Głosy „przerażonych” – zewsząd. Ze wszystkich stron nadciągają jak zapowiedź chmury burzowej – ostrzeżenia, że współczesna młodzież jest niezaradna, nie potrafi zastosować w praktyce wiedzy, ich kreatywność leży plackiem, a dorośli mogą tylko załamywać ręce myśląc nad przyszłością świata, który dźwigać będą na swych umęczonych barkach za siebie i za swe potomstwo.
Gdy czytam artykuły, takie jak TEN lub TEN, to mam wrażenie, że otaczają mnie dorośli malkontenci, którym nic się nigdy nie spodoba, a za punkt honoru przyjmują wytykanie wszystkiemu, co istnieje, błędów i szukanie dziury w całym. Ich wypowiedzi zawsze odnoszą się do magicznego „kiedyś”, co od razu nasuwa mi skojarzenie z idiotycznym zdaniem „Gdy ja byłem w twoim wieku, to…”. Po tym wypominaniu następuje jakże dojrzałe odnoszenie wszystkiego do siebie i przekładanie płaszczyzny własnych doświadczeń na wymiar życia współczesnych nastolatków, wymuszanie na nich czynności bez wzięcia pod uwagę kontekstu cywilizacyjnego – tak, jakby czas stał w miejscu, a miarą dorosłości było odhaczenie posiadania w zasobie danych umiejętności.
„Niezaradni” stali się zmorą publicystów, starających się interpretować (każdy po amatorsku i na swój sposób) wyniki PISA, jako danych, mających (oczywiście!) stanowić wierne, rzetelne, pełne odwzorowanie mentalności, zdolności, potencjalnych wyborów drogi przez młodych ludzi. Testy stają się podstawą do snucia profetycznych wizji działań wszystkich nastolatków, lokujących się blisko antyutopii, katastrofy totalnej, czy degrengolady. Myślenie pokolenia dorosłych; takie to dojrzałe i głębokie, takie całkiem wykluczające zasadę „ucznia się przez całe życie”, takie tolerancyjne. Brakuje jeszcze tylko tupnięcia nóżką i stwierdzenia, że w siwiźnie dorosłych mądrość niezbywalna się ukrywa, która wieszczyć potrafi sama z siebie, że brak „wymaganych” umiejętności w zasobie młodego człowieka spisuje go na straty, a tym samym, jako rysa na idealnym szkle postępu cywilizacyjnego, stanowi podbudowę apokalipsy, klęski i degradacji. Założę się, że podobne komentarze na swój temat słyszeli od klasyków romantycy, których zbrodnią była nieumiejętność (niechęć?) stosowania arystotelesowskich wzorów poetyckich i (o herezjo!) synkretyzm gatunkowy. Romantycy pogardzali swoimi dziećmi, takimi zaangażowanymi, racjonalnymi, zapatrzonymi w naukę, pełnymi społecznikowskiego żaru, dążącymi do egalitaryzmu społecznego. Z kolei ci pozytywistyczni bojownicy z rozczarowaniem spoglądali na swe pogrążone w depresji dzieci, których jedynymi celami w życiu były hedonizm i poszukiwanie nirwany. Czy na pewno wszystkie czynności życiowo-społeczne, które my uznajemy za niezbędne, są równie potrzebne następnemu pokoleniu?
Superbelferka, Anna Grzegory pisze: „No cóż, moja babcia też by mogła uznać, że wyrosłam na nieudacznicę… Nie umiem zrobić prania w pralni w kamienicy, gdzie trzeba było nanosić wody ze studni, węglem w piecu napalić, żeby wygotować bieliznę, na tarze wyprać pościel z pięciu łóżek, firanek ramować nie potrafię, kury ani kaczki nie umiem zabić, nie mówiąc już o ich oskubaniu czy patroszeniu.”
Jednak wydaje mi się, że bez ćwiczenia pewnych zdolności w sytuacjach ekstremalnych nie da się być później kreatywnym w tworzeniu zastosowań dla rzeczy, stających się funkcjonalnymi narzędziami (np. jak nie mam młotka, to wbiję gwoźdź dzbankiem - taki macgyweryzm, erzac, resourcefulness, użyteczna prowizorka, przełamanie fiksacji funkcjonalnej, twórcze myślenie, makeryzm, DIY, czy jak to jeszcze inaczej można określić…). Inne w stosunku do mojego pokolenia jest to, że młodzi najpierw pytają starszych o pomoc (my, pokolenie punków, hippisów i metali, nie pytaliśmy starszych o nic, no chyba tylko o to, czy można na imprezie dłużej zostać, chociaż potem i tak nie stosowaliśmy się do umów, gloryfikując kontestację…). Dopiero, gdy wyczerpią nas, jako źródło pomocy, to sami kombinują. A my (to nasze pokolenie), chcemy się pochwalić zaradnością i popisujemy się przed młodymi, dając im na tacy rozwiązania, tym samym ich rozleniwiając.
Stąd, zwolnieni z kombinowania, przestają uczyć się zaradności i kreatywności, bo i po co, skoro mają stałą pomoc w nas… Jesteśmy takim „Google w praktyce”. Czasem warto udać, że się czegoś nie umie rozwiązać i dać szansę pomęczenia się młodym. Jeśli będzie się im zabierało pole do popełnienia błędów, to kiedy odważą się myśleć sami, bez pomocy dorosłych?
Drugim problemem jest zabieranie młodym pola do eksperymentowania i do konieczności ćwiczenia się w odpowiedzialności. Niewiele można poradzić na to, że świat stał się wygodniejszy: do biblioteki nie trzeba biegać – wszystko można wygooglować, biletów nie trzeba wcześniej kupować – w autobusach wystarczy zbliżyć kartę do czytnika, można rozluźnić sobie plan pracy – zadanie można wysłać mailem nawet w nocy. Niećwiczona pamięć staje się bezużyteczna w sytuacjach wymagających kreatywności i spontanicznego, twórczego działania. Oczywiście, są teorie, że gry pomagają walczyć z chronicznym odkładaniem wszystkiego na potem, ale nie można moim zdaniem zrzucać wszystkiego na technologię, gdyż jest ona po pierwsze zawodna, a po drugie skutkować to może pełnym uzależnieniem od maszyn.
Jak więc pomóc uczniom ćwiczyć gotowość do spontanicznego, kreatywnego działania? Jak odblokowywać w nich chęć do podejmowania wyzwań w tworzeniu własnych rozwiązań? Jakieś pomysły? A może młodzież wcale nie jest aż taka „niezaradna“ tylko po prostu nie zawsze ma okazję, aby się wykazać?
Joanna Waszkowska – nauczycielka języka polskiego z dwunastoletnim stażem. Pracuje w Zespole Szkół Prywatnych „Twoja Przyszłość” w Sosnowcu. Uczy klasy gimnazjalne i IV szkoły podstawowej. Członek grupy Superbelfrzy RP. Niniejszy artykuł ukazał się w blogu Superbelfrów i został skrócony przez Marcina Polaka. Licencja CC-BY-SA.