Wiele rzeczy trzeba zmienić w naszym systemie edukacji, ale świat nam nie uciekł. To inni powinni gonić nas – mówi Joanna Kluzik-Rostkowska, minister edukacji narodowej, w rozmowie z Marzeną Haponiuk w najnowszej odsłonie Lupy Instytutu Obywatelskiego poświęconej szkole: Quo vadis szkoło. Rozpoczynamy nowy rok szkolny.
Marzena Haponiuk: Jak Pani Minister ocenia polską edukację?
Joanna Kluzik-Rostkowska: Im dłużej jestem w tym resorcie, tym większe mam przeświadczenie, że z polską szkołą naprawdę nie jest źle. Czy jest dobrze? Na pewno zawsze może być lepiej. Nie jesteśmy w sytuacji, w której musielibyśmy z dnia na dzień wszystko zmienić, bo świat sobie poradził ze szkolnictwem, a my nie. Dziś tak naprawdę skupiamy się na cyzelowaniu polskiego systemu edukacji.
Często w debacie publicznej da się słyszeć głosy, że współczesny świat pędzi do przodu, a polska szkoła tkwi w marazmie.
Świat rzeczywiście bardzo się zmienił. Głównie dlatego, że pojawił się internet. Spowodował, że można się dziś prościej komunikować, dzięki czemu ułatwiony został dostęp do wiedzy, a więc i sam proces uczenia się. To powoduje, że zmiany następują niezwykle szybko, co wymaga od szkoły kształcenia trochę innych umiejętności niż dotychczas. Dziś bardzo ważna jest np. umiejętność komunikowania się, czy współpracy.
Jeśli chodzi o to, czy szkolnictwo podlega jakiejś zmianie, to odpowiedź brzmi: tak. Ale to nie oznacza, że nie zastanawiamy się, co jeszcze należałoby zmienić. Dotyczy to całego nowoczesnego świata. Nad tym, w którą stronę powinny iść zmiany w edukacji, zastanawiają się też dziś Amerykanie, Brytyjczycy, Francuzi czy Niemcy. Absolutnie nie jesteśmy z tyłu. Różne rankingi pokazują wręcz coś wprost odwrotnego.
Najnowszy Ranking Pearsona plasuje nas w pierwszej dziesiątce najlepiej ocenianych systemów edukacji.
Polska szkoła bardzo się zmienia. Wspaniale, że doceniają to inni. Dziś nie można jednoznacznie powiedzieć, że nasza szkoła jest albo zła, albo dobra. Aby dokonać rzetelnej oceny, należałoby przyjrzeć się każdej szkole z osobna. A szkoły są dziś różne, podobnie jak różni są ludzie. Bardzo ważne jest dla nas to, że większość szkół i nauczycieli wie, że jest potrzebna dalsza zmiana.
Co konkretnie należałoby zmienić?
Polski nauczyciel jest świadom, że jego rola jako wszechwiedzącego mentora, który ma zawsze rację, odeszła do lamusa. Musi odejść od tablicy i stanąć między uczniami. Musi podążać za uczniem, a uczeń nie ma już wyłącznie odpowiadać na jego pytania. Nauczyciel musi być otwarty na współpracę, ryzyko i umieć akceptować ewentualną porażkę.
Polscy nauczyciele już to wszystko wiedzą. W tej chwili ważne jest, by pokazać im, jak tych zmian mają dokonać i wskazać niezbędne do tego instrumenty. Dowodem na to, że potrzebują wsparcia, jest najnowszy „Raport o stanie edukacji 2013”, który pokazał, że 49 proc.uczniów gimnazjum nigdy bezpośrednio nie uczestniczyło w eksperymencie przyrodniczym. Jeżeli chodzi o chemię, takich uczniów było 43 proc., a w przypadku fizyki 33 proc.
Z czego to wynika?
Z kilku rzeczy, na przykład z tego, że nauczyciel nie miał wystarczająco wielu narzędzi, by ten eksperyment mógł przeprowadzić on lub sami uczniowie. Tu widać rolę władz samorządowych, które powinny szkołę w niezbędne narzędzia wyposażyć.Czasem problem brał się stąd, że nawet jeżeli nauczyciel lub jego uczniowie mogli sobie pozwolić na eksperymentowanie, to przeszkodą była obawa przed porażką. A porażka nie mieściła się w dotychczas obowiązującej formule pracy nauczyciela, który miał być wszechwiedzącym mentorem.
Postulowana zmiana powinna dotyczyć więc tego, żeby nauczyciel mógł ponieść porażkę lub, co więcej, by był w stanie sam się do tej porażki przyznać. Musimy dziś przekonać nauczycieli, że ta nowa formuła pracy ma sens – choć należy podkreślić, że gdy zapytasz nauczycieli, czy są zwolennikami eksperymentowania w procesach nauczania, wszyscy odpowiedzą zgodnie, że tak. Rzecz w tym, że niektórzy już to robią, bo mają narzędzia i są gotowi na nowy rodzaj pracy, a inni jeszcze nie.
Na czym ta zmiana pracy nauczyciela mogłaby polegać?
Doskonałym przykładem zmian są te dotyczące nauczania uczniów w młodszych klasach szkoły podstawowej. Specjalnie rozluźniliśmy przepisy, żeby nauczyciel wczesnoszkolny, czyli nauczający w klasach 1-3, miał maksymalnie dużą wolność. Nie będziemy zatem sprawdzać umiejętności dzieci po pierwszej klasie, a dopiero po trzeciej.
Szanujemy to, że nauczyciel spotyka się w swojej pracy z różnymi grupami dzieci. Na przykład z takimi, w których wszyscy uczniowie umieją czytać i pisać. Wtedy się pracuje w innym tempie i za pomocą innych narzędzi. Inaczej jest natomiast, gdy w grupie są dzieci jeszcze czytać i pisać niepotrafiące. Dla takich grup w szkołach są już zorganizowane wewnętrzne place zabaw, tzw. kąciki zabaw.
Mówimy nauczycielowi wprost: jeśli masz ochotę, planuj sobie pracę tak, jak ci wygodnie. Nie będziemy też wymagać, żebyś z dnia na dzień z wszystkiego robił sprawozdania. Mówimy mu, by absolutnie zapomniał o tym, że lekcja trwa 45 minut. Część nauczycieli w odpowiedzi stwierdza: „My już tak pracujemy od dawna”. Część natomiast mówi: „To ciekawe, tylko jak to zrobić?”
I tak to jest w polskiej szkole. Generalnie – nie musimy tworzyć szkolnictwa od podstaw. To, czego polskiej szkole potrzeba i co robimy, to poprawianie szczegółów.
Czyli polskiej szkole potrzebna jest raczej ewolucja, a nie rewolucja?
Zdecydowanie ewolucja. Musimy przekonać nauczyciela, że jest czymś dobrym wyjście spod tablicy i stanięcie w grupie dzieci oraz podążanie za nimi.
Jeżeli nam wychodzi z badań, że im uczeń starszy, tym mniej zadaje pytań, to nie jest to dobra rekomendacja i ocena pracy szkoły. Ale to wynika m.in. z faktu, że kiedyś wszyscy kończyliśmy szkoły, w których nauczyciel zadawał pytania, a my odpowiadaliśmy.
O tym, że uczeń przychodząc do szkoły jest często entuzjastycznie nastawiony, pełen chęci poznania świata, a w trakcie nauki tę chęć traci, mówili też m.in. twórcy dokumentu poświęconego edukacji pt. „Alfabet”. Z przytoczonych przez nich badań wynika, że 98% dzieci tuż po urodzeniu ma wysokie IQ. Po ukończeniu szkoły utalentowanych jednostek jest jedynie 2%.
Przeczytałam gdzieś ostatnio, że szkoła to jedyne miejsce na świecie, gdzie pytania zadaje ten, kto zna na nie odpowiedź. Ten, kto nie zna odpowiedzi, milczy. A powinno być przecież odwrotnie. Tak niestety jest jeszcze w większości – jak widać, nie tylko polskich – szkół.
Często mówię o zmianie aranżacji przestrzeni w szkole. Standardowe ustawienie ławek w rzędach obsadza dziś nauczyciela w roli osoby, która wszystko wie – a uczniów w roli osób, które mają biernie się przysłuchiwać i ze sobą nie rozmawiać. Przy tym ustawieniu wszyscy mają być skupieni na nauczycielu. Już sama zmiana konfiguracji ławek na podkowę wpływa na inny rodzaj komunikacji między nauczycielem a uczniami.
W Polsce jest jeszcze inny problem: gdy do szkoły, w której ławki są ustawione w podkowę, przychodzi sanepid, inspektorzy mówią, że tak być nie może, bo to grozi uczniom skrzywieniem kręgosłupa.
Jeżeli ławki będą ustawione w podkowę, by uczniom było się łatwiej komunikować, a nauczyciel nie wyjdzie, kolokwialnie mówiąc, spod tablicy – to rzeczywiście tak się może stać. Jednak po to się tę przestrzeń organizuje inaczej, żeby nauczyciel również wyszedł ze swojej dotychczasowej roli. O tym się łatwo mówi, ale to trzeba samemu przeżyć, żeby zobaczyć pozytywną stronę tej zmiany.
Kiedyś nas wszystkich – w tym także nauczycieli – szkoła uczyła głównie rywalizacji i spełniania oczekiwań nauczyciela. Dziś także nauczyciel powinien spełniać oczekiwania uczniów. Mało tego: powinna w tym miejscu zaistnieć współpraca. W związku z tym nauczyciel, który zawsze miał monopol na rację, musi zacząć inaczej pracować z uczniami. Rodzi to pewne kłopoty, często nawet we współpracy nauczycieli ze sobą. Wynika to z prostego faktu, że nikt nas współpracować nie nauczył.
Może warto w takim razie zmienić programy przygotowujące nauczycieli do zawodu tak, by bardziej odpowiadały na współczesne realia?
Jesteśmy już po uzgodnieniach z Ministerstwem Nauki i Szkolnictwa Wyższego i obowiązujące dziś programy nauczania będziemy modyfikować. Chcemy też stworzyć tzw. szkoły ćwiczeń. Zmiany będą obejmowały także wydłużenie praktyk nauczycielskich. Chodzi o to, żeby nauczyciele wchodzili do szkoły dobrze przygotowani.
Programy kształcenia nauczycieli powinny dodatkowo zawierać elementy zapobiegania i przeciwdziałania przemocy oraz współpracy. I wiele innych rzeczy, których w tej chwili nie ma. Tylko że ja nie mam złudzeń: pamiętajmy, że dziś przeciętny polski nauczyciel ma 42 lata i w zawodzie będzie jeszcze przez wiele lat…
… więc samo wyszkolenie nowych nauczycieli nie wystarczy. Co zatem można zrobić?
Musimy dotrzeć do tych, którzy już są w zawodzie, a to nie zawsze jest łatwe, bo jak już wspomniałam, my wszyscy wyszliśmy z innego schematu. Ale to nie oznacza, że nic się w polskiej szkole nie zmienia. Przykładowo, już na etapie wczesnoszkolnym w wielu szkołach niepublicznych przygotowywane są uczniowskie recenzje. Nie wystawia się dzieciom ocen, a przygotowuje oceny opisowe. Dziecko nie jest kategoryzowane jako „trójkowe” lub „czwórkowe” (nawiasem mówiąc, nie wiadomo, co to tak naprawdę oznacza). Dzięki ocenie opisowej uczeń wie, w czym się podciągnąć, a co rozwijać dalej.
Przygotowywana jest propozycja zmiany ustawowej, dopuszczającej możliwość oceny opisowej dla tych nauczycieli, którzy takie ocenianie postępów ucznia wybiorą. Ale na przykład spotkaliśmy się już z przypadkiem nauczyciela, który zaniepokoił się, że będzie teraz musiał dokładnie wiedzieć, który uczeń co umie.
Czy ten nauczyciel już dzisiaj nie powinien tego wiedzieć?
Dokładnie tak! O to w tych proponowanych przez nas zmianach chodzi, żeby każdy nauczyciel potrafił dobrze rozeznać się w indywidualnych możliwościach i postępach uczniów. Kiedyś system polegał na tym, żeby „łopatologicznie” wbić uczniom do głów wiedzę, która potem miała im służyć przez całe życie, często w jednym miejscu pracy. W związku z tym nie patrzyło się na ucznia indywidualnie, tylko całościowo na klasę. W tej chwili wyjście nauczyciela spod tablicy wymaga innego spojrzenia na całą klasę i na każdego ucznia z osobna.
To ogromna zmiana, ponieważ tak naprawdę dotyczy postrzegania przez nauczyciela swojej roli i obecności w klasie. Wszyscy z pewnością spotkaliśmy się z nauczycielami, którym można było zadać każde pytanie, a oni nie bali się powiedzieć: „nie wiem”. To jednak była zdecydowana mniejszość.
Wszyscy pamiętamy też takich nauczycieli, którzy bali się jakiegokolwiek pytania, wręcz unikali tego typu sytuacji, ponieważ często musieliby się przyznać, że czegoś nie wiedzą. Takie przyznanie się traktowali jak plamę na honorze. Jednak to tylko w części ich wina. Tak zostali przygotowani do zawodu: że mają mieć rację i koniec kropka.
Nie wszyscy w ten sposób pracują. Jest w Polsce wiele środowisk, które działają na rzecz zmiany systemu edukacji – stowarzyszenia rodziców czy grupy nauczycieli próbujących oddolnie zmieniać polską szkołę (np. Superbelfrzy RP).
Działania oddolne są zawsze najlepsze. Minister może tworzyć warunki prawne, pokazywać, jak ma być, szkolić ludzi, którzy później będą szkolić dalej, ale nic nie zrobi lepiej środowisku nauczycielskiemu niż takie oddolne inicjatywy.
Te oddolne inicjatywy mają za sobą kawał ciężkiej pracy, której efekt jest już widoczny. Gdyby zapytać polskiego nauczyciela, czy chce być kreatywny, otwarty na współpracę, umiejący współpracować z dziećmi, niebojący się pytań, porażek, to zdecydowana większość powie, że tak.
Pozostaje pytanie, jak to zrobić.
Darmowy podręcznik, który przygotowaliśmy dla uczniów, „Nasz elementarz“, jest napisany zupełnie inaczej niż to było do tej pory. Zostawia dużo swobody nauczycielowi, co wśród aktywnych nauczycieli zostało przyjęte bardzo dobrze. Jednak miałam też takiego maila: „Jak to, to ja będę musiała teraz sama wymyślać temat lekcji?”. Nauczyciele z boksami dostawali wszystko, łącznie ze scenariuszami i tematami lekcji.
Jak widać, strasznie trudno rozmawiać o środowisku nauczycielskim jako całości. Nie chcę go tak postrzegać, bo to jest zawód, który wykonuje ponad 600 tysięcy bardzo różnych ludzi.
Mimo niedoskonałości polskiego systemu edukacji, przywoływany wcześniej przeze mnie raport sytuuje nas bardzo wysoko w rankingu takich systemów. Za granicą nas doceniają, ale w Polsce często krytykują. Z czego to wynika?
Mamy w Polsce bardzo dobrą edukację, co widać, gdy się porównujemy z innymi systemami. Dowodzą tego np. takie sytuacje, gdy polskie dziecko wyjeżdża, trafia do systemu francuskiego, niemieckiego czy angielskiego – i nagle okazuje się, że jest najlepsze w klasie albo i w całej szkole, mając tylko małe problemy językowe.
Mamy też naprawdę dobre wykształcenie ogólne. To, czego musimy się nauczyć, to wyławiać i szanować talenty. Problemem polskiej szkoły jest też to, o czym wcześniej mówiłam: nauczyciel stoi przy tablicy i widzi klasę jako całość.
Czas postawić na indywidualizację nauczania?
Powinniśmy na to postawić, ale nie będziemy umieli zindywidualizować nauczania, dopóki pani nauczycielka będzie się oburzała, że musi wiedzieć, co które dziecko umie, a czego nie. Dopóki nie wyjdzie spod tablicy i nie pozwoli uczniom na zadawanie pytań.
We „wkładaniu łopatą” wiedzy do głowy jesteśmy naprawdę nieźli. Gdy rozmawiałam z Amerykanami, to szybko zrozumiałam, że ich szkolnictwo podstawowo-ogólne jest słabsze niż nasze. Tylko że oni, w przeciwieństwie do nas, potrafią wyłapywać te jednostki, które potrafią więcej niż przeciętne. Z kolei niemiecki system edukacji z punktu widzenia młodego człowieka jest bardzo brutalny. Tam problemem jest wczesna selekcja uczniów, która następuje już po szkole podstawowej.
Prof. Łukasz Turski w rozmowie ze mną mówił o potrzebie głębokiej reformy polskiej edukacji.
Nie jest z nami źle. Mamy na tyle dobry grunt, byśmy byli konkurencyjni wobec tych, z którymi będziemy się w przyszłości bić na rynku pracy. Jest sporo rzeczy, które trzeba zmienić, ale świat nam nie uciekł. Wręcz przeciwnie: bardzo wiele krajów wysoko rozwiniętych raczej powinno nas gonić.
(Źródło: Lupa Instytutu Obywatelskiego)