Cyfrowa szkoła to przede wszystkim nazwa projektu rządowego. W znaczeniu szerszym to synonim e-szkoły, szkoły 2.0. Nie ma jednak jednoznacznej, obowiązującej definicji, czym cyfrowa szkoła miałaby być. Ciągle nie wiemy na poziomie wizji, dlaczego potrzebujemy cyfrowej szkoły. Niemniej jednak, cyfrowa szkoła to głębokie przeświadczenie, że cyfryzacja edukacji jest kluczem do sukcesu. Brakuje jednak definicji sukcesu oraz definicji cyfryzacji edukacji. Brak systemowej wizji, w jaką można by wpisać cyfrową szkołę.
Michał Boni, wprowadzając strategię Państwo 2.0 podał swoją diagnozę kwestii "Dlaczego wciąż się nie udaje... wzmocnić rozwojowego potencjału Polski procesami cyfryzacji oraz dobrej i sprawnej informatyzacji administracji publicznej". Między innymi wymienił dwa punkty:
- brak koordynacji projektów informatyzacyjnych - "silosowe" podejście;
- ciągłe niedocenianie wagi cywilizacyjnego przełomu – brak kompleksowości w rozumieniu zjawisk towarzyszących temu przełomowi oraz prymat spojrzenia wyłącznie technicznego.
Zgadzam się w pełni z tą oceną i niestety nadal jest ona trafna również w odniesieniu do trwającego projektu Cyfrowa Szkoła. Jest to przedsięwzięcie zdecydowanie silosowe. MEN nie widzi dalej niż MEN. Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego niech się martwi o wyższe uczelnie, a w jaki sposób się będzie martwić, to już nie zmartwienie MEN. Chmura przekonań resortowych zakrywa fakt, że oświata wprost się łączy ze szkolnictwem wyższym. Uczniowie zdają maturę i wchodzą w szkolnictwo wyższe. Nauczyciele kończą studia i wchodzą do szkół. Jeden organizm, jeden krwioobieg. Gdy niedomaga jedna część, odbija się to na drugiej. Gdy choruje druga, pierwsza odczuwa tego skutki. Ten jaskrawy brak koordynacji jest również przejawem niedoceniania wagi cywilizacyjnego przełomu oraz braku kompleksowego zrozumienia towarzyszących mu zjawisk. Nadal nie ma wizji polskiej szkoły w społeczeństwie informacyjnym, jaki formalnie powinien być dostarczony przez MEN, nie mówiąc już o rzeczywistej, przemyślanej strategii.
Projekt Cyfrowa Szkoła jest w istocie incydentalnym działaniem w obszarze cyfryzacji edukacji, które nie wynika z przemyślanej wizji, czy ze strategii edukacji w społeczeństwie informacyjnym. Paradoksem jest to, że jest działaniem bardzo pożądanym i oczekiwanym. Jednak jego przełożenie na wprowadzenie systemowej zmiany jest znikome. Dominuje w nim prymat spojrzenia wyłącznie technicznego i to jeszcze niezbyt głęboko przemyślanego: brak standardów rozwiązań sieciowych i sprzętowych, brak rozwiązań organizacyjnych pozwalających na bieżące utrzymanie infrastruktury (brak pracowników IT w szkołach). Brak podstawowej decyzji, by komputer stał się służbowym narzędziem pracy nauczyciela. Tyle zostało wylanych słów (kolejne się leją) na temat cyfryzacji szkół, natomiast nauczyciel wciąż jest traktowany protekcjonalnie i z pobłażaniem. Wszyscy doradzają nauczycielom, cyfrowym imigrantom, jak się powinni rozwijać, jak powinni pracować w XXI wieku. Szkolimy ich na potęgę, piszemy im samouczki, a czasami niektórzy z pobłażliwością kiwają głowami nad ich stanem kompetencji cyfrowych. Przy czym, jeśli w tych wszystkich radach i poradach zapominamy o podstawowym elemencie – wyposażeniu nauczyciela w podstawowe narzędzie pracy, to obnażamy własny brak rozumienia problemu. Trochę to jest tak, jakby przyjść do nauczyciela matematyki, rzucić mu nuty na stół i powiedzieć:
- Heniu, zagraj to swoim uczniom na lekcji. Rewelacja! Świetnie to wpływa na nastrój i myślenie, aktywizuje uczniów, uatrakcyjnia lekcje, będzie ciekawiej i nowocześniej.
- Wiesz, ale ja nie znam nut...
- Poradzisz sobie, to tylko parę prostych akordów, idź do Krysi (nauczycielka muzyki). Pokaże ci. Banał.
- …a na czym mam to zagrać?
- Jak to na czym?! Na gitarze. Co to gitary w domu nie masz?!" No, wiesz. Co za pytanie?!
Na sam deser mamy jeszcze e-podręcznik. Jeszcze go nie ma, ale będzie we wrześniu z matematyki i z zapowiedzi wygląda na to, że będzie to bardzo zaawansowane technologiczne rozwiązanie. Uruchomi się na wszystkim, co się tylko w tej chwili znajduje na rynku: komputer, laptop, tablet, smartfon, Android, iOS, a może jeszcze Jolla na Sailfish OS się załapie. Mnie nurtuje tylko jedno pytanie: dlaczego w erze społeczeństwa sieciowego, demokratycznego modelu komunikacji społecznej typu „wiele do wielu”, powstaje jeden „darmowy”, jedynie słuszny, namaszczony przez Państwo podręcznik w modelu komunikacji „jeden do wielu”? Paradoksalnie, jest to najbardziej sprzeczny element projektu z ideami społeczeństwa informacyjnego. Wydaje się, że jest to realizacja, być może nieświadoma, tęsknot do minionych już czasów. My i oni. My mówimy – oni słuchają. My wiemy lepiej i powiemy im, co i jak mają robić. Oni niech słuchają i wykonują, no, mogą też podziwiać. Jak dotąd na rynku mamy co najwyżej tylko Pdfy na sterydach. Też mi coś. My im w końcu pokażemy.
Nie mogę się oprzeć wrażeniu, że projekt e-podręcznika napędzany jest taką motywacją, a budowana jest inna opowieść: opowiadamy o wolnych zasobach. Jednak, w przeciwieństwie do wolnych zasobów e-podręcznik jest produkowany na zlecenie, a nie jako wynik hakerskiej pasji i etyki, tak jak rozumie ją Linus Torvalds, dla którego podstawowym czynnikiem organizacji życia nie jest praca czy pieniądze lecz pragnienie, by stworzyć wspólnie coś społecznie wartościowego.[1]
To, bardzo skrótowo jest jedna strona problemu.
Druga, pozainstytucjonalna wygląda o wiele lepiej. Mamy Superbelfrów, pasjonatów, którzy nie czekają – działają. Mamy ocenianie kształtujące, odwróconą klasę i jej krewną, Akademię Khana. Są otwarte zasoby i wolne lektury. Wiele jest oddolnych inicjatyw budowania e-szkoły, zarówno na poziomie pojedynczych szkół (mamy parę bardzo dobrych przykładów i wiele z nich będzie można zobaczyć na konferencji Inspiracje 2013) oraz na poziomie inicjatyw gmin czy nawet województw. Myślę o projektach e-szkoła w Opolu, w Wielkopolsce, czy w dolnośląskim. Tutaj jest wiele działań i prób zmiany sytuacji, jednak to jest ciągłe szukanie własnych rozwiązań, bez wsparcia systemowego. Takie działania są jak najbardziej godne pochwały i tworzą zestaw dobrych praktyk oraz pokazują dobitnie, że zmiana paradygmatu edukacji jest w toku i nie ma odwrotu. Możemy albo ją opóźniać i grać na zwłokę, albo jej pomóc i odważnie stawić czoła minionej epoce, podważając zasadność dotychczasowego transmisyjnego modelu przekazywania wiedzy oraz chronicznej nieufności w mądrość i umiejętności nauczycieli.
Zdecydowanie potrzebna jest zmiana paradygmatu edukacji. Dwie podstawowe asymetrie polskiej szkoły zostały już bardzo mocno zachwiane: legitymizacja wiedzy (szkoła wie, co jest warte wiedzy – uczeń niewiele ma do powiedzenia), dostęp do wiedzy (nauczyciel wie, a uczeń się dowiaduje). Niestety nie ma poważnej debaty, jaki należałoby przyjąć paradygmat, by szkoła rzeczywiście się zmieniła. Technologia w tej zmianie jest bardzo ważna, ale tylko jako środek, tylko i wyłącznie. Musi zniknąć, stać się oczywistością, by zaczęła wspierać polską szkołę w jej szukaniu nowej drogi. Nie wierzę, że cyfrowa szkoła, tak jak w tej chwili jest rozumiana, zmieni polską edukację. Nie wierzę w ogóle w pojęcie cyfrowej szkoły. Nie chodzi bowiem w ogóle o cyfrową bądź analogową szkołę. Zawsze chodzi o ludzi, którzy tworzą szkołę: nauczycieli, uczniów, jak również rodziców. Chodzi o dobrą szkołę, środowisko uczenia się, wspólnego uczenia się nauczycieli i uczniów. Chodzi o środowisko nauki, jak się uczyć i jak brać odpowiedzialność za swój własny rozwój. Wszystkie reformy, jakie wprowadzamy powinny wspierać i budzić wewnętrzną motywację nauczycieli do szukania nowych rozwiązań, do pracy sobą, swoją pasją, profesjonalizmem i autonomią. Często reformy tego nie czynią, a w zamian nabudowują kolejne elementy centralnej kontroli, dyktatu testocentryzmu, podstaw programowych i rozliczania szkół i nauczycieli w słupkach rankingów.
Ekscytujemy się technologią tak, jakby była niezależnym bytem, który ma sam z siebie moc zmienić cokolwiek. Zcyfryzuj się albo giń :) To jest nieintencjonalne, nieświadomie promowane hasło, które zaczyna przebrzmiewać z szumu informacyjnego wokół szkoły cyfrowej. Ja sobie wówczas myślę, że Arystoteles, Platon, Dante, Goethe, Szekspir, Szymborska, Picasso, Einstein, Maria Curie-Skłodowska, Ghandi, Jan Paweł II i i jeszcze parę innych postaci, chyba jakimś nieprawdopodobnym przypadkiem wpłynęły na rozwój ludzkiej nauki, sztuki, kultury, historii. Przecież nie mieli komputerów, Internetu i jeszcze paru innych gadżetów. Gdyby mieli, to dopiero byśmy zobaczyli, co potrafią. Póki co, czekamy na ich następców. Będą z pewnością. Nie mam wątpliwości. Jednak, nie dlatego, że chodzą do cyfrowej czy analogowej szkoły. Stanie się tak dlatego, że spotkają na swej drodze ludzi, nauczycieli, którzy rozbudzą w nich pasję i pomogą im odkryć swoje talenty i znaleźć swój żywioł i swą drogę. Czy ci nauczyciele i szkoły będą używali technologii? Z pewnością tak, środowisko i narzędzia się zmienią, jednak to nie one zrodzą kolejnych wielkich ludzi sztuki i nauki. Dłuto nie czyni rzeźbiarza. Sztaluga nie zapowiada mistrza. Pióro nie daje wielkiej poezji. TIK nie wprowadza dobrej edukacji. Są potrzebne, ale bez człowieka są niczym pusta rama obrazu. Może nęcić wyszukanymi ornamentami, ale gdy się podejdzie bliżej, widać tylko pustkę i cień, jaki braliśmy mylnie za treść obrazu.
Notka o autorze: Marek Konieczniak jest Dyrektorem ds. Rozwoju Produktów w firmie VULCAN Sp. z o.o. Powyższy tekst jest wyłącznie opinią autora i nie jest oficjalnym stanowiskiem instytucji, w których jest zatrudniony.
[1] The Hacker Ethic, And the Spirit of the information Age, Pekka Himanen, Random House eBooks, s.53