Czy łatwo zmienić obecny system edukacyjny? Prowadzę wiele szkoleń dla nauczycieli, na których często wspólnie zastanawiamy się, jak zrealizować hasła z Podstawy Programowej w taki sposób, żeby na lekcji aktywni byli głównie uczniowie a nie nauczyciel. Naszym celem jest przewrót kopernikański, chcemy wstrzymać nauczycieli i ruszyć uczniów.
Dobra lekcja ma budzić emocje, poruszać, umożliwiać naukę poprzez doświadczanie świata. Trudno tego dokonać, gdy uczniowie siedzą w ławkach i poznają nowe fenomeny jedynie z pomocą podręczników i zeszytów ćwiczeń. Żywe, poruszające lekcje dużo łatwiej prowadzić poza klasą i poza szkołą. Odkrzesłowieni uczniowie mogą chłonąć świat wszystkimi zmysłami, rozwijać swoje zainteresowania i pełniej wykorzystać swój potencjał. Jednak nie wszyscy dyrektorzy rozumieją sens takich lekcji. Niektórzy tkwiący jeszcze mentalnie w XIX wieku uważają, że uczniowie uczą się jedynie wtedy, gdy siedzą w ławkach i wypełniają karty pracy. Takie niezrozumienie mechanizmów procesu uczenia się powoduje, że kreatywni i dobrze przygotowani do zawodu nauczyciele, boją się wprowadzać na swoich lekcjach innowacje.
Nie wiem, ilu dyrektorów nie rozumie, że dobra szkoła musi dostarczać przeżyć. Znam bardzo wielu wspaniałych, którzy wprowadzając w swoich szkołach zmiany, napotykają na opór niektórych nauczycieli, a nawet rodziców. Zapotrzebowanie na złą szkołę jest dziś bardzo duże. Ale w szkole najważniejszy jest dyrektor! To od niego zależy, czy w danej placówce panuje kultura otwartości, dialogu, szukania nowych rozwiązań i autentyczne zainteresowanie wprowadzaniem zmian, czy celem jest jedynie dobre miejsce w testowym rankingu. Dla takich szefów zarówno uczniowie jak również nauczyciele są jedynie narzędziami do osiągnięcia celu.
Poniższe maile pokazują, jak trudno nastawionym innowacyjnie nauczycielom i dyrektorom wprowadzać zmiany. Po obu stronach wciąż jeszcze jest wielu zwolenników pruskiego modelu edukacyjnego. Bo po co wprowadzać zmiany, skoro uczniowie zawsze uczyli się siedząc w ławkach i słuchając nauczyciela? Z niektórymi rodzicami też nie jest łatwo.
Mail nauczycielki pracującej w jednej z gliwickich szkół podstawowych:
Zdecydowałam się napisać, bo jedna sprawa nie daje mi spokoju i chciałam zapytać czy Wam też. Strach. Boję się. Nie samej zmiany, choć może tego też troszkę. Boję się, że ktoś wejdzie do mnie na lekcję i zarzuci mi, że się nie uczymy. Jestem nauczycielem stażystą, więc połowa kadry ma mnie już pewnie za pyskatą nic niewiedzącą osobę, ale nie przejmuję się tym. Aktualnie powinnam zajmować się działem związanym z teatrem ( w podręczniku), ale jako, że przedstawienie na koniec roku przed nami, to postanowiłam, że będziemy się uczyć teatru na sobie. Czytamy scenariusz, modyfikujemy go, rozmawiamy o scenografii, kostiumach, czytamy role, dobieramy muzykę…a wszystko nie w ławkach tylko na ławkach, na podłodze, na boisku szkolnym. Ale nie ukrywam, że jest we mnie strach, że wejdzie Pani
Dyrektor i zarzuci mi, że nie prowadzę lekcji. Macie podobnie? Na karcianych zajęciach z czytania i pisania czytamy poezję na trawie i leżąc na niej szukamy najwięcej przymiotników opisujących drzewa, kwiaty, niebo. Ostatnio koleżanka po fachu powiedziała mi, że uczniowie na lekcjach nie mają się bawić i że muszę uważać, bo dyrektorka może mi nie uznać tych zajęć. Dzieci są zadowolone, chętnie przychodzą, realizujemy Podstawę programową, ale strach jest. Macie podobnie? Co się dzieje u Was? Bardzo brakuje mi Waszych prywatnych przedsięwzięć, które realizujecie u siebie w szkole. Dodajcie odwagi! :-)
Mail nauczycielki z województwa podkarpackiego:
To o czym pisze A., na co zwraca uwagę M. jest mi bliskie. Sama mam podobne doświadczenia. Dziś zmiany wydają się być konieczne i oczywiste. Dlaczego spotyka się, to z takim uporem? przede wszystkim samych nauczycieli. Rodzice, którzy mają odwagę mówić o swoich oczekiwaniach otrzymują odpowiedź: ,, my też widzimy, że są potrzebne zmiany, ale nas z tego rozliczają i nie możemy pracować inaczej…” Wielu rodziców powtarza za nauczycielami, dyrekcją, że: ,, najważniejsze są wyniki testów, to one decydują o przyszłości naszych dzieci”, co jak wiemy jest nieprawdą.
Wiem, że należy robić swoje…
Dziś miałam radę pedagogiczną i usłyszałam od pani dyrektor: ,, zakaz opuszczania szkoły w trakcie zajęć dydaktycznych, proszę skupić się na realizacji podstawy programowej…”Smutek Co robić?
Mail nauczycielki pracującej w jednym z toruńskich liceów:
Mam taki sam problem w szkole, zakaz wyjść w trakcie zajęć lekcyjnych, głównym priorytetem jest realizacja podstawy programowej i to rozpisanej co do godziny. Nie przemawiają nawet argumenty, że malarstwo współczesne o wiele lepiej poznawać, omawiać i opisywać w centrum sztuki współczesnej niż w sali lekcyjnej. Mogę wychodzić, po lekcjach. Pewnie się domyślacie ilu mam chętnych na takie wyjścia w godzinach popołudniowych…
Niezrealizowanie godzinowego wymiaru podstawy programowej jest jak straszak dla nauczycieli, może być podstawą zwolnienia.
Istotne są liczby i dokumenty, to co na papierze.
Niestety to jakimi zasadami kieruje się np. dyrektor w stosunku do nauczycieli przekłada się na to jak oni traktują uczniów.
Nie jest to oczywiście żadna wymówka i usprawiedliwienie.
Mail dyrektorki jednej z łódzkich szkół:
Wywołana do odpowiedzi piszę w stanie totalnego wzburzenia i załamania. Ja, dyrektor, który usiłuje walczyć z „toksycznymi” nauczycielami, prowadzi nieustającą edukację (nauczycieli) bez przymusu poprzez działanie na świadomość, który wreszcie postanowił wsłuchać się w głos dzieci, dosłownie, z pełnym poświęceniem uwagi, serca i czasu..Ale do rzeczy. Odwiedzam swoich najmłodszych uczniów (I-III) i rozmawiam z nimi o tym, jaki powinien być według nich dobry nauczyciel, nauczyciel ich marzeń. Notuję ich mądre uwagi, ponieważ mam zamiar stworzyć portret dobrego nauczyciela malowany potrzebami dziecka. Po co? Dla kogo? Dla uczniów, aby poczuli się ważni, by mieli świadomość, że ich głos się liczy. Dla nauczycieli, aby mogli zdobyć się na refleksję, może coś w sobie zmienić, może ugiąć kolana i dostrzec swoich uczniów… Rezultat – telefon rodziców do kuratorium z pytaniem: jakim prawem dyrektor przepytuje dzieci!!! To wczoraj. Dziś nieprzyjemny telefon rodzica z pytaniem dlaczego dzieci spędzają przerwy na świeżym powietrzu?! Oto głos dyrektora!
Marzeno, myślałam o założeniu swojej szkoły, ale w takim dniu jak dzisiejszy trochę mi się odechciewa. Bo czy może istnieć szkoła bez „głupoty” rodziców?
Trudno dziś znaleźć kogoś, kto byłby przeciwny zmianom w systemie edukacji. Ale ci, którzy próbują coś zmieniać napotykają na ogromny opór. Nie widać go, bo tkwi w naszych głowach, stare wzorce wydają się jedynymi możliwymi i wiele osób nie umie wyobrazić sobie, że szkoła mogłaby wyglądać i funkcjonować inaczej. Dziewiętnastowieczny pruski model edukacji tak mocno zagnieździł się w sieci neuronalnej niektórych nauczycieli, dyrektorów i rodziców, że gotowi są zwalczać wszelkie próby wprowadzania zmian. Dlatego nasze dzieci chodzą do takich samych szkół, do jakich chodzili nasi dziadkowie. Uczniowie wciąż siedzą w ławkach i słuchają nauczyciela, a ten zapisuje na tablicy to wszystko, czego trzeba się nauczyć. Czy nowoczesność naszych szkół ma polegać jedynie na tym, że ta tablica jest dziś interaktywna?
I jeszcze perspektywa rodzica:
Jestem mamą bardzo grzecznej dziewczynki, która większości nauczycieli znika z pola widzenia – jest grzeczna, nie sprawia tzw. problemów wychowawczych. Można obok niej posadzić największego łobuza albo dziecko z najtrudniejszym zaburzeniem i polegać na niej w najtrudniejszych sytuacjach. Bardzo zależy jej na akceptacji innych.
Jednocześnie jest bardzo wrażliwą i empatyczną 8-latką. Jest w stanie rozpoznać emocje w sekundę i dostroić się do nich – oczywiście na swój dziecięcy sposób. Doskonale wie, jaki nastrój mają nauczycielki, bo spojrzenie i ton głosu mówią wszystko. I tu sprawy się komplikują…
Zły humor nauczycieli, groźby, kary, czarne punkty, uwagi w dzienniczku, słabe oceny nigdy nie dotyczą jej. Zawsze jednak są źródłem ogromnego stresu. Są potencjalną karą, zagrożeniem. Podobnie jak zapowiedzi testów i same testy.
Nauczyciele, pracując Z KLASĄ, według abstrakcyjnych KRYTERIÓW PODSTAWY PROGRAMOWEJ, bardzo często gubią z oczu dzieci…
Na szczęście często działa rozmowa. A to jej najbardziej brakuje mi w szkole jako rodzicowi.
Poszłam chyba do każdego nauczyciela mojego dziecka. Niestety, często nie były to miłe rozmowy, bo znaczyły mniej więcej tyle: „Pani / Pana sposób „egzekwowania” wiedzy czy umiejętności od dzieci (rygorystyczne ocenianie prac domowych, testy i sprawdziany) w moim domu oznaczają wieczorny stres, ból brzucha i poranny płacz. Proszę zostawić kij i stosować marchewkę. Tylko głaski, dobra atmosfera i zaufanie działają.” Na szczęście zadziałały też i rozmowy…
Bardzo mi zależy na tym, żeby moje dziecko czuło się w szkole bezpiecznie, żeby było psychicznie bezpieczne i zaopiekowane. I nie musi mieć tablicy interaktywnej…
***
Brakuje mi też informacji dla rodziców: jak pracuje nauczyciel i dlaczego. Zwłaszcza ten dobry.
Nauczycielka mojej córki sprawdza ich postępy tak, że nawet o tym nie wiedzą; planuje im ciągle prace grupowe w zabawie i w ruchu (swoją drogą – we wspólnej pracy są bieglejsi niż dorośli wokół); zabiera ich do kina, muzeów, domów kultury; niezbyt często poprawia błędy; niezbyt często stawia oceny – chociaż nie powinna wcale, ale dla „przyzwoitości dziennikowej” daje jakieś punkty i naciągane A+; daje dzieciom czas… Bezcenne z mojego punktu widzenia.
Ale rodzice, prusko uczeni, chcą testów, dyktand i ocen… Rozumiem to. Chcą dla swoich dzieci jak najlepiej. Dobre wyniki na testach są miarą sukcesu. Niestety, znają taką szkołę, do jakiej sami chodzili. Dlatego – znowu – rozmowa jest bezcenna…
A metody? Są bardzo ważne. Oczywiście. Ale wtórne wobec poczucia bezpieczeństwa, zaufania, fascynacji tym, co wspólnie robimy...
Informacja dla osób zainteresowanych moją ostatnią książką „Neurodydaktyka. Nauczanie i uczenie się przyjazne mózgowi”. Książkę można kupić również m. in. w księgarni Kopernikańska.pl.
Notka o autorce: Marzena Żylińska jest wykładowcą metodyki w Nauczycielskim Kolegium Języków Obcych w Toruniu i w Dolnośląskiej Szkole Wyższej we Wrocławiu. Zajmuje się też wykorzystaniem nowych technologii w nauczaniu. Prowadzi seminaria dla nauczycieli, współorganizuje europejski projekt "Zmieniająca się szkoła". Autorka książki "Postkomunikatywna dydaktyka języków obcych w dobie technologii informacyjnych" i "Neurodydaktyka, czyli nauczanie przyjazne mózgowi". Prowadzi swój blog w partnerskiej dla Edunews.pl platformie blogowej Oś Świata pod adresem http://osswiata.pl/zylinska/. Artykuł jest przedrukiem wpisu zamieszczonego w Osi Świata.