Nauczanie zdalne

fot. Fotolia.com

Narzędzia
Typografia
  • Smaller Small Medium Big Bigger
  • Default Helvetica Segoe Georgia Times

Cyfryzacja na skalę społeczną jest skomplikowanym procesem. Jeśli ma się powieść, muszą być spełnione cztery warunki. Po pierwsze, musi być opracowana odpowiednia technologia. Po drugie, ta nowa technologia musi być wdrożona u usługodawców. Po trzecie, na jej akceptację muszą być gotowi usługobiorcy. Wreszcie po czwarte, prawo musi dopuszczać jej stosowanie w praktyce.

Technologia jest zawsze pierwsza, bo bez niej cały proces jest niemożliwy. Dalej zaczynają się schody, których imieniem jest „ryzyko”. Usługodawcy muszą podjąć ryzyko wdrożenia nowej technologii, choć jeszcze nie ma dla niej rynku zbytu. To zawsze wiąże się z kosztami zarówno samego wdrożenia, jak i promocji nowych możliwości na rynku, ale również z nadzieją na przyszły zysk. Usługobiorcy z kolei muszą zainwestować swój czas, a czasami również pieniądze, w opanowanie nowej technologii i przezwyciężenie strachu przed jej używaniem. Tutaj progresiści walczą z konserwatystami. Progresiści chcieliby taką nową technologię stosować jak najszybciej i jak najszerzej, a konserwatyści woleliby w ogóle jej nie stosować, tylko podążać starymi koleinami, w których czują się mocni i bezpieczni.

Ostatnim warunkiem koniecznym do osiągnięcia sukcesu są prawnicy. Prawo prawie zawsze wlecze się za technologią – niewiele jest takich rozwiązań prawnych, które zakładają z góry rozwój technologiczny. Prawnicy natomiast kierują się najczęściej „ostrożnością prawną” i jeśli nie są czegoś na 100% pewni, to tego zabraniają. I po innowacjach.

Kiedyś słyszałem taką historię z życia Steve’a Jobsa. Jobs przychodzi na zebranie zarządu i przedstawia swój nowy pomysł. Na to jego prawnik – Tego nie możesz zrobić! A na to Jobs – Jesteś zwolniony. Nie zatrudniam cię, abyś mówił mi, że czegoś nie mogę zrobić, tylko po to, abyś mówił mi, jak to zrobić. WOW! Chciałoby się, aby wszyscy prawnicy byli tacy, jak chciał Jobs.
To o czym piszę, to wypisz wymaluj obecna sytuacja z nauczaniem zdalnym w szkołach. Szkoły przeżywają szok, bo mają uczyć, ale uczniowie nie mogą przychodzić do klas. Jedyne co przychodzi w takiej sytuacji na myśl, to zdalne nauczanie. Ze względu na szok nagle wszyscy są chętni. Diabeł jednak tkwi w szczegółach.

Narzędzia informatyczne do nauczania zdalnego istnieją od dawna. Niektóre to nawet całe zintegrowane platformy wspomagające zdalne nauczanie na różne sposoby. Niestety nie wszystkie szkoły mają dostęp do szerokopasmowego internetu, aby objąć wszystkich uczniów. Nauczyciele entuzjaści e-kształcenia potrafią się świetnie takimi narzędziami posługiwać, ale nauczyciele konserwatyści muszą się dopiero tego w szybkim tempie nauczyć. Cóż, lepiej późno niż wcale.

Uczniowie najchętniej nigdy nie wyłączaliby swoich smartfonów. Doskonale wiedzą, jak się nimi posługiwać, ale mają praktykę z czatowaniem ze znajomymi i rozrywką, a nie z nauką. Ministerstwo Edukacji pod wpływem szoku pewnie zabierze się teraz za przygotowywanie kolejnej „strategii".

Prawdziwy problem polega jednak na tym, że kształcenie na odległość wymaga zupełnie innej metodyki nauczania. Nauczanie a samokształcenie to nie to samo. Im młodszy uczeń, tym trudniej mu kształcić się samemu na podstawie materiałów nawet multimedialnych. Lekcja w klasie z nauczycielem i w obecności innych uczniów, a więc z elementami społecznymi, to nie to samo co wiadomości i filmiki na smartfonie. Zadawanie dzieciom przez internet zadań domowych, to nie jest nauczanie zdalne.

Koronawirus zniknie, a nauczanie zdalne powinno pozostać na stałe wpisane w polski system edukacyjny zanim pojawi się nowy wirus, lub podobny szok. MEN musi opracować instrumentarium prawne, pedagodzy muszą opracować odpowiednie metodyki dostosowane do poszczególnych przedmiotów, a nauczyciele muszą je opanować, wzorując się na entuzjastach i prowadzonych przez nich eksperymentach. Tylko wtedy nie zmarnujemy szans młodego pokolenia, którego przeznaczeniem jest uczenie się przez całe życie.

 

Notka o autorze: Prof. dr hab. inż. Wojciech Cellary jest informatykiem, kierownikiem Katedry Technologii Informacyjnych na Uniwersytecie Ekonomicznym w Poznaniu, specjalizującym się aktualnie w problematyce elektronicznego biznesu, elektronicznej gospodarki opartej na wiedzy, elektronicznej administracji, społeczeństwa informacyjnego, inteligentnych miast i multimediów. Pracował na dziewięciu uczelniach, trzech w kraju i sześciu za granicą we Francji i Włoszech. Jest autorem 10 książek i ponad 150 artykułów naukowych. Był konsultantem wielu ministerstw, komisji sejmowych i senackich oraz ekspertem Komisji Europejskiej. W latach 2010-2011 pełnił funkcję przewodniczącego Rady Informatyzacji przy Ministrze Spraw Wewnętrznych i Administracji, w latach 2012-2013 był członkiem Rady Informatyzacji przy Ministrze Administracji i Cyfryzacji, od 2002 roku jest członkiem Rady ds. Informatyzacji Edukacji przy Ministrze Edukacji Narodowej (dawniej Rady ds. Edukacji Informatycznej i Medialnej).

Niniejszy felieton ukazał się w Gazecie Wyborczej w dniu 21 marca br. i za zgodą autora publikujemy go w Edunews.pl ze względu na istotny wkład do dyskusji na temat jakości edukacji zdalnej w polskiej szkole.

 

Edunews.pl oferuje cotygodniowy, bezpłatny (zawsze) serwis wiadomości ze świata edukacji. Zapisz się:
captcha 
I agree with the Regulamin

Jesteśmy na facebooku

fb

Ostatnie komentarze

E-booki dla nauczycieli

Polecamy dwa e-booki dydaktyczne z serii Think!
Metoda Webquest - poradnik dla nauczycieli
Technologie są dla dzieci - e-poradnik dla nauczycieli wczesnoszkolnych z dziesiątkami podpowiedzi, jak używać technologii w klasie