Dyrektor po węższej stronie lejka…

fot. Fotolia.com

Typografia
  • Smaller Small Medium Big Bigger
  • Default Helvetica Segoe Georgia Times

...czyli o sercu z kamienia i bezduszności z rozsądku. Ledwo co zaczął się rok szkolny, a już internet puchnie od barwnych opisów relacji rodziców ze szkołami ich dzieci. I nie są to sielankowe obrazy.

Choćby taki fragment zaczerpnięty z portalu naTemat (całość tutaj):

Zaczął się sezon. Niektórzy rodzice już po inauguracji, inni jeszcze nie. Znajomy właśnie wrócił z zebrania w szkole i złapał się za głowę. – Czułem się jak na jakimś wiecu politycznym albo na zebraniu wkurzonych klientów biura podróży – mówi. Tyle frustracji nakręconych rodziców się wylało.

Dla pocieszenia mogę zapewnić Czytelnika, że tak bywało i dawniej, jednak w ostatnich latach poziom emocji zdecydowanie wzrósł. Jakieś wytłumaczenie tego zjawiska znalazłem w felietonie Tomasza Jastruna w numerze 37/2019 tygodnika „Przegląd”. Ów znany poeta, dzisiaj – w wieku więcej niż dojrzałym – ojciec dwóch uczniów szkoły podstawowej, tak oto zaczął swoje wspomnienia z wakacji:

Dzisiaj tak się kocha dzieci, tak się celebruje różne formy miłości do nich, że ich samopoczucie określa w dużej mierze nasze. Jesteśmy szczęśliwi ich szczęściem, rozpaczamy ich rozpaczą. Cały nasz pobyt w Grecji stał pod znakiem dzieci. Plaża dobra, bo długo płytko, więc bezpiecznie, basen odpowiednio wyprofilowany, będą miały większą frajdę. Gdy się cieszą, ja się cieszę, jak się kłócą i dochodzi do rękoczynów, jestem w depresji.(…)

No właśnie! Pisałem i ja (tutaj) o odebraniu współczesnym dzieciom przez rodziców prawa do posiadania własnego świata, własnych tajemnic, własnych trudnych doświadczeń. O wspólnym przeżywaniu w rodzinie dosłownie wszystkiego, co uniemożliwia młodym ludziom nabieranie dystansu do świata i do życia. Ten proces się pogłębia i będzie się pogłębiał jeszcze bardziej, bo nie widać siły sprawczej, która mogłaby go powstrzymać. A jednym ze skutków tego, który odczuwam w swojej pracy zawodowej, jest rosnący niepokój, z jakim jako dyrektor szkoły czekam na relacje wychowawców z pierwszych zebrań klasowych.

Oczywiście zawsze może wyjść na jaw coś, co przegapiliśmy i możemy poprawić. Niestety, znacznie częściej wychodzi, że szkolna rzeczywistość okazuje się nie taka, jak ktoś sobie życzy. A o to nietrudno, bo w naszej szkole (jak zapewne wszędzie) nie wszystkie sale są jednakowo wygodne dla uczniów, nie wszyscy nauczyciele równie wysoko notowani na rodzicielskiej giełdzie, nie każda lekcja w planie umieszczona zgodnie z oczekiwaniami i nie każde pożądane zajęcia umieszczone w ofercie. Jeżeli pojawia się problem, szczególnie taki, który bulwersuje kilka osób, emocje sięgają zenitu, a o doraźne rozwiązanie trudno. Raz, dlatego, że wychowawca w wielu sprawach nie może podjąć samodzielnej decyzji, dwa, że oczekiwania wykraczają poza możliwości logistyczne szkoły, trzy, że bywają sprzeczne z jej programem – skądinąd, w naszym przypadku – konkretnym i dość powszechnie akceptowanym. Owe „raz, dwa, trzy” oznacza, że ciężar decyzji zwala się spada ostatecznie na dyrektora.

No właśnie.

Relację pomiędzy dyrekcją szkoły a społecznością rodziców zatroskanych o dobro swoich dzieci (w placówce niepublicznej także sensowność łożenia pieniędzy na czesne), można zobrazować za pomocą lejka. Pożyteczny ten przyrząd ma, jak wiadomo, dwa końce, wąski i szeroki. W mojej metaforze po węższej stronie znajduje się dyrekcja. Wszystkie sprawy rodziców, prośby, postulaty, żądania, zbierają się z całego środowiska w jego szerokim końcu, by spłynąć wprost na głowę dyrektora (u nas dyrektorska hydra jest czterogłowa, co niespecjalnie poprawia sytuację, bowiem z drugiej strony głów jest blisko osiemset). Pod takim wodospadem trudno jest zachować przytomność umysłu, oddzielić ziarno od plew, podjąć przemyślane działania tam, gdzie to jest możliwe – szczególnie, że nie zawsze możliwe jest to akurat tam, skąd dopływa najwięcej wody.

A w drugą stronę...? Wszak dyrekcja też ma swoje postulaty i prośby pod adresem rodziców. Na przykład, żeby w wyznaczonym terminie oddali wypełnioną ankietę, albo podpisali zgodę na coś-tam, albo dopilnowali, by dziecko nie spóźniało się rano na lekcje, albo zgoła nie wjeżdżali samochodami na szkolny dziedziniec. W tym ostatnim przypadku nieuświadomiony Czytelnik może zamienić się w znak zapytania, bowiem (jak ma prawo sądzić), ów dziedziniec chroniony jest zakazem wjazdu. Owszem, i co z tego? Zwrócenie uwagi przez dyrektora i tak skutkuje w najlepszym razie przepraszającym „Ja wyjątkowo…”, albo wręcz obcesowym „Na parkingu nie było miejsca, a ja się spieszę!”. Miło nie jest.

Informacje wrzucane przez dyrekcję w wąski koniec lejka rozlewają się na jego drugim końcu nie szerokim wodospadem bynajmniej, ale lekką mżawką, która nawet nie wszystkich moczy. I cóż pozostaje dyrektorowi, żeby zachować jaką-taką skuteczność rządzenia, nie mówiąc o szacunku dla swojego autorytetu? Ano schować się za podwójną gardą przepisów i regulaminów, uprawiać szermierkę na pisma, odpowiedzi na pisma i odpowiedzi na odpowiedzi, udawać głuchotę zachowywać asertywność. Część rodziców rozumie i nawet docenia taką postawę, ale ich milcząca aprobata niewiele pomaga w konflikcie z tymi, którzy zdeterminowani są walczyć o swoje.

Muszę przyznać, że póki co udaje mi się unikać konfliktów przebiegających w myśl opisanego wyżej scenariusza. Swoich decyzji staram się nie stawiać na ostrzu noża, w miarę możliwości negocjować, w jakimś stopniu wychodzić naprzeciw oczekiwaniom, nawet takim które uznaję za nieuzasadnione. Myślę, że wynika to ze współczucia, jakie odczuwam dla dzisiejszych rodziców z powodu ich roli, trudnej jak nigdy dotąd. W miarę sił staram się pomóc im przejść przez to piekło, jakim jest wychowanie dzieci. Ale jest mi coraz trudniej.

Drodzy Rodzice! Szkoła, to tylko instytucja. Obwarowana prawami, nie zawsze mądrymi. W niej pracują ludzie. Nie nadludzie. Ze swoimi wadami i dziwactwami, ale często naprawdę życzliwi, co nie znaczy, że zdolni spełnić każde oczekiwanie, wyjść naprzeciw każdej potrzebie. Szczególnie gdy potrzeby i oczekiwania różnych dzieci (rodziców) są sprzeczne – a takich sytuacji w każdej szkole jest wiele. Wiem, że często czujecie się bezsilni. Ja też. Ale żadnego problemu nie da się zakrzyczeć. Ja sam usilnie staram się rozumieć i pomagać. Ale rozumiem też dyrektorów, którzy sprawiają wrażenie bezdusznych posiadaczy serca z kamienia – czasem tylko w ten sposób mogą poradzić sobie ze stresem. Niestety, wszyscy na takie dyrektorskie postawy pracują – władze ze swoimi poronionymi reformami, rodzice, a także nauczyciele, połączeni z dyrekcją podobnym lejkiem jak rodzice, może tylko trochę mniejszym.

Niczym kardiolog-amator regularnie sprawdzam, czy moje serce nie kamienieje. Jeśli to poczuję, bez żalu zrezygnuję ze swojej funkcji. Muszę zresztą przyznać, że szczerze podziwiam moje koleżanki i moich kolegów po fachu, którzy trwają na stanowiskach w warunkach, jakie nam obecnie zgotowano. Czasem tylko myślę, że nawet to jest zaprogramowane przez naszych bezdusznych ministrów – by w szkołach, koniec końców, ostali się jedynie dyrektorzy o sercach z kamienia.

I jeszcze jedno, przy okazji. Furorę, przynajmniej w moim otoczeniu, robi ostatnio stwierdzenie, że "fora się grzeją", co ma świadczyć o nabrzmiewaniu wśród rodziców jakiegoś problemu. Wielokrotnie już mówiłem i pisałem, i powtórzę raz jeszcze, te niekończące się dyskuje na rodzicielskich forach klasowych nie rozwiązują żadnych problemów. Dają złudzenie dobrej komunikacji i jeszcze większe - jakiejś zbiorowej mądrości, a w rzeczywistości oduczają rzetelnej dyskusji i psują nędzne resztki dobrych relacji społecznych, ocalałe jeszcze w szkołach.

 

Notka o autorze: Jarosław Pytlak jest dyrektorem Szkoły Podstawowej nr 24 STO na Bemowie w Warszawie oraz pomysłodawcą i wydawcą kwartalnika pedagogiczno-społecznego Wokół Szkoły. Działalnością pedagogiczną zajmuje się przez całe swoje dorosłe życie. Tekst ukazał się w blogu autora.

 

Jesteśmy na facebooku

fb

Ostatnie komentarze

Kasia napisał/a komentarz do Rady nietrafione i rady pożyteczne
Dyrektora, a zwłaszcza dyrektorkę, cechuje żądza władzy. Arogancja ze strony dyrektorki w moim liceu...
Jacek Ścibor napisał/a komentarz do Brak chętnych do nauczania w szkołach
Moim zdaniem i Maciej Sysło i Robert Raczyński mają rację - obie wypowiedzi trafiają w sedno problem...
Gość napisał/a komentarz do Na zastępstwach
W punkt.
Ppp napisał/a komentarz do Czas na szkołę doceniania
Pytanie podstawowe: PO CO oceniać? Większość ocen, z jakimi się w życiu spotkałem, nie miało żadnego...
Robert Raczyński napisał/a komentarz do Brak chętnych do nauczania w szkołach
W żaden sposób nie negowałem potrzeby, czy wręcz obowiązku kształcenia nauczycieli. Niestety, kontyn...
Generalnie i co do zasady ok. 30% ocen jest PRZYPADKOWYCH - częściowo Pani opisała, dlaczego. Jeśli ...
Maciej Sysło napisał/a komentarz do Brak chętnych do nauczania w szkołach
W odpowiedzi na sarkastyczny ton wypowiedzi Pana Roberta mam jednak propozycję. Jednym z obowiązków ...
Robert Raczyński napisał/a komentarz do Brak chętnych do nauczania w szkołach
Jeśli pominąć ideologiczne ozdobniki, problem z brakiem nauczycieli wynika z faktu, że wiedza przest...

E-booki dla nauczycieli

Polecamy dwa e-booki dydaktyczne z serii Think!
Metoda Webquest - poradnik dla nauczycieli
Technologie są dla dzieci - e-poradnik dla nauczycieli wczesnoszkolnych z dziesiątkami podpowiedzi, jak używać technologii w klasie