Im dłużej obserwuję scenę polityczną, tym bardziej skłaniam się do poglądu, iż na realną poprawę finansowania szkolnictwa mamy nikłe szanse. Być może to właśnie teraz mamy „złote czasy“ dla edukacji w Polsce. Bo przynajmniej mamy pokaźne budżety unijne, które pozwalają sfinansować koszty części reform, innowacyjnych projektów edukacyjnych czy zakupy sprzętu.
Czy może być jeszcze lepiej? Za chwilę będziemy mogli powiedzieć, że „lepiej już było“. Realistycznie patrząc na wydatki państwa i abstrahując od oceny sensowności finansowania poszczególnych obszarów wydatków, sprawy edukacji nigdy do tej pory po 1989 roku nie zyskały sobie (i pewnie już nie zyskają) realnego i zgodnego wsparcia ze strony wszystkich największych partii politycznych. Niestety, zawsze był to obszar walki politycznej, co kończyło się szukaniem słabych punktów w propozycjach zmian, nieustającą krytyką, rzucaniem kłód pod nogi i wbijaniem „szpili“, kiedy tylko nadażyła się okazja.
Edukacja z politycznego punktu widzenia jest chyba mało istotna. Nie przynosi wymiernych korzyści politycznych w czteroletnim okresie wyborczym, a wprowadzając głębokie zmiany, można łatwo narazić się na gniew wyborców (i związkowców), co oczywiście przekłada się na wyniki wyborcze. Dlatego też kwestia reformowania szkolnictwa będzie z reguły miała mniejsze znaczenie dla rządzących i opozycji, niż kwestie związane z systemem emerytalnym, rolnictwem, gospodarką, finansami publicznymi, itp. Chyba trzeba się już do tego przyzwyczaić i tyle...
Na realne zwiększenie nakładów na edukację w najbliższej dekadzie nie będzie miało wpływu to, że obecne władze MEN mają ciągle realną szansę na kontynuację swojej misji przez kolejne 4 lata (co jest ewenementem w naszych realiach politycznych). Jesteśmy bowiem świadkami batalii, jaka rozgrywa się obecnie o publiczne pieniądze i będąc z jednej strony straszonym wysokością deficytu finansów publicznych, a z drugiej – paradoksalnie - lawinowo rosnącymi wydatkami na cele socjalne (ten żarłok ZUS...), których celem jest zjednywanie lub pacyfikowanie znaczących grup nacisku na scenie politycznej, nie wierzę, aby kwestie reformy finansów systemu edukacji zyskały aplauz i racjonalne wsparcie u największych sił politycznych. Deklaracje deklaracjami, a realia finansów publicznych realiami.
Funduszy europejskich dla Polski w następnym okresie finansowania 2014-2020 też nie będzie więcej, niż obecnie. Z powodu kryzysu kraje UE kłócą się o pieniądze jak nigdy dotąd i nic dobrego z tych kłótni nie wyniknie. Eksperci są zgodni, że obecny poziom finansowania – 67,3 mld euro dla Polski – jest nieosiągalny. Czyli znów – polska edukacja coś na tym straci, bo pewnie znowu pojawią się „ważniejsze“ wydatki na inne cele.
Z raportu Fundacji FOR, o którym pisaliśmy niedawno (patrz: W poszukiwaniu efektywnej szkoły) wynika, że w najbliższej dekadzie czeka nas również kryzys edukacyjnych finansów, jeśli nie nastąpią faktyczne reformy dopasowujące system edukacji do warunków demograficznych. Według GUS, w 2009 r. w Polsce było ok. 1,5 mln młodzieży w wieku 16-18 lat, czyli o ponad 190 tys. mniej (12 proc.) w porównaniu z 2005 r. W 2020 r. liczba ta spadnie do poziomu ok. 1 mln osób, czyli będzie mniejsza o 500 tys. w porównaniu z rokiem 2009 r. GUS prognozuje, że po roku 2020 liczba 1 mln młodzieży w wieku 16-18 lat utrzyma się na zbliżonym poziomie przynajmniej do 2030 r. Liczba uczniów będzie się kurczyć – pytanie, w jakim stopniu przełoży się to na finansowanie nauczycielskich etatów, czyli szkolne budżety.
Edukacja z politycznego punktu widzenia jest chyba mało istotna. Nie przynosi wymiernych korzyści politycznych w czteroletnim okresie wyborczym, a wprowadzając głębokie zmiany, można łatwo narazić się na gniew wyborców (i związkowców), co oczywiście przekłada się na wyniki wyborcze. Dlatego też kwestia reformowania szkolnictwa będzie z reguły miała mniejsze znaczenie dla rządzących i opozycji, niż kwestie związane z systemem emerytalnym, rolnictwem, gospodarką, finansami publicznymi, itp. Chyba trzeba się już do tego przyzwyczaić i tyle...
Na realne zwiększenie nakładów na edukację w najbliższej dekadzie nie będzie miało wpływu to, że obecne władze MEN mają ciągle realną szansę na kontynuację swojej misji przez kolejne 4 lata (co jest ewenementem w naszych realiach politycznych). Jesteśmy bowiem świadkami batalii, jaka rozgrywa się obecnie o publiczne pieniądze i będąc z jednej strony straszonym wysokością deficytu finansów publicznych, a z drugiej – paradoksalnie - lawinowo rosnącymi wydatkami na cele socjalne (ten żarłok ZUS...), których celem jest zjednywanie lub pacyfikowanie znaczących grup nacisku na scenie politycznej, nie wierzę, aby kwestie reformy finansów systemu edukacji zyskały aplauz i racjonalne wsparcie u największych sił politycznych. Deklaracje deklaracjami, a realia finansów publicznych realiami.
Funduszy europejskich dla Polski w następnym okresie finansowania 2014-2020 też nie będzie więcej, niż obecnie. Z powodu kryzysu kraje UE kłócą się o pieniądze jak nigdy dotąd i nic dobrego z tych kłótni nie wyniknie. Eksperci są zgodni, że obecny poziom finansowania – 67,3 mld euro dla Polski – jest nieosiągalny. Czyli znów – polska edukacja coś na tym straci, bo pewnie znowu pojawią się „ważniejsze“ wydatki na inne cele.
Z raportu Fundacji FOR, o którym pisaliśmy niedawno (patrz: W poszukiwaniu efektywnej szkoły) wynika, że w najbliższej dekadzie czeka nas również kryzys edukacyjnych finansów, jeśli nie nastąpią faktyczne reformy dopasowujące system edukacji do warunków demograficznych. Według GUS, w 2009 r. w Polsce było ok. 1,5 mln młodzieży w wieku 16-18 lat, czyli o ponad 190 tys. mniej (12 proc.) w porównaniu z 2005 r. W 2020 r. liczba ta spadnie do poziomu ok. 1 mln osób, czyli będzie mniejsza o 500 tys. w porównaniu z rokiem 2009 r. GUS prognozuje, że po roku 2020 liczba 1 mln młodzieży w wieku 16-18 lat utrzyma się na zbliżonym poziomie przynajmniej do 2030 r. Liczba uczniów będzie się kurczyć – pytanie, w jakim stopniu przełoży się to na finansowanie nauczycielskich etatów, czyli szkolne budżety.
Wymieniony raport Fundacji FOR wskazuje, że jedynym wyjściem jest szukanie oszczędności w samym systemie oświaty, choćby na etatach. Spadek liczby uczniów w szkołach powinien logicznie pociągnąć za sobą zmniejszenie stanu zatrudnienia nauczycieli. Nowelizacja ustawy o systemie oświaty, która umożliwi samorządom efektywniejsze zarządzanie oświatą jest więc chyba krokiem w dobrym kierunku. Możliwość grupowania szkół, np. prowadzenie szkoły przedszkolno-podstawowej lub gimnazjalno-licealnej, branżowego centrum kształcenia zawodowego i ustawicznego lub centrum rozwoju edukacji pozwoli na dopasowanie struktury szkolnej do lokalnych potrzeb i możliwości. Oczywiście, jak dojdzie już do konkretnych decyzji, nie obędzie się pewnie bez histerii, pewnie pod hasłami typu „zamach na polską szkołę.“
Ale niż demograficzny to nie wszystko. Z prognoz GUS wynika, że około 2022 r. zacznie również maleć liczba gospodarstw domowych w Polsce, czyli... podatników. Państwo będzie miało mniejsze wpływy z podatków, a zatem udział w finansowym torcie edukacji będzie jeszcze mniejszy.
Z danych GUS (Oświata i wychowanie w roku szkolnym 2009/2010, Warszawa 2010) wynika, że nakłady na oświatę i wychowanie od 2003 r. rosną nominalnie, niewiele ponad stopę inflacji, ale mierząc w stosunku do PKB, zmalały:
Wg danych GUS, wydatki publiczne na oświatę i wychowanie w 2009 r. wyniosły ok. 53,1 mld PLN (3,9% PKB), w tym 33,2 mld PLN stanowiła subwencja dla samorządów. Czy to dużo, czy mało? Dla porównania – Zakład Ubezpieczeń Społecznych w 2010 r. zbierze ze składek 91 mld PLN, ale jego wydatki wyniosą 160 mld PLN! Roczne rosnące zadłużenie ZUS przewyższa grubo wielkość wydatków publicznych na oświatę i wychowanie! Czy tu da się mówić w ogóle o inwestowaniu w oświatę i wychowanie?
Wybiegając w przyszłość, wydaje mi się, że w perspektywie najbliższych dwóch dekad stopień finansowania edukacji w Polsce będzie coraz mniej publiczny, a coraz bardziej prywatny. Oczywiście realna zmiana nie nastąpi nagle z dnia na dzień, a będzie to raczej sukcesywny wzrost znaczenia finansowania prywatnego w szkolnictwie. Budżet państwa na cele edukacyjne będzie się raczej kurczył, bo zawsze sprawy emerytów i rencistów, grup zawodowych „szczególnej troski“, czy gospodarki będą ważniejsze niż szkoły. Uważam, iż prawdopodobne są takie scenariusze rozwoju edukacji w Polsce, w których system szkolny staje się bardziej prywatny (w szerokim znaczeniu - szkolnictwo niepubliczne, społeczne, podmioty komercyjne) niż państwowy.
Tak jakoś trudno mi wskazać decydentów, którzy odważyliby się być „edukacyjnymi Balcerowiczami“ i podjęli zdecydowane działania (wzorem np. Finlandii, Wielkiej Brytanii, czy Szwecji) na rzecz zmiany hierarchii narodowych priorytetów i postawienia na innowacyjną edukację.
(Notka o autorze: Marcin Polak jest twórcą i redaktorem naczelnym Edunews.pl, zajmuje się edukacją i komunikacją społeczną, realizując projekty społeczne i komercyjne o zasięgu ogólnopolskim i międzynarodowym)