prowadzenia szkoły i dbania o jej jakość zrobiono naukowo-biurokratyczne misterium, w którym bierze udział kadra kierownicza i rzesze nauczycieli, pracowicie mierząc, badając, analizując i wnioskując, przy tej okazji, rzecz jasna, zadrukowując tony papieru i generując terabajty danych. Z czego większość ląduje w koszu w internecie, z reguły nie służąc nikomu i niczemu, może poza kolejnymi analizami i dokumentami.
Nie mogę wykluczyć, że w swojej tak radykalnej opinii jestem odosobniony. Starannie planowany i prowadzony oraz odpowiednio dokumentowany nadzór pedagogiczny dyrektora szkoły może dawać poczucie lepszego panowania nad podległą placówką i ułatwiać doskonalenie jej pracy. Ba, w szkole, którą kieruję, też ma swoje miejsce, głównie dzięki mrówczej pracy moich zastępców. Chodzi jednak o proporcje. Narzędzia zaprezentowane podczas wspomnianej konferencji wydają mi się niewspółmierne w swoim naukowym wyrafinowaniu do realnych potrzeb. Sądzę, że mogą być wręcz szkodliwe, jeśli spoza szeregów średnich, zestawień, wskaźników przestaną wyglądać prawdziwi ludzie i ich realne problemy.
Uważam, że dla dyrektora nie ma skuteczniejszej metody ewaluacji, jak uczestnictwo w codziennym życiu szkoły, bezpośredni kontakt z uczniami, nauczycielami i rodzicami. Owszem, powstający w ten sposób obraz jest subiektywny. Ze swojej natury nie odzwierciedla niektórych zjawisk, na przykład wyników nauczania. Wymaga uzupełnienia za pomocą innych narzędzi. Ale może – i powinien – stanowić podstawę bieżącej oceny sytuacji i być źródłem inspiracji do różnych działań.
Wydawać by się mogło, że taka aktywność dyrektora jest czymś oczywistym. Nic bardziej mylnego. Przede wszystkim nie sprzyja jej niezwykle obszerny i przesycony biurokracją zakres obowiązków. Dyrektor szkoły ma na głowie tyle spraw, że bardzo często większość dnia spędza w swoim gabinecie, a jedyną okazją do zejścia między ludzi są zazwyczaj dla niego zajęcia, które prowadzi w ramach swojego pensum dydaktycznego. O wartości poznawczej bezpośredniego uczestnictwa w życiu codziennym szkoły nie mówi się ani na studiach i kursach zarządzania oświatą, ani podczas szkoleń i konferencji w rodzaju tej, którą zorganizował IBE. Nie wspomina też o tym prawo oświatowe. Co więcej, wielu dyrektorów świetnie odnajduje się w korporacyjnym modelu pracy, ze sobą na szczycie piramidy, delegowaniem uprawnień, bezpośrednim kontaktem z wąską grupą współpracowników, którzy z kolei nadzorują swoich podwładnych. Osobiście znam takich, którzy uważają, że ten model się sprawdza i zapewnia ich szkołom wysoką jakość. Tyle tylko, że szkoła – głęboko w to wierzę – nie jest instytucją o charakterze korporacyjnym.
Jak w praktyce mogą zderzyć się różne spojrzenia na sposób zarządzania, niech zaświadczy następująca historia. Bawiąc pewnego razu z wizytą w zaprzyjaźnionej szkole społecznej, miałem okazję wspólnie z dyrektorką przejść podczas przerwy od drzwi jej gabinetu do wyjścia, odległego może o trzydzieści metrów. Zajęło nam to dobre kilka minut, ponieważ na trasie co chwilę materializował się ktoś, kto chciał coś omówić z moją gospodynią, a i ona sama zwracała się do przechodzących z własnymi sprawami Słuchałem z ciekawością i wiele się z tych rozmów dowiedziałem. Kiedy wreszcie dotarliśmy do celu stwierdziłem z uśmiechem, że u mnie jest tak samo i może warto by przyjąć średnie tempo przemieszczania się dyrektora po szkole jako wygodną miarę jakości jego pracy – im wolniej, tym lepiej, bo oznacza to, że jest ludziom potrzebny i żyje życiem szkoły. Opowiedziałem to później, tytułem anegdoty, innej znajomej. Spojrzała się na mnie bez uśmiechu i stwierdziła, że gdyby ktoś musiał ją zaczepiać po drodze, żeby załatwiać jakiekolwiek sprawy, uznałaby, że źle zarządza szkołą. Najpierw zdębiałem, dopiero potem zrozumiałem, że po prostu mamy różne style pełnienia swojej funkcji i różne priorytety.
Załatwianie spraw na korytarzu nosi znamiona braku profesjonalizmu i może sprawiać wrażenie złej organizacji pracy. Może też osłabiać majestat dyrektora. Z drugiej strony pozwala na mniej formalny kontakt z ludźmi, których przecież nie zawsze trzeba wzywać do gabinetu, żeby podzielić się z nimi jakąś myślą. Osobiście bardzo lubię spacerować po szkole, obserwować jej życie, rozmawiać z ludźmi. Staram się znaleźć na to czas każdego dnia. Nie tylko wiele się wtedy dowiaduję, ale też czerpię z tych spacerów mnóstwo pozytywnych wrażeń. O tym, jak może to być przyjemne, niech zaświadczy wypowiedź naszej sekretarki, pani Krysi, która jeszcze w XX wieku tak napisała w okolicznościowym artykule poświęconym szkole:
Lubię obserwować naszych uczniów, gdy pracują z wielkim przejęciem w sklepiku szkolnym, siedzą gdzieś w kącie z gitarą i próbują swoich sił w tej dziedzinie, biegną do pracowni komputerowej, czy plastycznej, bo mają tam ważne sprawy, doglądają chomika, którego tak bardzo chcieli mieć, zbierają makulaturę i namawiają nauczyciela, aby poszedł z nimi grać w piłkę lub do sklepu na lody. Zazwyczaj są uśmiechnięci, a gdy się ich poprosi o pomoc w różnych sprawach, chętnie to robią.
Akurat obecnie nasi uczniowie nie brzdąkają na gitarze i nie doglądają chomika, ale mają wiele innych form aktywności, więc wciąż jest na co patrzeć i skąd czerpać wrażenia. Postanowiłem je opisać z myślą o tych moich koleżankach i kolegach po fachu, którzy dali się przekonać, że ewaluacja wewnętrzna musi mieć charakter niemalże badania naukowego. Czytelnikom, którzy znają naszą szkołę, postaram się przy tej okazji pokazać ją widzianą ciepłym okiem dyrektora, zaś tym, którzy jej nie znają, po prostu odmaluję subiektywny, ale, jak mam nadzieję, barwny jej obraz.
Opowieść o spacerze idealnym, skompilowana ze spostrzeżeń zbieranych przez lata i opatrzona – taka już moja natura publicysty – licznymi dygresjami, ukaże się w odcinkach. Dziś zapraszam do lektury pierwszego z nich.
Jest poranek, szkoła budzi się do życia...
***
Dyrektora Pytlaka impresje ze spaceru po szkole:
Odc. 1: Poranek
Odc. 2: Przedpołudnie
Odc. 3: Przerwa obiadowa
Odc. 4: Popołudnie
Notka o autorze: Jarosław Pytlak jest dyrektorem Szkoły Podstawowej nr 24 STO na Bemowie w Warszawie oraz pomysłodawcą i wydawcą kwartalnika pedagogiczno-społecznego Wokół Szkoły. Działalnością pedagogiczną zajmuje się przez całe swoje dorosłe życie. Tekst ukazał się w blogu autora.