Wytańczyć i wymalować nową szkołę (noworoczne rozważania o edukacji)

fot. Stanisław Czachorowski

Typografia
  • Smaller Small Medium Big Bigger
  • Default Helvetica Segoe Georgia Times

Bardzo ważnych w życiu rzeczy nie nauczyłem się w szkole (ani na uczelni). Na przykład tańczyć i malować. Tańczyć zacząłem się uczyć, gdy trzeba było iść na studniówkę (a przeżywałem duży stres, bo nie umiałem i wstydziłem się na tańczących imprezach). Uczyła mnie koleżanka. A potem była praktyka codzienna, na rodzinnych weselach, na przygodnych zabawach wiejskich, na studenckich dyskotekach itd. Taniec bardzo przydał się i przydaje w codziennym życiu towarzyskim. Umiejętność ważna i przydatna nie tylko w młodości, ale przez całe życie. Nawet w czasie wyjazdowych konferencji naukowych.

Z kolei malowanie to moje hobby, dostarczające satysfakcji, radości, rozwijające mnie a jako arteterapia przeciwdziałająca wypaleniu zawodowego. Dla biologa umiejętność rysowania to także czynność zawodowa, bardzo przydatna. I w zasadzie rysowania i malowania też nauczyłem się poza szkołą. W większości jako samouk oraz trochę w domu kultury. Bo gdy szkicowałem w ZOO to akurat przechodziła obok pani instruktorka i zaprosiła na zajęcia do domu kultury. W szkole podstawowej były lekcje plastyki i muzyki (plastykę bardzo lubiłem muzyki się bałem bo ewidentnie nie mam słuchu muzycznego). Zupełnie nie pamiętam czy takie przedmioty były w liceum. Kompletnie nie mogę sobie przypomnieć. A przecież w tym czasie rysowałem i próbowałem malarstwa olejnego-sztalugowego, rysowałem komiksy, tworzyliśmy szkolną gazetkę ścienną. Wtedy bardzo przydałyby mi się fachowe rady i zorganizowana nauka. Rysowanie ołówkiem i kredkami zaczęło się bardzo wcześnie, w czasach przedszkolnych i wczesnoszkolnych. Mama była krawcową i w domu była kalka techniczna a my z bratem, kalkowaliśmy czarno-białe postacie z książek (np. rycerzy) i kredkami kolorowaliśmy. W ten sposób tworzyliśmy sobie zabawki do zabaw. Wiele godzin ćwiczeń i wiele godzin zabawy. Bo samo rysowanie i kolorowanie było już zabawą.

Nut nauczyłem się w szkole podstawowej na lekcjach muzyki. Potem się przydało, gdy w czasach licealnych grywaliśmy w grupie koleżeńskiej. Układaliśmy piosenki (ja słowa, muzykę koledzy). Wspólne śpiewanie z gitarą było bardzo integrującym elementem życia towarzyskiego, zwłaszcza na różnorodnych rajdach turystycznych. Teraz jest coraz mniej okazji do wspólnego śpiewania... W zasadzie tylko w kościele.

Tych trzech ważnych w życiu umiejętności (zapewne nawet kompetencji) uczyłem się w zdecydowanej większości poza szkołą, na przysłowiowym podwórku, czyli w relacjach z rówieśnikami. Dlaczego nie miałyby być rozwijane w szkole? Bo do programów wtłoczyliśmy bardzo dużo innych treści, wiele wiadomości, faktów... z których duża część nie przydaje się w późniejszym życiu. Są tylko elementem ćwiczenia pamięci? Rozwijania innych kompetencji umysłowych? Ćwiczeniem posłuszeństwa, staranności, terminowości, wytrwałości? A także niestety ściągania i oszukiwania...

Świat się tak bardzo zmienił, że koniecznie trzeba zmienić szkołę i cały system edukacji. Szkoła nie musi być od wszystkiego. Ale w całości albo w dużej części skarlało podwórko, zubażając cały ekosystem edukacyjny. Świat zmienił się ogromnie, w czasie pandemii przypomnieliśmy sobie o relacjach, jako niezwykle ważnych w edukacji, także na uniwersytetach. Skupiliśmy się na programach, treściach, sylabusach. Ważne życie toczyło się również gdzieś obok. Niezwykle dużo, zwłaszcza w odniesieniu do kompetencji, w czasie studiów nauczyłem się poza programowymi zajęciami: w studenckim kole naukowym, studenckim klubie turystycznym (Bajo Bongo), w studenckim Radiu Emitor, w studenckim Klubie Docent. To były umiejętności zawodowe (jak się później okazało) jak i kompetencje społeczne również bardzo ważne w pracy. Uczelniane środowisko stwarzało takie możliwości rozwoju choć nigdzie nie było to ujęte w programie, w siatce godzin, w ocenianych umiejętnościach i kompetencjach. Było niejako poza głównym nurtem zainteresowań i aktywności uczelnianej dydaktyki. Patrząc na siebie mogę stwierdzić, że bez tych poza programem przewidzianych zajęć byłbym kiepskim absolwentem uczelni. Jakimś takim niepełnym. W kole naukowym zaraziłem się pasją do nauki i badań ekologicznych. I bez tego nie byłbym dzisiaj pracownikiem uniwersytetu.

Dlaczego w edukacji zapominać o tych ważnych umiejętnościach i kompetencjach? Bo w systemie z ocenami łatwiej sprawdzić i ocenić wiadomości aniżeli umiejętności a zwłaszcza kompetencje? To może ograniczyć system oceniania? Pozbyć się sporej części ocen, które jak źle zaprojektowany gorset krępują ruchy i aktywność?

Czas zmienić szkołę i edukację (rozumiane jako cały ekosystem edukacyjny) by dzieci i młodzież miały okazję i dobre warunki do nauki tańca, śpiewu i ekspresji artystycznych. A że uczymy się ustawicznie przez całe życie - to także dorośli, w tym seniorzy. Szkoła może być rozproszona i heterogenna, z wieloma miejscami do uczenia się i rozwoju. Dlatego mówię o ekosystemie edukacyjnym. Tyle tylko, że te wszystkie podmioty, ogniwa powinny być ze sobą spójnie powiązane, a działania skoordynowane: szkoły, domy kultury, przestrzenie nauczania zdalnego, centra nauki, kawiarnie naukowe, uliczne pikniki i aktywność... streetworkerów. Bo przecież dalej można uczyć się na podwórku. Trzeba tylko po pierwsze wszystko dobrze przemyśleć i przedyskutować, po drugie dobrze zorganizować przestrzeń fizyczną jak i tę on-line. I w końcu potrzebne kadry. Edukacja to nie tylko tradycyjnie rozumiana szkoła, ale i .... ulica, a więc wyspecjalizowani animatorzy i streetworkerzy.

Wiele z tych puzzli już jest, rozwija się od dawna, różne fundacje, stowarzyszenia, instytucje organizują kawiarnie naukowe, warsztatownie, centra nauki, jednorazowe festyny i pilniki kulturalno-edukacyjne, różnego rodzaju krótkie kursy, warsztaty i szkolenia. Zmiany zachodzą już od dawna. Pora to dostrzec, zaakceptować i wykorzystać.

Może izolacja wynikająca z pandemii i masowe zdalne nauczanie będą dla nas wystarczająco mocnym kryzysem, który doprowadzi do przełomu? Kryzys przyspiesza przejście z jednego stanu równowagi do nowego. Takie powolne czy gwałtowne przejście wiąże się z uciążliwością, dyskomfortem, niewygodą. Równie uciążliwe a wręcz szkodliwe jest rozpaczliwe utrzymywanie nieadekwatnego do rzeczywistości status quo. A skoro zmiana jest konieczna zajmijmy się tym jak najszybciej. To nie minie i nie rozejdzie się po kościach.

 

Notka o autorze: Stanisław Czachorowski jest biologiem, ekologiem, nauczycielem i miłośnikiem filozofii przyrody, profesorem i pracownikiem naukowym Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego, a także członkiem grupy Superbelfrzy RP. Prowadzi blog Profesorskie Gadanie: https://profesorskiegadanie.blogspot.com.

 

Jesteśmy na facebooku

fb

Ostatnie komentarze

Przerażająca wizja. Z jednej strony trzeba gonić za technologią która rozwija świat, z drugiej stron...
Stanisław Czachorowski napisał/a komentarz do Wykład w czasach postpiśmienności, czyli szukanie drogi we mgle
Tak, najważniejszy jest tok rozumowania, opowieść o wiedzy i dochodzeniu do wniosków, odkryć. To się...
Wykładam matematykę i staram się postępować na przekór pewnego określenia czym jest wykład: to trans...
Stanisław Czachorowski napisał/a komentarz do Wykłady w stylu programów popularnonaukowych?
Zawsze najważniejszym jest mieć coś do powiedzenia. Interesującego, ważnego, wartościowego. Dobrze j...
Jak widzę, odniósł się Pan do mojego komentarza, więc odpowiem.Programy B. Wołoszańskiego były różne...
Pani Anno, to co zamierzam napisać dotyczy zarówno psychologów szkolnych jak i pedagogów. I jedni i...
Drodzy Państwo, czy głupotę można nazywać po imieniu? Czy głupota ministra jest głupotą szkodliwą? C...
Jak się zadaje pytanie całej klasie to nie odpowiadają nieśmiali. Te rady są ok tylko dla tych, któr...

E-booki dla nauczycieli

Polecamy dwa e-booki dydaktyczne z serii Think!
Metoda Webquest - poradnik dla nauczycieli
Technologie są dla dzieci - e-poradnik dla nauczycieli wczesnoszkolnych z dziesiątkami podpowiedzi, jak używać technologii w klasie