Wyczytałem, że dzisiaj mamy Dzień Bloga, obchodzony już po raz czwarty. Tego dnia blogerzy polecają swoim czytelnikom inne blogi. W założeniu każdy bloger ma polecić swoim gościom 5 nowych blogów. Tym sposobem każdy bloger będzie mógł, wędrując po linkach, odkryć nowe, nieznane dotychczas blogi.

Blog Day 2008
 
Postanowiłem skorzystać z okazji i – z racji zainteresowań - wskazać pięć innych polskich blogów, które dotyczą szeroko rozumianej edukacji i które są dla mnie wartościowym źródłem wiedzy o nowych technologiach edukacyjnych i nowoczesnych metodach nauczania. Może i dla innych polskich edukatorów staną się one ważnymi miejscami w sieci. A zatem polecam:

http://edukacjaprzyszlosci.blogspot.com/
http://www.e-edukacja.blogspot.com/
http://www.hojnacki.net/
http://elearning-20.blogspot.com/
http://nasilowski.blox.pl/html

Przy okazji spędziłem dziś trochę czasu w Internecie, aby sprawdzić, jak się mają blogi edukacyjne w języku polskim (zagranicznych nie sprawdzałem, bo wiem, że się mają doskonale i często z nich czerpię). Mizeria. Praktycznie nie istnieją – edukacja nie jest jak widać dla polskich blogerów tematem, o którym warto pisać. A szkoda, bo w tym obszarze dokonuje się właśnie jeden z najważniejszych społecznie skoków cywilizacyjnych – tworzenie się społeczeństwa opartego na wiedzy.
 

Sporo zamieszania wywołał artykuł “Gospodarka w szkołach, głupcze!” opublikowany przez Gazetę Wyborczą 25.08 br. (można przeczytać na stronach SGH). Gazeta doniosła, że w ramach projektowanej reformy edukacji zostanie ograniczona liczba godzin przedmiotu podstawy przedsiębiorczości w szkołach ponadgimnazjalnych, co ograniczy możliwość przekazywania uczniom wiedzy na temat funkcjonowania gospodarki. Pomysł ten skrytykowali zgodnie przedstawiciele instytucji finansowych oraz uczelni ekonomicznych, którzy uznali, że takie działanie może prowadzić wprost do pogłębienia analfabetyzmu ekonomicznego Polaków (niski poziom wiedzy ekonomicznej i finansowej potwierdza wiele badań prowadzonych w latach 2003-2007 m.in. przez NBP).
 
Na edukację finansową w szkole nie ma co liczyć 
 
MEN oczywiście natychmiast zaprzeczył, jakoby liczba godzin tego przedmiotu zostanie obcięta, ale przy okazji w wydanym oświadczeniu optymistycznie dodał: „treści związane z radzeniem sobie z finansami (kredyty, odsetki, rachunki) są przedmiotem nauczania na kilku przedmiotach - nie tylko na lekcjach przedsiębiorczości -  także na lekcjach matematyki i wiedzy o społeczeństwie.” Stop. Niestety, wydaje mi się, że optymizm ministerstwa jest kompletnie nieuzasadniony. Fragmentaryczne odnoszenie się to tematyki ekonomicznej i finansowej na innych lekcjach może i ma miejsce, ale jest to zupełny margines pracy nauczycieli. Czy nawet najlepszy matematyk będzie w stanie dobrze wyjaśnić, na czym polega oprocentowanie kredytu? Niestety tylko do pewnego stopnia. Wytłumaczy, w jaki sposób liczone jest oprocentowanie (zapewne poprawnie), ale czy powie, że do tego należy doliczyć różnego rodzaju opłaty, które również składają się na koszt kredytu (prowizja, ubezpieczenie), czy powie o wkładzie własnym – na pewno nie. Ten sposób nauczania o ekonomii i finansach jest najłagodniej mówiąc zbyt powierzchowny – może wprowadzać uczniów w błąd i w efekcie umacniać mity ekonomiczne, które świetnie się mają w głowach Polaków, między innymi dzięki wieloletnim już zaniedbaniom MEN w zakresie edukacji ekonomicznej i finansowej polskiego społeczeństwa.
Pozostaje liczyć na nowy przedmiot proponowany przez MEN, który nazwano „Ekonomia w praktyce”. Bardzo ciekaw jestem, jaki kształt będzie miał ten przedmiot i czy faktycznie stawiać będzie na praktyczne nauczanie. Jak do tej pory – o czym już pisałem – podstawy przedsiębiorczości w polskich szkołach są jednym z najmniej praktycznych przedmiotów, co potwierdzają negatywne oceny uczniów. Szkoda jednak, że MEN postanowił, że będzie to przedmiot do wyboru. To sprawia, że pomysł raczej okaże się chybiony. Ponieważ nie będzie to przedmiot maturalny, uczniowie nie będą go zapewne wybierać, a zatem po pewnym czasie funkcjonowania ktoś ważny w MENie uzna, że jest on niepotrzebny, no bo nie ma zainteresowania. W ten sposób błędne koło się zamknie, a młody Polak dalej będzie się uczyć na własnych porażkach i błędach finansowych, mam nadzieję, że przynajmniej klnąc przy tym ile wlezie na MEN, który wymyślił system edukacji nie przystający do warunków gospodarki rynkowej... Smutne to, ale niestety w naszych realiach wysoce prawdopodobne.

Agencja Reutersa podała, że w lipcu 2008 r. liczba komputerów osobistych w użytku na świecie przekroczyła 1 miliard sztuk. W przypadku krajów rozwijających się, tempo komputeryzacji jest na tyle wysokie, że do 2014 oku zdublują one swoj zasoby komputerowe. Badanie przeprowadziła firma badawcza Gartner, która wskazuje na coraz popularniejsze sieci bezprzewodowe, szerokopasmowy dostęp do Internetu oraz spadek cen komputerów typu PC jako główne czynniki sprzyjające komputeryzacji społeczeństw. „W powszechnej świadomości komputery są niezbędnym narzędziem rozwoju” – zauważa George Shiffler, dyrektor Gartner. Z badań wynika, że na świecie ponad 180 milionów komputerów zostanie wymienionych w tym roku na nowsze modele, a część z nich na pewno trafi w ręce drugich właścicieli. Gartner szacuje również, że aż 35 milionów pecetów trafi w tym roku na wysypiska śmieci, pomimo że zawierają również elementy szkodliwe dla środowiska.
 
komputery w edukacji

Zwykłem mówić, że moje biuro noszę ze sobą, ponieważ dzisiaj nie da się już normalnie pracować – zwłaszcza przy tak wymagającym nakładów czasu zajęciu jak EDUNEWS.PL – bez dostępu do podręcznych zasobów informacji i wiedzy. Dlatego podejmowane na świecie inicjatywy wyposażenia każdego ucznia w laptopa uznaje za istotną zmianę jakościową procesu edukacji. Zmiana ta tylko przygotowuje dzisiejszą młodzież do sytuacji, która i tak wkrótce nastąpi – komputer będzie im niezbędny w życiu zawodowym i to raczej przez 24 godziny na dobę niż przez 8. Dlatego na wszystkich etapach kształcenia powinni oni używać komputerów do wykonywania najróżniejszych czynności. Nie przejmowałbym się tym, że będą oni korzystać nie tylko z zasobów edukacyjnych, ale również wymieniać się muzyką, ściągać filmy, zabawiać się grami komputerowymi. To naturalne dla młodych ludzi i nie ma co im tego zabraniać, bo zakazy i tak okażą się bezskuteczne. Ważne jest, aby obcowali z komputerem na co dzień bo to ich rozwija na różne sposoby. Z drugiej strony patrząc, istotne jest aby szeroko rozumiany system edukacji (nie tylko szkoły, ale i instytucje okołoszkolne oraz firmy sektora edukacji) potrafił efektywnie odpowiadać na ten trend i wprowadzał w przestrzeń, w której swobodnie porusza się młodzież, coraz to ciekawsze i atrakcyjne aplikacje edukacyjne, które przyczyniać się będą do rozwoju intelektualnego młodzieży i kształtowania praktycznych umiejętności.

…ale jeszcze nie w polskich. My wolimy dyskutować, czy warto kupować komputery dla gimnazjalistów, czy nie, a tymczasem w Portugali rząd zadecydował o zakupie dla dzieci uczących się w szkołach podstawowych 500 tysięcy sztuk tanich laptopów Classmate PC firmowanych przez Intela.
 
narzędzia edukacyjne XXI wieku 

W Polsce sam pomysł wprowadzenia laptopów jako narzędzi edukacyjnych w klasach 1-6 wywołałby burzę wśród rodzimych autorytetów od edukacji. Już słyszę te głosy, że to za droga operacja, że zbyt szkodliwe dla psychiki, że niebezpieczne treści, że na pewno nie będą używane do nauki, lecz do zabawy, itd. (z podobnymi komentarzami mieliśmy do czynienia niedawno przy dyskusji czy wprowadzić angielski do szkół jako obowiązkowy, czy nie...). Ale to chyba już tak będzie: cyfrowi imigranci (i analfabeci) zawsze będą mieć trudności w zrozumieniu cyfrowych tubylców (Mark Prensky). My w Polsce po prostu cały czas mamy chyba przed nosem bliską perspektywę, nie myślimy natomiast 20-30 lat naprzód (brak strategii rozwoju kraju, o czym pisał nie tak dawno Krzysztof Rybiński w Newsweeku, patrz inny post bloga EDUNEWS.PL). A przecież tego typu inicjatywy to główny światowy trend społeczeństwa informacyjnego, w oparciu o który można budować społeczeństwo wiedzy. W Irlandii rząd wspólnie z Apple wprowadzili program edukacji cyfrowej do ponad 3000 szkół podstawowych, dzięki czemu dzieci uczą się od najmłodszych lat korzystania z komputera i multimediów. Inicjatywa “Jeden laptop dla jednego dziecka” (OLPC, One Laptop Per Child) z poparciem ONZ ma coraz większy zasięg (do maja 2008 r. przekazano ubogim dzieciom już 600 tysięcy sztuk); w Stanach Zjednoczonych kolejne władze lokalne decydują się o wprowadzeniu na swoim terytorium lokalnych programów „Laptop dla każdego ucznia”, zaś rząd indyjski ogłosił niedawno, że jego ambicją jest uruchomienie produkcji masowych komputerów po 10 dolarów za sztukę – ponieważ każdy obywatel, mały czy duży, powinien być przygotowany do społeczeństwa informacyjnego.
Obserwując rodzime działania (zaniechania działań?) kolejnych rządów, dochodzę do wniosku, że w Polsce aby zrobić prawdziwą XXI wieczną reformę edukacji, a nie tylko sztukować pomysły z minionego wieku, trzeba przede wszystkim mieć: po pierwsze umiejętność widzenia świata o dekadę naprzód, po drugie odwagę działania wbrew interesom partii politycznych i związków zawodowych nauczycieli, a może nawet także samych nauczycieli czy osób zajmujących się edukacją. Polska edukacja cały czas czeka na swojego Balcerowicza, który wywróciłby dotychczasowy system i narzucił nową koncepcję oświaty, dzięki której za dziesięć lat potrafilibyśmy dorównać na przykład Brytyjczykom czy Finom. No, to chyba jeszcze poczekamy...

W prawie jedna z fundamentalnych zasad brzmi po łacinie: ignorantia iuris nocet. Czy powinniśmy dzisiaj przyjąć inną fundamentalną – życiową – zasadę: „nieznajomość angielskiego szkodzi”? (ciekawe jak to by brzmiało po łacinie...)
Poziom znajomości języka angielskiego w Polsce należy do najniższych w Europie, co jest niestety wynikiem wieloletnich zaniedbań polskiego systemu edukacji, braku dostatecznej liczby wykwalifikowanych nauczycieli i niskiego poziomu nauczania. Według danych Eurostatu jedynie 29% Polaków deklaruje znajomość angielskiego, przy średniej unijnej wynoszącej 51%. „Dziennik” w numerze z 12-13.07 br. podjął się wyliczenia ile kosztuje polską gospodarkę nieznajomość tego języka. Z badań prowadzonych wśród pracodawców wynika, że pracownicy posługujący się angielskim zarabiają aż o 30% więcej od innych. Redakcja „Dziennika” wyliczyła, że gdyby tylko o 1% więcej Polaków znał angielski na poziomie średniej unijnej, dałoby to polskiej gospodarce około miliarda euro dodatkowego zysku rocznie. Gdybyśmy tylko wyrównali do średniej unijnej, dochód gospodarki – i co za tym idzie również pracowników – zwiększyłby się o 70 miliardów euro rocznie. Wyliczeń tych nie negują eksperci ekonomiczni zapytani przez „Dziennik”.

Otrzymałem jakiś czas temu ciekawą wypowiedź Jana A. Fazlagića z Akademii Ekonomicznej w Poznaniu na temat wirtualnej edukacji, którą chciałbym przytoczyć. Zauważa on, że możemy przestać używać przymiotnika „wirtualna”, ponieważ w odbiorze współczesnej młodzieży nie wnosi on już nic nowego. „W roku 2008, gdy w szkołach i na rynku pracy następuje istotna zmiana pokoleniowa, termin ten może ulec przewartościowaniu. Rzecz w tym, że to, co dla starszego pokolenia było nowością, dla dzisiejszych 10-cio, 15-cio czy 20-to latków jest rzeczą naturalną.” Podobnie jest jego zdaniem z pojęciem „blended learning”. Dla młodszych blended learning to po prostu „normalna” edukacja z elementami zajęć w „realu”.
Obecne pokolenie młodzieży wychowuje się w czasach, w których technologia informatyczna jest naturalnym środowiskiem komunikacji i pozyskiwania wiedzy i pod pojęciem edukacja młodzi ludzie nie rozumieją już innej metody nauczania niż ta z użyciem narzędzi interaktywnych i internetowych. To dlatego są tak krytycznie nastawieni do instytucji polskiej szkoły, która nie wykorzystuje olbrzymiego potencjału tkwiącego w nowych technologiach (czego efektem są między innymi wyniki uzyskane w międzynarodowych testach porównawczych).
Fazlagić zauważa, że dziś młodzi ludzie, których określa mianem pokolenia Y, są wielkim wyzwaniem dla instytucji zajmujących się kształceniem i w związku z tym, aby osiągać dziś sukcesy w obszarze edukacji:
- należy w tych instytucjach zatrudniać osoby, które są kulturowo zgodne z mentalnością pokolenia Y,
- dostosowywać tradycyjne formy kształcenia do tego, co obecnie nazywa się kształceniem wirtualnym: kształcenie wirtualne jest dziś dla młodych ludzi głównym nurtem (mainstream), a ponadto
- trzeba zmienić formę i treść przekazu marketingu usług edukacyjnych, dostosowując się do natury produktu usługowego i nowego typu konsumenta w sektorze edukacji.

Muszę jeszcze raz nawiązać do artykułu Krzysztofa Rybińskiego w Newsweeku - tym razem skupiając się na szkolnictwie wyższym. Autor proponuje takie rozwiązania: „Poziom kształcenia wyższego w Polsce poza nielicznymi wyjątkami jest niski i tylko dwie polskie uczelnie są na liście 500 najlepszych na świecie, zresztą w przedostatniej setce. Próby dyskusji o zmianach w tym sektorze są sprowadzane do obrony praw nabytych i kwestii, czy ma istnieć habilitacja, czy nie. Nie widać żadnych perspektyw zmiany obecnej sytuacji. Dlatego należy przeprowadzić badania kapitału intelektualnego wszystkich polskich uczelni publicznych – opracować metodologię i ustawowo nakazać uczelniom dokonanie samooceny według ściśle określonych kryteriów. Takie samo badanie należy przeprowadzić w 10 najlepszych uczelniach świata oraz na tych wydziałach i kierunkach w Polsce, które odnoszą spektakularne sukcesy międzynarodowe. Należy opisać najlepsze praktyki prowadzące do światowego sukcesu i określić wzorzec. A potem finansowanie każdej uczelni uzależnić od corocznego skracania dystansu dzielącego daną uczelnię do wzorca.

Więcej artykułów…

Edunews.pl oferuje cotygodniowy, bezpłatny (zawsze) serwis wiadomości ze świata edukacji. Zapisz się:
captcha 
I agree with the Regulamin

Jesteśmy na facebooku

fb

Ostatnie komentarze

E-booki dla nauczycieli

Polecamy dwa e-booki dydaktyczne z serii Think!
Metoda Webquest - poradnik dla nauczycieli
Technologie są dla dzieci - e-poradnik dla nauczycieli wczesnoszkolnych z dziesiątkami podpowiedzi, jak używać technologii w klasie