Kadra nauczycieli w szkołach starzeje się szybko, a młodych i chętnych do pracy w szkole jak na lekarstwo. W roku szkolnym 2017/2018 średnia wieku nauczycieli wynosiła 43,9 lat, w 2018/2019 już 44,1. Dziś zapewne dobijamy już do 45 lat. I lepiej nie będzie. Młode osoby, nawet te, które mają uprawnienia do nauczania w szkołach, na myśl o szkole (lub po pierwszym „fizycznym” zetknięciu się ze szkołą) biorą nogi za pas i wybierają pracę dla firm lub korporacji. Niestety to świadczy o dobrym stanie ich zdrowia psychicznego i prawdopodobnie dobrej ocenie możliwości własnego rozwoju zawodowego.
W listopadzie 2019 GUS opublikował kolejne zestawienie danych dotyczących narodowej edukacji (Oświata i wychowanie w roku szkolnym 2018/2019). Ogółem w szkołach w r. sz. 2018/2019 liczba pracujących w przeliczeniu na pełne etaty wyniosła 512 354, z tego nieco ponad połowa w szkołach podstawowych. W tej liczbie było tylko 21020 etatów nauczycieli stażystów i 83616 etatów nauczycieli kontraktowych – jeśli szukać w polskich szkołach młodych nauczycieli, to przede wszystkim w tych dwóch grupach (łącznie ok. 20% wszystkich nauczycieli; dla porównania dekadę wcześniej etaty stażystów i nauczycieli kontraktowych stanowiły 24% wszystkich etatów). Zastanawiające, że bardziej szczegółowych i aktualnych danych o nauczycielach w sieci nie ma – pewnie trafiają do zamkniętych szuflad, żeby ktoś nie napisał, jak naprawdę źle jest…
Młodzi nie chcą pracować w szkołach. Słabe pensje (niemal dosłownie na poziomie minimalnym, po ostatnich podwyżkach płacy minimalnej), ogromna odpowiedzialność, kwitnąca szkolna biurokracja, brak wsparcia od starszych, bardziej doświadczonych nauczycieli (zwłaszcza w pierwszym roku pracy), trudne warunki pracy (wszelakie), duże (lepiej napisać: ogromne) i nieraz przesadzone oczekiwania ze strony rodziców, problemy wychowawcze dzieci i młodzieży, o których rozwiązywaniu nie uczą na studiach, luka cyfrowa (na studiach o szerokim wykorzystaniu technologii w edukacji się nie wykłada), nierzadkie wewnętrzne rozgrywki w gronie pedagogicznym, no i jeszcze system oświaty, który na każdym etapie pokazuje, że bycie nauczycielem w Polsce to kara (za jakie grzechy?), a nie przywilej czy honor. Młodzi nie gęsi i swój rozum mają. Młodzi wolą pracować w korporacji, bo tam reguły i perspektywy zawodowe są bardziej czytelne. Jest to pewien paradoks - ten "zły", wolny i elastyczny rynek jest lepszy niż ta "dobra" edukacja z pełną ochroną Karty Nauczyciela...
Reforma minister Zalewskiej, zwana też całkiem powszechnie i słusznie Deformą, przyniosła - poza wysokimi kosztami dostosowania nowej struktury szkół do zmienionego systemu - także kolejne negatywne zjawiska. Już nie tylko młode osoby nie chcą w szkole pracować, ale także specjaliści wysokiej klasy od nauczania przedmiotowego zaczęli ze szkół odchodzić. Ci, po przepracowaniu kilkunastu/kilkudziesięciu lat w szkole, odkrywają, że poza szkołą istnieje inny, piękny świat, w którym da się nawet pracować i co więcej, zarabiać lepsze pieniądze w normalniejszych warunkach. Z ciekawości zajrzałem do pierwszego lepszego serwisu z ofertami pracy – pod hasłem „praca dla nauczyciela” w stanie na dziś ponad 1900 ofert… Jest z czego wybierać. Więc coraz częściej wybierają…
Niestety, lepiej nie będzie (bo, jak to w dowcipach: lepiej już było...). Niezdolność klasy politycznej do wypracowania (wspólnie, przez wszystkie środowiska edukacyjne) dobrych rozwiązań dla szkolnictwa nie wróży dobrej przyszłości narodowej edukacji. Widzieliśmy w kampanii w ostatnich wyborach – papka polityczna i żadnej sensownej propozycji. Żadnej próby porozumienia się i stworzenia wspólnej inicjatywy. Przerzucanie się nieistotnymi propozycjami, mydlenie oczu, itp. itd…
Najsmutniejsze jest to, że kolejne rządy od wielu lat są jak te trzy małpki, co nie chcą słyszeć, widzieć i mówić (o rzeczywistej naprawie polskiej szkoły), tylko zamiatają problem pod dywan, albo wręcz tworzą kolejne problemy, z którymi szkoła sobie nie może poradzić (vide Anna Zalewska). Krótko, szybki zsuw po równi pochyłej)...
Trend jest dość czytelny. I może w końcu zabraknąć nauczycieli w szkołach (już ich zresztą brakuje, zwłaszcza tych od języka angielskiego czy matematyki). Może się zatem tak skończyć, że w szkołach zaczną pracować obcokrajowcy. Migranci, którzy opuszczają swoje kraje w poszukiwaniu lepszego życia. Dla nich Polska jest jeszcze takim lepszym, atrakcyjnym światem. Mamy już spory odsetek zatrudnionych cudzoziemców w sektorze usług, w końcu trafią i do polskich szkół… Albo pozostaje jeszcze druga opcja, którą zaproponował Jarosław Pytlak w swoim poście Gdybym mógł wprowadzić tylko jedną zmianę…
Czy w ogóle ktoś w MEN nad tym wszystkim się zastanawia? Szczerze wątpię…
PS
No dobrze, zgoda, polski nauczyciel jeszcze nie jest taaaki stary…
Notka o autorze: Marcin Polak jest twórcą i redaktorem naczelnym Edunews.pl (2008) i organizatorem cyklu INSPIR@CJE. Zajmuje się zawodowo polską edukacją od ponad 15. lat i jest głęboko zaangażowany w debatę na temat modernizacji i reformy szkolnictwa (zob. np. Dobre zmiany w edukacji, Jak będzie zmieniać się edukacja?). Realizuje projekty edukacyjne i szkoleniowe o zasięgu ogólnopolskim i międzynarodowym. Blisko współpracuje z nauczycielami i szkołami (m.in. w radzie rodziców). Jest również członkiem grupy Superbelfrzy RP.
PRZECZYTAJ TAKŻE:
>> Nauczeństwo - o tym, dlaczego szkoła musi się zmieniać