Strona 1 z 2Prestiżowe uniwersytety, od MIT (Massachusetts Institute of Technology) po Stanford, za darmo udostępniają tysiące nagrań wykładów z każdej dziedziny. Kiedy polskie uczelnie pójdą ich śladem? 61% odwiedzających serwis z wykładami na MIT to nie mieszkańcy Stanów Zjednoczonych, większość pochodzi ze wschodniej Azji i Europy Zachodniej.
Kiedy przypadkiem trafiłam na stronę webcast.berkeley.edu i ściągnęłam pierwsze podcasty z wykładami IDS 110 "Introduction to Computers" prowadzonymi przez America Azevido, nie sądziłam, że nudne do tej pory podróże samochodem staną się przygodą intelektualną, ani że otwiera się przede mną świat wiedzy do tej pory dostępnej dla tych, których stać na studia w Stanach Zjednoczonych na prestiżowych uczelniach. Nie wiedziałam wówczas także, że serwis uniwersytetu w Berkeley to zaledwie czubek góry lodowej, a na serwisie iTunes U znajdę w formie podcastów tysiące godzin wykładów z ponad czterdziestu amerykańskich uczelni, w tym tak prestiżowych, jak Yale, Stanford czy MIT.
Osobom, które mają jeszcze w pamięci senne wykłady na własnych uczelniach, może się wydawać, że nie ma nic bardziej nudnego niż słuchanie faceta gadającego do studentów (na dowolny temat), ale mnie zdarzyło się już nie raz siedzieć w zaparkowanym samochodzie tylko po to, aby dosłuchać do końca, a wykłady z dziennikarstwa na Stanford coraz częściej zmuszają mnie do tego, by ubierając się sprawdzić, czy mam na sobie coś, do kieszeni czego da się włożyć iPoda.
Amerykańskie uczelnie wyższe wzięły się na serio do urzeczywistniania koncepcji demokratyzacji edukacji i porzuciły niewdzięczną dość rolę strażników wiedzy, wychodząc z założenia, że sama informacja - w świecie zalanym informacją - to nie wszystko. Liczy się jeszcze dyplom uczelni, kontakt z kadrą naukową i wreszcie umiejętność rozwiązywania problemów, krytycznego myślenia, pracy zespołowej i inne umiejętności, które zyskuje się uczestnicząc w tradycyjnych i zdalnych kursach oferowanych przez uczelnie na zasadach komercyjnych. Samo zaś udostępnienie materiałów poprawia reputację instytucji, umożliwia studentom zorientowanie się, na jaki poziom zajęć mogą liczyć, pozwala wpisać się w trend promowania samodzielnego kształcenia, a wreszcie skłania wykładowców do przyłożenia się do pracy. Cały świat patrzy.
Marcin Dąbrowski, dyrektor Centrum Rozwoju Edukacji Niestacjonarnej w Szkole Głównej Handlowej przyznaje, że pod tym względem Polska jest 10 lat do tyłu, a otwartość amerykańskiego rynku edukacyjnego jeszcze do nas nie dotarła. Stwierdzenie to jest bardzo delikatnym ujęciem sprawy. Niemal wszystkie materiały znajdujące się na - nielicznych - polskich serwisach akademickich zajmujących się e-learningiem dostępne są wyłącznie dla studentów, którzy zapisali się na studia zdalne (i je opłacili), czy są zapisani na studia stacjonarne (i poszukują materiałów uzupełniających). Bez hasła ani rusz.
Niewiele polskich uczelni zajmuje się edukacją elektroniczną. Bardzo często zaś programy e-learningu powstają na marginesie tradycyjnej działalności. Za hasłem "bogata oferta kursów" kryją się głównie szkolenia biblioteczne dla pierwszego roku i kilka egzotycznych kursów nie tworzących spójnej całości, lecz będących informacją o tym, który wykładowca postanowił przetestować nowe możliwości.