Wczoraj odbyła się konferencja pod tytułem „Edukacja finansowa – moda czy konieczność? Czy kryzys zmieni świadomość finansową Polaków?” Zgromadzeni specjaliści z dziedziny PR, mediów oraz sektora finansowego wspólnie zastanawiali się, na ile światowy kryzys wpłynie na zmianę podejścia Polaków (i instytucji finansowych) do edukacji finansowej.
Konferencja została zorganizowana przez portale Bankier.pl, Gazeta.pl oraz InternetPR w ramach cyklu Rewolucja w Finansach i przybrała formę wszechstronnej debaty nad tym, jak wiele słabości polskiego rynku usług finansowych obnażył obecny kryzys. Przede wszystkim pokazał, jak mała jest świadomość podstaw ekonomii i finansów, nawet wśród osób, które już korzystają z różnych produktów finansowych. Skoro ludzie, którzy zaciągają ogromne kredyty nie chcą czytać dokładnie umów, ani planować długofalowych wydatków, trudno wymagać tego od przeciętnego obywatela. Szczególnie, jeżeli należy do ogromnej rzeszy osób, która nie posiada nawet zwykłego konta. Drugą ważną kwestią, którą podnoszono w czasie konferencji, była rola mediów, które są obecnie głównym kanałem przekazywania informacji z dziedziny finansów. Wiele wątpliwości wzbudził poziom dziennikarstwa finansowego i pozycja "niezależnych" ekspertów lansowanych przy okazji każdego tematu. Trzecim ważnym wątkiem była tytułowa edukacja finansowa i zakres, w którym powinny się nią zajmować banki i inne instytucje finansowe.
Wiedza o produktach, czy wiedza o mechanizmie?
Prezentacja Łukasza Szymańskiego z Ideo dotyczyła tego, na ile PR prowadzony przez banki spełnia jeszcze wymagania dotyczące rzetelności komunikowanych informacji, a na ile służy on tylko celom szeroko pojętego marketingu. Zauważył on, że w czasie hossy, działalność funduszy inwestycyjnych polegała przede wszystkim na maksymalizacji sprzedaży i zdobywaniu kolejnych klientów. Tak naprawdę nikomu specjalnie nie zależało na edukowaniu klientów, chociażby poprzez wyraźnie informowanie, że każda inwestycja niesie ze sobą ryzyko straty, a nie tylko mniejszego zysku. Wielu klientów, którzy kierowali się zaufaniem do instytucji bankowych, obecnie czuje się oszukanych. I nie chodzi nawet o to, czy za mało racjonalne decyzje ekonomiczne należy obwiniać doradcę, czy samego klienta, ale o to, że utrzymanie zaufania do instytucji finansowych jest podstawą w czasach kryzysu. „Oszukani” klienci naturalnie tracą swoją ufność, wycofują w panice oszczędności, a ich decyzje stają się coraz mniej racjonalne.
Obecny kryzys spowodował, że wiele osób po raz pierwszy krytycznie spojrzało na strukturę swoich wydatków i zastanowiło nad konsekwencjami podejmowanych działań. Niestety dla wielu z takich lekkomyślnych inwestorów bessa okazała się wyjątkowo lodowatym prysznicem. Wielu z prelegentów podkreślało, że polscy konsumenci nie rozumieją podstawowych pojęć i mechanizmów rządzących rynkiem finansowych. Te osoby często są sfrustrowane złym wynikiem swoich inwestycji, obwiniając banki, albo fundusze za swoje niepowodzenia. Z drugiej strony, badania pokazują, że kryzys dotknął obecnie tylko około jednej dziesiątej gospodarstw domowych – np. tych, które sztucznie zawyżały swoje dochody ubiegając się o kredyty, których raty przekraczały już i tak napięte do granic możliwości budżety rodzinne. Robert Zięba ze Stowarzyszenia Doradców Finansowych zauważył również, że problem nie leży tylko w kształceniu finansowym na poziomie produktów. Polacy nie potrafią rozmawiać z doradcami finansowymi, ponieważ nie rozumieją podstawowych mechanizmów rynkowych, nie mają wiedzy o działaniu sektora finansowego oraz nie potrafią zarządzać i planować swoich budżetów. Sztandarowym przykładem są osoby, które oświadczają doradcy, że chcą inwestować, „żeby zarobić”. Tymczasem pierwszym pytaniem powinno być – „dlaczego/ na co chcemy zarobić?” – to warunkuje wybór narzędzi i produktów. Do tego dochodzą oczywiście podstawowe błędy takie, jak np. nieczytanie umów, bezrefleksyjne podpisywanie kolejnych załączników, impulsywne decyzje podejmowane na podstawie krótkoterminowej perspektywy.
Lęk i media
Obecna na seminarium psycholog społeczny, Dorota Juszczak-Wiśniewska, wykładowca w Szkole Wyższej Psychologii Społecznej zauważyła, że lęk jest jednym z najsilniejszych czynników warunkujących zachowanie ludzkie. Powoduje podejmowanie decyzji opartych na emocjach, a co gorsze jego efektem jest również paraliż decyzyjny, który może się okazać jeszcze gorszy niż chybione działania. Konsument, który nie posiada podstawowej wiedzy, dużo łatwiej ulegnie panice i podejmie nietrafne decyzje. Tutaj ogromną rolę spełniają media, które epatują negatywnymi informacjami i szokującymi doniesieniami o kryzysie. Bardzo wiele osób np. podjęło ostatnio decyzję o przewalutowaniu swojego kredytu we frankach szwajcarskich, pod wpływem wahań wartości tej waluty. Poziom publikacji o charakterze finansowych również spada, ponieważ brakuje profesjonalnych dziennikarzy, a media polegają głownie na uniwersalnych ekspertach, zazwyczaj powiązanych z różnymi instytucjami, które mają swoje cele komercyjne do załatwienia. Ale nawet rzetelni dziennikarze finansowi nie pomogą, jeżeli po drugiej stronie znajdzie się nieświadomy odbiorca, pozostający ignorantem nawet w kwestiach, które bezpośrednio dotykają jego kieszeni. Edukacja finansowa nie może się przecież toczyć wyłącznie na łamach tabloidów i prasy kobiecej, jak to ma obecnie miejsce.
Obecna na seminarium psycholog społeczny, Dorota Juszczak-Wiśniewska, wykładowca w Szkole Wyższej Psychologii Społecznej zauważyła, że lęk jest jednym z najsilniejszych czynników warunkujących zachowanie ludzkie. Powoduje podejmowanie decyzji opartych na emocjach, a co gorsze jego efektem jest również paraliż decyzyjny, który może się okazać jeszcze gorszy niż chybione działania. Konsument, który nie posiada podstawowej wiedzy, dużo łatwiej ulegnie panice i podejmie nietrafne decyzje. Tutaj ogromną rolę spełniają media, które epatują negatywnymi informacjami i szokującymi doniesieniami o kryzysie. Bardzo wiele osób np. podjęło ostatnio decyzję o przewalutowaniu swojego kredytu we frankach szwajcarskich, pod wpływem wahań wartości tej waluty. Poziom publikacji o charakterze finansowych również spada, ponieważ brakuje profesjonalnych dziennikarzy, a media polegają głownie na uniwersalnych ekspertach, zazwyczaj powiązanych z różnymi instytucjami, które mają swoje cele komercyjne do załatwienia. Ale nawet rzetelni dziennikarze finansowi nie pomogą, jeżeli po drugiej stronie znajdzie się nieświadomy odbiorca, pozostający ignorantem nawet w kwestiach, które bezpośrednio dotykają jego kieszeni. Edukacja finansowa nie może się przecież toczyć wyłącznie na łamach tabloidów i prasy kobiecej, jak to ma obecnie miejsce.
Dobrym pytaniem jest też to, czy komukolwiek zależy na wykształconym konsumencie? Pozornie odpowiedź na to pytanie wydaje się oczywiste, ale często można odnieść wrażenie, że świadomy konsument to klient niewygodny. Jak zauważył Maciej Matuszewski z Euro RSCG Sensors obecnie następuje niesamowita zmiana w roli, którą wobec firmy, w tym również banku czy innej instytucji finansowej, odgrywa klient. Nowe media internetowe – portale społecznościowe, blogosfera, mikroblogi, czy fora dyskusyjne powodują prawdziwą eksplozję komunikacji. Jak dotąd przekaz informacji z przedsiębiorstwa (np. banku) do jego klientów, obywał się jednotorowo. Obecnie każdy, kto korzysta z jakichś usług, może wypowiedzieć swoją opinię w Internecie. Z klienta staje się więc…medium. A każda zła opinia wyrażona w sieci to rzesze straconych potencjalnych klientów. Banki nie mogą sobie pozwolić na utratę zaufania. Świadomi klienci zadają więcej pytań, ale też w sytuacji kryzysu są w stanie zrozumieć działania banku i wykazać się większą tolerancją na jego decyzje w długim okresie.
Edukacja – kto i jak?
W czasie panelu z przedstawicielami banków, pojawiło się pytanie, na ile sektor finansowy powinien być odpowiedzialny za edukację finansową społeczeństwa. Mimo, że wszyscy zgodzili się, że potrzeba wprowadzenia takiego kształcenia jest w Polsce paląca, to odpowiedzialność za nią powinna przede wszystkim opierać się o działania instytucji sektora edukacji, a nie tylko banków. "Jesteśmy jak zwykle do tyłu pod kątem prowadzenia działań ogólnopolskich z edukacji finansowej." - zauważył w dyskusji Marcin Polak z Edunews.pl. "Inne kraje, z których czerpiemy wzorce gospodarcze (także finansowe) już kilka lat temu opracowały narodowe strategie edukacji finansowej [m.in. USA, Wielka Brytania, Irlandia, ale także Czechy]. Chodziło o zwrócenie uwagi na potrzebę edukacji finansowej, zwłaszcza młodych ludzi, którzy nadmiernie się zadłużali się jeszcze przed 25 rokiem życia.” W Polsce na próżno szukać podobnych działań, szczególnie prowadzonych przez instytucje publiczne, o Ministerstwie Edukacji Narodowej nie wspominając. "Polska jest jednym z niewielu krajów, które do tej pory w ogóle nie zajęły się opracowaniem takiej strategii, mimo, że nawołują do tego OECD (od 2005 r.) i Komisja Europejska. Bez takiego planu działań, w którego realizację mogłyby włączyć się szeroko różne podmioty (nie tylko finansowe), edukacja finansowa w Polsce zawsze będzie działaniem przypadkowym, wybiórczym, i raczej elementem działań marketingowych banków” - mówi Polak.
Ogromnym problemem w Polsce jest zatrważająca liczba osób „wykluczonych finansowo”. Według Komisji Europejskiej odsetek takich konsumentów w Polsce wynosi około 40% ludności. Termin ten oznacza, że wykluczeni nie korzystają i (lub) nie mają dostępu do podstawowych produktów finansowych dostępnych na rynku. Nie chodzi tu nawet o różne fundusze inwestycyjne, czy kredyty, ale o takie narzędzia jak rachunek ROR, czy karta kredytowa. Problem ten dotyczy głównie Polaków poniżej 25. roku życia, emerytów, osób mało zarabiających, niewykształconych i bezrobotnych. Według raportu, w 15 krajach starej UE tylko dwóch na dziesięciu dorosłych mieszkańców nie korzysta z usług banków, co trzeci nie ma oszczędności, zaś 40% nie ma kredytu, choć tylko jeden na dziesięciu przyznaje, że mu go bank odmówił. W nowych krajach członkowskich UE połowa mieszkańców nie ma konta (w Polsce 56%), tyle samo nie ma żadnych oszczędności (w Polsce 60%), a około trzy czwarte nie ma dostępu do kredytu odnawialnego (w Polsce 73%). Co więcej, daje się zauważyć, że w naszej kulturze to posiadanie kredytu, a nie oszczędzanie jest postrzegane jako symbol wyższego statusu i znakiem życiowej zaradności. Oczywiście można spokojnie czekać, bo „po bessie zawsze jest hossa”, ale obecny kryzys powinien stać się bolesnym, ale jednak skutecznym motorem napędzającym zmiany – szczególnie w dziedzinie edukacji finansowej, ale też w filozofii którą kierują się instytucje finansowe. To pomoże zaoszczędzić…jeżeli nie wielkie pieniądze, to chociaż nerwy tysięcy klientów.
Ostatnie komentarze