Kręta droga do wyjścia z cienia

fot. Fotolia.com

Narzędzia
Typografia
  • Smaller Small Medium Big Bigger
  • Default Helvetica Segoe Georgia Times

Ogłoszony przez władze plan stopniowego powrotu uczniów do stacjonarnej nauki spotkał się w środowisku szkolnym, o dziwo, z bardzo różnym przyjęciem. Oczywiście nie zabrakło głosów radości, zarówno wśród nauczycieli, jak rodziców. Co za ulga, nareszcie nie z domu! Nareszcie bezpośrednio! Nareszcie normalnie! Pojawiło się jednak również wiele obaw. Powszechny niepokój budzą potencjalne złe skutki epidemiczne ponownego wtłoczenia młodych ludzi do szkolnych budynków. Jest on o tyle uzasadniony, że bilet do normalności, jakim w obecnych warunkach jest szczepienie, pozostaje niedostępny dla dzieci i młodzieży, a i ostatni chętni dorośli zostaną zaszczepieni w Polsce nie wcześniej niż podczas wakacji. Po co więc narażać zdrowie publiczne dla dosłownie kilku tygodni chodzenia do szkoły, w czasie, kiedy i tak głównie wystawiane są stopnie, a potem wszyscy zwyczajowo zastygają, oczekując już tylko rozdania świadectw?!

Rodzice dodatkowo obawiają się przeciążenia dzieci licznymi sprawdzianami wiedzy. To również uzasadniona obawa, bo nauczycielskie poczucie obowiązku każe w czerwcu rozliczyć uczniów z całorocznej pracy. W kontekście wielu miesięcy zdalnej edukacji perspektywa klasówki bez podejrzeń, że ktoś ściąga spoza ekranu, może wydawać się szczególnie kusząca i… czyniąca zadość zasadom sprawiedliwości. A że szkolne zasady oceniania każą informować o takich pracach z wyprzedzeniem, już teraz mnożą się sygnały o sprawdzianach i kartkówkach wpisywanych „na zaś” do dzienników elektronicznych. Raczej trudno to uznać za zachętę do powrotu…

Dzieci i ryby tradycyjnie w oświatowym grajdołku głosu nie mają. Tymczasem niespodziewanie pojawiła się w sieci petycja do ministra Czarnka, sygnowana przez uczniów, apelująca o dotrwanie na zdalnym nauczaniu do końca roku szkolnego. Podpisało się pod nią około pół miliona internautów. Z pewnością jest w tej liczbie rzesza młodych ludzi, którzy mają rozmaite powody, by nie wyrywać się do szkolnych ławek. Analizując sytuację i planując działania związane z powrotem do stacjonarnej nauki, nawet na poziomie pojedynczej placówki, także i tę okoliczność warto mieć na uwadze.

***

Osobiście jestem zwolennikiem powrotu. Celem tego artykułu nie jest jednak agitacja za takim czy innym rozwiązaniem. Sądzę zresztą, że większość czytelników ma już wyrobione własne zdanie, a znakiem współczesności jest to, że wszyscy mają rację, oczywiście każdy swoją. Zanim jednak łącza internetowe rozgrzeją się do czerwoności, zanim zaczniemy wieszać psy na zwolennikach odmiennego poglądu, uogólniać własne złe, fatalne, koszmarne, a sporadycznie nawet dobre doświadczenia szkolne, warto przyjrzeć się sytuacji, która jest naprawdę złożona. W przypadku dyrektorów i nauczycieli jest to szczególnie ważne, bowiem od ich decyzji i sposobów postępowania zależeć będzie powodzenie i ostateczna ocena operacji „Powrót”. Oraz – z czego może nie każdy zdaje sobie sprawę – także baza, z której wystartują w swoich szkołach we wrześniu.

Nie piszę w tym artykule o uczniach najmłodszych klas. Byłaby to musztarda po obiedzie, bowiem znajdą się oni ponownie w szkołach już od 4. maja. Najkrócej przebywali na zdalnym nauczaniu. A co najważniejsze, wiodącą rolę w ich edukacji odgrywa jeden nauczyciel, który spędza ze swoimi podopiecznymi po kilka godzin dziennie. Wychowawczyni klasy w nauczaniu początkowym posiada z reguły ogromną wiedzę o uczniach, dość czasu, by pochylić się nad ich indywidualnymi problemami i luksusową możliwość nieoceniania ich przez pryzmat cyferek. Co więcej, nauczycielki tej specjalności zazwyczaj mają solidne przygotowanie pedagogiczne i ogarniają znacznie więcej, niż tylko uczenie dzieci pisania, czytania i rachowania. A ponieważ nauczanie maluchów via Teams czy Zoom jest żmudne i szczególnie mało efektywne, w większości chętnie wrócą do pracy stacjonarnej. O atmosferę powrotu i jego przebieg w tej grupie uczniów nie trzeba się zatem specjalnie obawiać. Z jednym zastrzeżeniem, o którym będzie za chwilę.

Inaczej wygląda sytuacja w starszych rocznikach, gdzie funkcjonowanie uczniów w szkole jest wypadkową działań wielu nauczycieli, a i bagaż przyniesiony z czasu zdalnej nauki wygląda na dużo, dużo cięższy. W tym kontekście refleksja wydaje się bardzo potrzebna.

***

Zacznijmy od trzech twierdzeń fundamentalnych.

Po pierwsze, sytuacja uczniów po roku edukacji na odległość, a co za tym idzie ich indywidualne potrzeby, są bardzo różne. Na przykład, z badań prof. Jacka Pyżalskiego wynika, że około jedna piąta spośród nich lepiej czuła się w zdalnym nauczaniu niż ucząc się na terenie szkoły. W odczuciu tej grupy powrót będzie zmianą na gorsze.

Po drugie, żadne rozwiązanie nie zadowoli wszystkich. To jasne dla każdego, kto obserwuje życie społeczne AD 2021 w jego najróżniejszych przejawach. Dosłownie każdy pogląd, w dowolnej kwestii, ma swoich zwolenników i przeciwników, a bezkresna przestrzeń internetu pozwala swobodnie wyrażać zdanie i jednym, i drugim. No i oczywiście ścierać się w danej kwestii. Dotyczy to również każdej placówki oświatowej, a opinie podzielone są także wewnątrz poszczególnych grup: uczniów, ich rodziców i nauczycieli.

Po trzecie wreszcie, różne są możliwości poszczególnych placówek, ale również stojące przed nimi wyzwania. W innej sytuacji jest mała wiejska podstawówka, w której wszyscy doskonale się znają, a w innej warszawskie liceum, mające blisko tysiąc uczniów i stu nauczycieli, często nieznających się wzajemnie. Większe pole manewru ma szkoła niepubliczna, zasilana pieniędzmi z czesnego niż placówka publiczna, finansowana z budżetu. Trudno zatem o uniwersalne recepty.

Powyższe twierdzenia pokazują względność zjawisk społecznych, którą w tym artykule pozwolę sobie podnieść do rangi zasady. Dotyczy ona także edukacji, w której przypadku bierze się ze skali – nauczyciele to rzesza kilkuset tysięcy ludzi, więc trudno oczekiwać, że wszyscy będą działać jednakowo roztropnie.

W tym miejscu zapowiedziane wcześniej zastrzeżenie. Jeśli napisałem, że nie obawiam się o powrót do szkoły najmłodszych uczniów, to nie znaczy, że względność zjawisk społecznych przestanie obowiązywać i wszyscy nauczyciele edukacji wczesnoszkolnej doskonale odnajdą się w obecnej sytuacji, a dzieci i ich rodzice będą mieli wyłącznie powody do zadowolenia. Problemy będą wszakże incydentalne, a nie powszechne.

Mimo wspomnianej względności można pokusić się o pewne rekomendacje, zastrzegając, że nie są one prawdą objawioną, ale jedynie efektem odrobinę uogólnionej refleksji. Dla jasności wywodu ujęte są poniżej w rozwinięciu kilku krótkich haseł.

To trauma na skalę pokolenia!

To oczywiste, że po okresie ograniczeń chcemy powrócić do normalności. Normalne jest dla nas to, co dobrze znamy, mamy więc nadzieję, że będzie tak, jak było. Tylko nieliczni potrafią w obliczu zmęczenia i znużenia snuć wizje zmiany. Tylko niektórzy są gotowi pójść za ich głosem. Ale za oczywistym marzeniem kryje się złudne przekonanie, że powrót do przeszłości jest możliwy. Tymczasem trzeba sobie powiedzieć wprost: doświadczenie pandemii zmieniło wszystkich. Zaburzyło poczucie bezpieczeństwa. Podważyło zaufanie społeczne – wcześniej i tak bardzo wątłe. Niektórym dostarczyło szczególnie bolesnych doświadczeń – śmierci bliskich (sto tysięcy zgonów więcej niż średnia wieloletnia, to sto tysięcy więcej rodzinnych tragedii), utraty źródeł utrzymania. W przypadku młodych ludzi – osłabiło więzi rówieśnicze, pozbawiło tego, co wydawało się naturalne i należne. Na przykład, można bagatelizować fakt, że w szkołach maturalnych nie odbyły się studniówki, ale dla wielu uczniów był to autentyczny zawód, a co gorsza, rzecz nie do odrobienia. Takie pozornie niewielkie nieszczęścia sumują się w ogromne poczucie krzywdy.

Pogorszenie stanu psychicznego młodych, szczególnie nastolatków, przypadki depresji, apatii, zamykania się w sobie, na co zwracają uwagę specjaliści, to realny skutek nadzwyczajnego czasu, jaki stał się naszym doświadczeniem pokoleniowym. Zbiorową traumą. Pandemia jako zjawisko nie tylko zdrowotne, ale też społeczne naprawdę przeorała naszą świadomość. Normalność, do której chcemy powrócić będzie więc pod wieloma względami inna. Także w szkołach będziemy ją budować od nowa. Nawet jeśli wykorzystamy sporo starych klocków, niezbędne będą pomysły, wsparte większą niż kiedyś uważnością, ale także pewną pokorą wobec losu.

Nie tyle wracamy po roku zdalnej nauki, by kontynuować ją w ławkach, ile przynosimy bagaż nowych doświadczeń, które przyjdzie nam wspólnie przepracować. To prawdziwe wyzwanie.

Relacje, ale nie tylko!

Minister Czarnek, który wcześniej zapowiadał intensywne nadrabianie w szkołach zaległości w realizacji programu, dokonał istotnej korekty kursu. „Zachęcamy dyrektorów i nauczycieli, aby ten ostatni miesiąc w tym roku szkolnym był czasem odbudowy relacji z rówieśnikami, odbudowy poczucia wspólnoty”. Tylko przyklasnąć, tym bardziej, że to postulat dość powszechny, a w kontekście minionego roku – oczywisty. Wprowadzenie go w życie w szkole nie jest wszakże takie proste, jak mogłoby się wydawać, szczególnie, jeśli postawić sobie ambitny cel odbudowy relacji uczniów z nauczycielami. Po prostu te relacje już przed pandemią były bardzo… różne.

Sprawa ma ogromne znaczenie, o którym pisze autorka takiego oto apelu opublikowanego w internecie:

Nauczyciele, błagamy, wystawcie w brudnopisie oceny w maju, a w czerwcu po prostu z dziećmi BĄDŹCIE.
My, psychoterapeuci, psychiatrzy dzieci i młodzieży, nie mamy już dokąd tych dzieciaków odsyłać. Nigdzie nie ma miejsc, nikt nie ma terminów.
Jestem matką dwóch nastolatek. Nie interesuje mnie aktualnie ich średnia. Interesuje mnie ich psychika.
Nie zniszczcie ich do końca, bo są już zdewastowani. To nie nauczycieli wina. Ale teraz jedyna nadzieja jest w empatii, mądrości, spokoju nauczycieli. Zamknijcie podręczniki w szafach, idźcie na trawę i słońce, śmiejcie się i żyjcie. Niczego innego teraz nikomu nie potrzeba.

Zwracam uwagę, że także w tym przypadku działa zasada względności zjawisk społecznych. Nie wszyscy młodzi ludzie mają problemy psychiczne. Ale tych z problemami jest dużo, a możliwości pomocy ograniczone. Dlatego jestem jak najbardziej na „tak” w stosunku do tego apelu. Zwracam tylko uwagę, że budowanie dobrych relacji to wielka sztuka – nie wszyscy nauczyciele to potrafią, bo i nie było wcześniej takiego zapotrzebowania (znaczy było, ale jedynie w agendzie pięknoduchów od edukacji). Trudno nagle przekształcić zakład kształcenia w miejsce radosnej kooperacji. Nie mówię, że to niemożliwe, ale kwestią jest nie tylko postawa ludzi, ale również zwykła logistyka – kiedy te relacje budować? Podczas przerw między lekcjami? Podczas kolejnych pięciu, sześciu lekcji ze zmieniającymi się nauczycielami? Nawet jeśli każdy z nich bardzo się postara, to jakoś ciężko mi wyobrazić sobie kilka godzin dziennie rozmów o życiu, snucia refleksji itp. Co innego wycieczka, wspólna zabawa w terenie, radosna twórczość przy porządkowaniu stojącej przez pół roku odłogiem sali lekcyjnej. Jak najbardziej. Ile jednak wycieczek można zrobić w ciągu czterech tygodni? Ile bawić się i „spędzać czas ze sobą”? A tu jeszcze wzywa poczucie obowiązku, by wystawić stopnie na świadectwo. Dlatego proponuję zawarcie kompromisu pomiędzy sercem a rozumem.

Wycieczka – koniecznie! Zabawa w okolicy szkoły – obowiązkowo! Kilka godzin z wychowawcą, spędzonych na rozmowach – jasne! Ale również miejsce na taką zwykłą naukę, o której napisała autorka posta w grupie Ja, nauczyciel:

Jak widzicie to słynne „nadrabianie relacji"? Będziemy zamiast dzieci uczyć urządzać sobie pogawędki, spacery przez pół maja, czy co? Każdy przedmiotowiec? Ja zamierzam jak zwykle z uśmiechem i ciepłym podejściem prowadzić swój przedmiot, bo za to mam płacone, bez trzymania nad nimi bata i rozliczania z każdego zadania na zdalnym. Po prostu z zaangażowaniem zaczniemy, co przypadnie, dalej realizować. Wyobrażam sobie, że część rodziców może nie być zadowolona, że dzieci wróciły do szkoły uczyć się, jakby nie było ryzykując mimo wszystko zdrowie, po to, by na każdym przedmiocie zamiast uczyć sie wielce sobie z nauczycielami bąki zbijać. A Wy też zamierzacie sumiennie i bez nacisku przejść po prostu do nauczania swojego przedmiotu?

Możemy snuć piękne wizje, ale póki co nauczyciel matematyki pozostaje nauczycielem matematyki, biolog biologiem i tak dalej, a szkołą miejscem zdobywania wiedzy. Warto skorzystać z okazji oraz przyzwolenia dobiegającego z ministerialnych ust, by poszukać przyjemności w powolnej nauce, bez presji. Nie da się jednak tego osiągnąć bez błyskawicznej terapii odwykowej od narkotyku, jakim dla uczniów, nauczycieli i rodziców są oceny szkolne.

Mamy doskonałą okazję, by uświadomić sobie, jak mało znaczą oceny, jeśli nie przydajemy im wartości, traktując jako główne źródło motywacji do nauki. Naprawdę istotne są tylko dla ósmoklasistów, bo ważą przy rekrutacji do szkół ponadpodstawowych. We wszystkich innych przypadkach nie mają realnego znaczenia – chyba że sami je nadajemy. Skorzystajmy zatem z okazji, ustalmy oceny końcowe na podstawie możliwie prostych kryteriów, jednakowych dla wszystkich w szkole. Naprawdę, powrót do kieratu klasówkowo-kartkówkowego jest w tym momencie bez sensu. Oczywiście statut placówki narzuca zasady oceniania, na których straży stoi święty Librus, ale co ludzie stworzyli, ludzie mogą unieważnić, albo przynajmniej zawiesić. Jeśli uszanujemy prawa tych, którzy z własnej, nieprzymuszonej woli i dowolnych pobudek zapragną ubiegać się o lepszy stopień, niż oferuje nauczyciel, reszta z pewnością nie będzie protestować.

Niestety, jeśli chodzi o uczniów klasy ósmej, to oceny muszą być wystawione z pełną powagą, życzliwie, ale w zgodzie z obowiązującymi w szkole zasadami. Nie dlatego, że tak jest na pewno dobrze. Dlatego, że tego wymaga uczciwość wobec wszystkich innych ósmoklasistów w perspektywie rekrutacji do nowych szkół.

Z tym jednym wyjątkiem dajmy sobie przynajmniej chwilowy spokój z misterium oceniania, ale w zamian zaprośmy uczniów do wspólnego zrobienia diagnozy, co zostało im w głowach po zdalnym nauczaniu. Nie po to, by wystawić stopnie, ale dowiedzieć się, z jakiego punktu wyjścia wyruszymy wspólnie po wakacjach. Bo przecież wyruszymy.

Powrót ma sens!

Można próbować zrozumieć argumenty tych, którzy nawołują do dokończenia roku szkolnego w trybie zdalnym, ale naprawdę trudno się z nimi zgodzić. Te kilka tygodni może okazać się bezcenne dla budowania nowej normalności, w której jest – tak jak kiedyś – czas na naukę, nawet mozolną, ale w której musi znaleźć miejsce również doświadczenie pandemii – świadomość, że szkoła to nie tylko zakład napełniania głów olejem. Ciężko będzie wrócić teraz, z perspektywą tylko kilku tygodni, ale jeszcze ciężej byłoby trwać na zdalnym nauczaniu do końca czerwca, a potem szykować wrześniowy powrót kompletnie bez świadomości, co myślą i czują w nowej sytuacji uczniowie i nauczyciele.

Należy liczyć się z tym, że nie wszyscy młodzi ludzie wrócą w maju do szkoły. Niekoniecznie z własnej woli, ale także za sprawą decyzji rodziców. Dobrze jest mieć pomysł, jak zamknąć rok szkolny bez konfliktów w tej sprawie. Obawa jest naprawdę uzasadniona okolicznościami, a ewentualne starcie tylko utrudni porozumienie we wrześniu, kiedy już – święcie w to wierzę – niebezpieczeństwo związane z COVID znacząco zmaleje.

Warto poświęcić czas końca maja i czerwca, by zebrać jak najwięcej informacji, które pomogą przygotować się do kolejnego roku szkolnego. Dowiedzieć się w tym kontekście, co myślą, czują, o czym marzą uczniowie. I nauczyciele także.

Uwaga na najsłabszych!

Czas po powrocie do szkoły będzie bardzo intensywny, niezależnie od tego, czy skoncentrujemy się na nauce, czy na budowaniu relacji, czy zdołamy zachować rozsądną równowagę. Tym bardziej warto mieć świadomość, że są sprawy ważne i ważniejsze. Do tych ostatnich należy kondycja uczniów, którzy z różnych względów szczególnie źle funkcjonowali podczas zdalnego nauczania. Byli obecni na zajęciach tylko duchem lub w ogóle zniknęli. W internetowej debacie zdarzają się głosy, że są wśród nich także obiboki, które skwapliwie skorzystały z okazji, by się nie uczyć. Zgodnie z zasadą względności zjawisk społecznych – są na pewno. Ale czy jest sens ich tropić? Czy nie jest bezpieczniej założyć, że każdy uczeń, który w ostatnim roku znalazł się na aucie, może potrzebować pomocy?!

Słowo „najsłabsi” nie musi oznaczać uczniów ze specjalnymi potrzebami edukacyjnymi, mało uzdolnionych czy nawet tylko najmniej pracowitych. Dzisiaj „najsłabszy” może być ten, który po roku izolacji od rówieśników boi się powrotu, na przykład dlatego, że przytył. Takich uczniów trzeba rozpoznać wspólnym wysiłkiem nauczycieli i otoczyć w szkole szczególną uwagą. Większość po prostu potrzebuje czasu i zwykłej życzliwości, by dojść do siebie.

„Miej serce i patrzaj w serce”!

Kończąc ten artykuł pozwolę sobie zadedykować Czytelnikowi powyższe słowa Adama Mickiewicza. Na użytek projektu „Powrót do szkoły” proponuję jednak rozwinąć zawartą w nich myśl w duchu już nie romantycznym:

Miej serce i patrzaj w serce, ale kieruj się w drodze rozumem!

 

Notka o autorze: Jarosław Pytlak jest dyrektorem Szkoły Podstawowej nr 24 STO na Bemowie w Warszawie oraz pomysłodawcą i wydawcą kwartalnika pedagogiczno-społecznego Wokół Szkoły. Działalnością pedagogiczną zajmuje się przez całe swoje dorosłe życie. Tekst ukazał się w blogu autora.

 

Edunews.pl oferuje cotygodniowy, bezpłatny (zawsze) serwis wiadomości ze świata edukacji. Zapisz się:
captcha 
I agree with the Regulamin

Jesteśmy na facebooku

fb

Ostatnie komentarze

E-booki dla nauczycieli

Polecamy dwa e-booki dydaktyczne z serii Think!
Metoda Webquest - poradnik dla nauczycieli
Technologie są dla dzieci - e-poradnik dla nauczycieli wczesnoszkolnych z dziesiątkami podpowiedzi, jak używać technologii w klasie