Nawoływanie do korzystania z nowych narzędzi komunikacyjno-informacyjnych w edukacji nie miało by sensu, gdyby nie rosnąca liczba edukatorów, którzy udowadniają, że można dobrze łączyć misję edukacji młodzieży z korzystaniem z najnowszych technologii. Ich doświadczenia są bezcenną informacją dla innych osób prowadzących zajęcia z uczniami epoki cyfrowej.
Dobrym przykładem jest osoba Steve Mahera - nauczyciela nauk społecznych z 11-letnim doświadczeniem, który od 5 lat uczy w elitarnej społeczności Chatham w stanie New Jersey. Jest gorącym zwolennikiem wykorzystywania nowych technologii w szkole. Pragnie przygotować swoich uczniów do ery cyfryzacji – przekonując, że teraz ważniejsza od posiadanej wiedzy jest umiejętność pozyskiwania informacji. Wywiad z nim przeprowadziła amerykańska telewizja PBS w ramach cyklu rozmów z edukatorami na temat edukacji i wychowania młodzieży w epoce komputerów i urządzeń mobilnych.
PBS: Spędziłem w Chatham cały dzień – tylko w jednej klasie widziałem nauczyciela piszącego na tablicy i dzieci w ławkach. Reszta sal lekcyjnych zupełnie nie przypominała tych, które pamiętam ze szkoły średniej.
SM: Standardowy sposób prowadzenia zajęć – nauczyciel prowadzący wykład – nie zawsze się sprawdza, ponieważ nie aktywizuje uczniów. Nasz pomysł oparty jest na idei konstruktywizmu, bazuje na licznych badaniach: jeśli uczniowie robią coś własnymi rękoma, budują, badają coś wszystkimi zmysłami – wtedy się uczą.
PBS: Czy wg Pana należy uczyć „suchych” faktów?
SM: Zadaniem profesora jest nauczenie konkretnego materiału. Należy jednak zwrócić uwagę na zmianę naszego stosunku do informacji jako takiej, musimy zastanowić się, w jaki sposób przygotować nasze dzieci do nowej rzeczywistości. Być może korzystanie z wykutych wiadomości jest już przeżytkiem, pozostałością epoki przemysłowej? Ważniejsze od zachowywania czegoś w pamięci staje się umiejętne pozyskiwanie potrzebnych informacji, selekcja wiadomości na podstawie ich użyteczności i wiarygodności.
PBS: Jest Pan nauczycielem historii. Jak wyglądają Pańskie lekcje?
SM: Na początku staram się przekonać moich uczniów, że są oni częścią procesu historycznego, podobnie jak nasi przodkowie. Nie różnimy się więc od nich aż tak bardzo. Następnie przekazuję im podstawową wiedzę. Porządny obywatel musi opanować historię Ameryki i Europy w minimalnym zakresie. Poza tym - a może: przede wszystkim, uczę ich praktycznych umiejętności. Oceny informacji, ich przydatności w danej sytuacji, wiarygodności...
PBS: Jak to wygląda w praktyce? Pańscy uczniowie siedzą w klasie, przeglądają strony internetowe a następnie dyskutują na ich temat?
SM: Nie, pracują nad tym w ramach zadań domowych. Charakter prac domowych bardzo się zmienił – kiedyś należało przeczytać rozdział w podręczniku i odpowiedzieć na zadane pytania. Oczywiście, wszyscy zdawali sobie sprawę na czym to w istocie polegało: wystarczyło przepisać słowo w słowo zdanie z książki. To naprawdę niczego nie uczyło.
W tej chwili pracujemy w inny sposób, np. uczniowie mają za zadanie wysłuchać rozmowy telefonicznej między Kennedy’m a Eisenhower’em, przeprowadzonej na początku konfliktu kubańskiego. Zamiast polecenia: „Przeczytaj streszczenie przebiegu konfliktu kubańskiego”, mamy: „Wysłuchaj wyjaśnień Kennedy’ego w sprawie konfliktu kubańskiego i zastanów się, czy potrafisz je odnieść do reakcji Eisenhower’a? Czy zareagowałbyś w ten sam sposób? Czy nasuwają Ci się jakieś wnioski?”
PBS: Czy współcześni absolwenci różnią się czymś od tych sprzed kilku lat?
SM: Na pewno niczego im nie brakuje. Jeśli zapytamy osobę, która ukończyła szkołę średnią 2 lata temu, o to, co pamięta z historii USA – odpowiedź nie będzie zadowalająca. Liczne badania dowodzą, że wielu Amerykanów nie wie, która strona wygrała wojnę domową. Nie mam wyrzutów sumienia z powodu przerabiania mniejszej ilości materiału – moi uczniowie nie opuszczają szkolnych murów ubożsi w wiedzę.
PBS: Czy nowe technologie są istotnym elementem życia współczesnych dzieci?
SM: Bez wątpienia. Od telefonów komórkowych, SMSów, aż po iPody. Jeśli przejdziemy się po korytarzu, zauważymy, że wszyscy mają iPody – to niezbędny gadżet każdego dziecka. Większość posiada konta na MySpace i Facebook. Technologia to główny element ich multimedialnego świata.
PBS: Czy w związku z tym nauczyciel musi być obeznany z technicznymi nowinkami?
SM: Tak sądzę. Choć zależy to od przedmiotu i sposobu nauczania. Nie wszyscy muszą posiłkować się nowymi technologiami aby nauczać efektywnie i trafić do uczniów – nieraz wystarczy osobowość, wiedza oraz doświadczenie. Niemniej jednak odnoszę wrażenie, że nauczyciele, którzy dopiero zaczynają muszą wystartować z zupełnie innego poziomu – dzieciaki oczekują od nich technologicznej swobody: prezentacji w PowerPoint’cie, możliwości przesyłania prac domowych drogą elektroniczną...
PBS: Czy sprawne poruszanie się w cyfrowym świecie to główny aspekt brany pod uwagę przy rekrutacji nowych nauczycieli?
SM: Oczywiście, poruszamy tę kwestię, ale nie jest to czynnik decydujący. Zauważyłem, że studia nauczycielskie koncentrują się na pracy w PowerPoincie lub WebQuest z całkowitym pominięciem tematu komunikacji wirtualnej – aktywność na forach internetowych, interakcja i współdziałanie internautów, wymiana informacji...
PBS: Czy uważa Pan, że nowe technologie zwiększają efektywność nauczania?
SM: Bez dwóch zdań. Usprawniają także organizację pracy: kiedy przeprowadzam test wielokrotnego wyboru online, mam natychmiastowy dostęp do odpowiedzi uczniów, wiem, gdzie popełnili błędy i co należy jeszcze powtórzyć. Jeśli oceniasz prace pisemne na kartce, ogranicza Cię jej powierzchnia. Kiedy piszę na komputerze, mam możliwość napisania bardziej wyczerpującego komentarza, dodaję do niego linki – jeśli uczeń popełnił błąd gramatyczny, odwołuje się do strony internetowej z wykresem zdania który wyjaśnia, dlaczego dany błąd jest istotny. To daje bardzo dobre efekty. Za pomocą rzutnika mogę pokazać uczniom właściwie wszystko. Rozmawiamy o Renesansie – prezentuję obrazy, architekturę z tego okresu. Szukamy podobieństw i różnic. Kiedy zajmujemy się latami dwudziestymi, puszczam oryginalne nagrania z występów jazzmanów. Zgrzyty, przeskoki taśmy... Czuć atmosferę tamtych lat.
PBS: Słucham Pańskich opowieści i odnoszę wrażenie, że to zupełnie inny świat w porównaniu z tym, w którym żyje 90% nauczycieli poza Chatham. Jaki jest Pana stosunek do tej „większości” nauczającej w tradycyjny sposób?
SM: Cóż, jestem bardzo zmartwiony stanem współczesnej edukacji. Nauczyciele krzywdzą swoich uczniów przygotowując ich do życia w epoce przemysłowej, która odchodzi w zapomnienie. Nie wiem w jaki sposób radzą sobie ze swoimi klasami – przecież dla przeciętnego amerykańskiego nastolatka przebywanie w sali pozbawionej narzędzi multimedialnych to jak spacer przez pustynię. Na siłę wyrywamy dzieci z ich świata – to niemal przestępstwo! A przecież narzędzia ery cyfrowej z łatwością znajdują zastosowanie w nauczaniu. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że dla nauczycieli z 25, 30-letnim doświadczeniem te śmieszne nazwy nowych przedmiotów muszą brzmieć jak język obcy. W dalszym ciągu tkwią w przeświadczeniu, że nie opanują żadnego z technologicznych akcesoriów bez studiowania grubych podręczników. A przecież nie ma książki typu „Game Boy dla żółtodziobów”, ponieważ dzieci wiedzą, że wystarczy naciskać guziki i zapamiętać ich układ metodą prób i błędów. Należy przekonać nauczycieli starej daty, że opanowanie nowych technologii jest w ich zasięgu, a ich zastosowanie na pewno pomoże uczniom.
PBS: Czy nie obawia się Pan, że współczesny, pędzący świat pozbawia nas chwil zadumy i swoistej precyzji myśli?
SM: Dzieciaki tracą swoją refleksyjną naturę, na pewno mamy się o co martwić. Być może nie będą widziały sensu w „czystym” rozmyślaniu, kontemplacji dzieł sztuki. Nie docenią symfonii lub powieści wymagającej zastanowienia się, nie wystarczy im cierpliwości. Oczekują natychmiastowej „wypłaty”, a taką zapewnia przede wszystkim Internet i telewizja. Niestety, nic na to nie poradzimy, tak więc nie ma co zawracać sobie głowy nierozwiązywalnymi problemami. Ale zastanawiam się, czy są w stanie spojrzeć na człowieka jako istotę posiadającą silną, szlachetną duszę; widzą tyle zła wokół siebie, są świadomi niedoskonałości – mogą stać się bardziej pesymistyczni!
PBS: Ma Pan na myśli cynizm?
SM: Tak – to bardzo mocne, ale odpowiednie słowo. Młodzi ludzie są stale narażeni na wpływ dysfunkcyjnego społeczeństwa, więc ich poczucie cynizmu jest wyostrzone. 40 lat temu żyli w sterylnym otoczeniu.
PBS: A co z umiejętnością koncentracji? Czy potrafią skupić na czymś swoją uwagę?
SM: Oczywiście, ale potrzebują zachęty i możliwości wykazania własne inicjatywy. Jeśli zapragną osiągnąć cel – zrobią to. Na przykład: program nauczania zakłada przeprowadzenie zajęć, podczas których uczniowie wysuwają własne propozycje ustaw. Jeśli pozwolimy im na wybranie tematu, natychmiast zaangażują się w wykonanie zadania.
W przypadku prac pisemnych wystarczy dać możliwość przedstawienia ich szerszemu audytorium - uczeń całkowicie zmieni swoje nastawienie do zadania i skupi na nim znacznie więcej uwagi. Jeśli plan zajęć pozwala na podjęcie takich działań, to wspaniale. Jeśli nie – jesteś zgubiony. Na wykonanie niektórych zadań potrzeba więcej czasu, czego nie przewiduje plan zajęć. Era hiperszybkości wzmaga presję, to bardzo frustrujące. Odnoszę wrażenie, że doba się skurczyła, a stres – powiększył.
BS: Czy ma Pan poczucie, że musi Pan dostarczać swoim uczniom rozrywki?
SM: Wielu nauczycieli uważa, że obowiązki nauczyciela różnią się od obowiązków showmana lub artysty estradowego. Jeśli spojrzymy na budżet Nintendo i pieniądze przeznaczone na badania i rozwój, okaże się, że wydatki na szkolnictwo są dużo, dużo mniejsze. Ale tak naprawdę istota naszej pracy jest taka sama: przyciągnięcie uwagi uczniów. Powinniśmy być showmenami. Oczywiście, musimy oddzielić siebie od świata reklamy i komercyjnych mediów, przebić się przez informacyjny szum dobijający się do głów naszych uczniów i przyciągnąć ich uwagę. Możemy lamentować nad obowiązkiem bycia showmenem, ale nie możemy zignorować faktu, że obecnie nie mamy innego wyjścia.
PBS: W jaki sposób możemy uniknąć ściągania, oszukiwania i plagiatów? W epoce Internetu jest to zdecydowanie łatwiejsze.
SM: To prawda. Uczniowie mają dostęp do setek prac, wystarczy podpisać je swoim nazwiskiem. Nie możemy temu zapobiec. Ważniejsza od samego procederu staje się nasza reakcja. Możemy stwierdzić: trzeba z tym walczyć! Musimy się upewnić, że uczeń napisał pracę samodzielnie. Ale jak? Drugim sposobem jest akceptacja obecnego stanu rzeczy i tego, jak funkcjonuje świat zewnętrzny. Jeśli student omawia z kolegami jakieś zagadnienie, dzieli się wiadomościami – to świetnie, tego właśnie wymagają przyszli pracodawcy.
PBS: Czyli ściąganie jest w porządku?
SM: Nie! Chcę tylko podkreślić, że nie wszystko, co nazywamy oszustwem lub ściąganiem jest nim w istocie. Uczeń przepisujący odpowiedzi z testu kolegi ściąga; jeśli przegląda prace innych i czerpie z nich inspiracje – to bardzo dobrze.
PBS: A co z użytkownikami SparkNotes twierdzącymi, że nie mieli czasu na przeczytanie lektury?
SM: Tego problemu nie jesteśmy w stanie rozwiązać całkowicie. Możemy prowadzić lekcje w ten sposób, aby omijać treści zawarte w serwisie. Wtedy przyjmujemy za pewnik, że wszyscy uczniowie skorzystali ze SparkNotes przed zajęciami. Ignorując podstawowe informacje do pobrania z serwisu, nie poddając ich ocenie, pomijamy istnienie SparkNotes. W moich obowiązkach nie leży jednak omawianie lektur; problem z którym się borykam to kopiowanie prac pisemnych na tematy wałkowane od lat. Aby tego uniknąć, nie zadaję pytań pojawiających się w każdym podręczniku. Moi uczniowie nie piszą prac semestralnych polegających na przepisaniu garści encyklopedycznych faktów i danych statystycznych; nie proszę o relację wydarzeń zimnej wojny, ale o udowodnienie, że Stany Zjednoczone były odpowiedzialne za jej rozpoczęcie. Druga grupa ma dowieść, że to ZSRR rozpętało wojnę. Prowadzimy żywy dialog, dyskusję. Tu nie ma miejsca na odtwórczą pracę.
PBS: Co sądzi Pan o Wikipedii? Czy Pańscy uczniowie z niej korzystają?
SM: Wszyscy korzystają z Wikipedii, ja również. Problemem jest potraktowanie jej jako wiarygodnego źródła i cytowanie w wypracowaniach. Czasem, aby pokazać siłę Wikipedii i to, że NAPRAWDĘ można dowolnie edytować jej zawartość, proszę moich uczniów o stworzenie hasła na Wikipedii, traktującego o jakimś tajemniczym wydarzeniu historycznym. Druga grupa ma za zadanie napisanie pracy na temat owego wydarzenia.
Zamieszczam artykuł o 8.30 rano, około 10 wieczorem zmieniam jego treść. Uczniowie, którzy zabrali się do pracy późnym wieczorem, mają zupełnie inne odpowiedzi – następnego dnia są niezwykle zaskoczeni, że jestem w stanie powiedzieć o której odrabiali pracę domową. W ten sposób daję im do zrozumienia, że Wikipedia to żywy twór ulegający ciągłym przemianom.
PBS: Czy uważa Pan, że edukacja, jaką pobierają Pańskie dzieci jest odpowiednia?
SM: Niestety nie, ale muszę to zaakceptować. Moje dzieci spędzają dużo czasu ćwicząc pisanie odręczne. Moim skromnym zdaniem można by równie dobrze uczyć ich jazdy konnej – pisanie odręczne, kaligrafowanie literek nie jest umiejętnością przydatną każdemu w życiu codziennym. Teraz nikt nie pisze odręcznie! Owszem, notujemy pewne rzeczy, ale nie jest to coś, czego musimy się wyuczyć wg pewnych reguł. Moi synowie mają za zadanie przepisać każde podane słowo 20 razy – nie lubią tego, to czysta męka, mechaniczna robota! Według mnie – istne tortury! Nie wiem, czemu to ma służyć. Owszem, może i ćwiczą w ten sposób pisownię, ale nie sądzę, żeby ortografia była kwestią najwyższej wagi. Wystarczy nauczyć dzieci korzystania z odpowiednich programów do sprawdzania pisowni. Potrzebują tylko podstawowej wiedzy na temat reguł ortograficznych, resztę załatwi oprogramowanie.
PBS: Czego potrzebują Pańscy synowie, aby się skupić? Wspominał Pan, że jeden z nich pracuje dużo lepiej przy włączonym telewizorze.
SM: Tak, to prawda. Chodzi do drugiej klasy; ma trudności ze skupieniem uwagi na zadaniach, które i mnie wydają się głupią, mechaniczną harówką. Pewnego dnia postanowiłem przeprowadzić eksperyment: okazało się, że dużo łatwiej koncentruje się na pracy, jeśli wokół niego poruszają się obrazy, słyszy różnorodne dźwięki dobiegające z telewizora lub radia. Jednak martwi mnie fakt, że dzieciństwo moich synów obfituje w przemykające z niezwykłą prędkością obrazy i plamy kolorystyczne. Jeśli obejrzymy jakąkolwiek kreskówkę, to większość z nich jest pełna ruchu, koloru, szybkich cięć i zmian ujęć z jednej rzeczy na drugą. Wydaje mi się, że to wpływa na sposób, w jaki myślą i postrzegają świat – skupienie uwagi na danej rzeczy przez dłuższy czas wydaje im się zbędne. Nie wiem, czy mogę rozwiązać ten problem poprzez zapewnienie im odpowiednich zajęć, takich jak zabawy wymagające rozwiązania jakiegoś problemu, zagadki... Może budowanie wielkiego zamku z klocków Lego albo autostrady, która się nie rozpadnie wystarczy? Tak czy inaczej, mam wątpliwości czy daliby radę wysiedzieć przez 1,5 godziny słuchając symfonii lub oglądając balet.
PBS: Porozmawiajmy o niebezpieczeństwach związanych z Internetem. To przecież środowisko pełne przemocy i pornografii. Czy uważa Pan, że dzieci używają nowego medium w niewłaściwy sposób?
SM: Martwi mnie bardzo łatwy dostęp do nieodpowiednich treści. Beniamin Franklin powiedział, że poprzez drukowaną prasę możemy zmienić naród. Ale teraz wszyscy mają dostęp do prasy, do narzędzi służących obróbce filmów czy tworzeniu muzyki – wszystko to mogą zrobić we własnej piwnicy. Tak naprawdę bardzo wiele zmartwień związanych ze złą stroną naszej kultury, nienawiścią, nietolerancją i nieprzyzwoitością zawsze było jej częścią. W ciemnej uliczce, w czyjejś piwnicy – nie wszyscy byli świadomi tego, ile zła było wkoło. Teraz wszystko wyszło na wierzch, jest dostępne dla każdego, do nas – kulturalnych ludzi – należy odpowiednia reakcja. Jako nauczyciele, musimy nauczyć się mechanizmów funkcjonowania tego świata i przekazania ich uczniom.
PBS: Co to oznacza w praktyce? Czy przegląda Pan strony pornograficzne lub YouTube w celu zbadania ich zawartości?
SM: Ależ nie! Buduję sobie pewien obraz na podstawie rozmów z moimi uczniami, to wystarczy. Pokazuję uczniom także drugą stronę medalu - nie tylko oni mają dostęp do „niewłaściwych treści”. Doskonałym przykładem jest strona College Confidential – jest to bardzo aktywne forum studentów, na którym rozmawiają o szansach dostania się na dane studia, zamieszczają swoje prace, formularze aplikacyjne itd. ale też wymieniają swoje opinie na temat wykładowców. Uzmysławiam uczniom, że uniwersyteckie komisje rekrutacyjne również przeglądają tego typu strony; wszyscy mają wgląd w to, co publikujesz w sieci.
Omawiamy również kwestie umiejętności odczytania treści. Niektóre strony są zaprojektowane z myślą o przyciągnięciu młodych osób, np. serwisy organizacji rasistowskich. Wyglądają jak zwykłe strony internetowe – strona główna, rysunki, zdjęcia, cytaty... Idealne dla nastolatka odrabiającego pracę domową! Ale jeśli wczytamy się w zamieszczone treści, okaże się, że stronę założyła organizacja kierująca się ukrytymi motywami. Moim zadaniem jest pokazanie uczniom, w jaki sposób mogą sprawdzić daną stronę, jak dowiedzieć się, kto jest jej założycielem i jaki cel mu przyświecał.
PBS: Czy uważa Pan, że uczniowie zachowują zdrowy dystans w stosunku do Internetu, czy może są zbyt ufni?
SM: Na szczęście uczniowie nie podchodzą do wszystkiego bezkrytycznie. Po wyjściu z klasy stają się bardziej czujni.
PBS: Siedzimy w pokoju pełnym książek. Jak Pan myśli, czy za 5, 10 lat biblioteczka opustoszeje?
SM: Pewnie tak, ale nie to wcale nie oznacza, że książki znikną całkowicie. Idea zebrania informacji między okładkami nie zginie, ale będzie funkcjonować w inny sposób. Ostatnio pojawił się projekt zeskanowania wszystkich wydanych dotychczas dzieł albo zrekonstruowania biblioteki aleksandryjskiej. Za 10, 15 tysięcy dolarów można zbudować wóz z anteną satelitarną przejeżdżający przez wioski w Ugandzie, udostępniający laptopa i internetowe zbiory dziecku z Afryki, które po dokonaniu wyboru książki dostanie ją do ręki za cenę jednego dolara – wydrukowaną i zbindowaną.
PBS: Co musi zrobić wspomniane wyżej „dziecko z Afryki”, aby odnieść sukces?
SM: Dziecko odniesie sukces, jeśli będzie podejrzliwe. Wystawione na działanie jakiegoś bodźca zastanowi się dwukrotnie nad jego znaczeniem i treścią, jaka za nim stoi. Co reprezentują dane kolory, obrazy, tekst? Co zostało mi przedstawione? Czy znajduje zastosowanie w obecnej sytuacji? W jaki sposób mogę to wykorzystać? Co jeszcze mogę wiedzieć, albo: w jaki sposób dotrę do rzeczy które się z tym łączą? Uczeń odnoszący sukcesy nie boi się podejmowania prób i eksperymentowania. Nie ma problemów w kontaktach z rówieśnikami i nauczycielem, coraz częściej korzysta z poczty elektronicznej, komunikatorów, forów itp.
PBS: Co będzie robił student przyszłości w dorosłym życiu?
SM: Tego nie wiemy. Zgodnie z przewidywaniami Ministerstwa Edukacji, siedem z dziesięciu najpopularniejszych zawodów dwa tysiące dziesiątego roku nie istniało w roku dwa tysiące czwartym. Tak więc przygotowujemy nasze dzieci do pracy w dziedzinach które jeszcze nie powstały, do używania technologii, które nie zostały dotychczas wynalezione. To jedna z przyczyn, dla której mówimy o różnicy pomiędzy nauczanymi treściami a umiejętnością uczenia się i konieczności położenia nacisku na nauczenie jak przyswajać wiedzę. Dzięki temu młodzi ludzie z łatwością dostosują się do każdych okoliczności. Globalny rynek wymaga elastyczności.
Ostatnie komentarze