Tegoroczna końcowo-wakacyjna telekonferencja Mazowieckiego Kuratora Oświaty dla dyrektorów szkół została w całości poświęcona szczepieniom przeciw COVID-19. Jak powszechnie wiadomo, rządzący wpadli na pomysł, żeby obciążyć tym zadaniem szkoły. Powstał nawet konkretny plan, według którego w pierwszym tygodniu września ma odbyć się akcja propagandowa, w drugim zapisy chętnych, a w trzecim same szczepienia. A teraz rozpoczęły przygotowania.
Konferencja jak konferencja – tradycyjnie jednostronna, bez możliwości zadawania pytań. Po co dyrektor miałby zadawać pytania?! Ma wysłuchać instrukcji, dać się wirtualnie poklepać po ramieniu („Na pewno dacie Państwo sobie radę!”) i… do roboty!
Pani wicekurator Skrzypek już na początku swojego wystąpienia wypowiedziała po raz pierwszy sakramentalne zaklęcie: „Dyrektor przygotuje…”. Potem było jeszcze, że „zorganizuje” i „odpowiada”, a wszystko to w rozmaitych kontekstach i konfiguracjach. Słyszałem to i czytałem już wiele razy, a jednak nadal mnie rusza. Czuję się w takich przypadkach jak służąca Marysia, której pani każe wyrzucić śmiecie. Rzekła więc pani Skrzypek: „Dyrektor przygotuje miejsce i pomieszczenia”, a wyobraźnia podsunęła mi obraz samego siebie przenoszącego meble, rozwieszającego parawany, ustawiającego krzesła itd. Oczywiście wiem, że to tylko taka figura prawna, bo za większością obowiązków zarządzającego szkołą stoją ludzie, którym musi on zlecić wykonanie pracy. „Dyrektor przygotuje” oznacza w istocie, że pośle do boju konserwatora – jeśli zatrudnia takiego w placówce, panie woźne, o ile jeszcze są i zachowują jaką taką sprawność fizyczną, albo nauczycieli, z których najbardziej przydatni okażą się krzepcy WF-meni, jeśli są przypadkiem na podorędziu. W gruncie rzeczy, jak ze wszystkim innym, np. zapełnieniem wakatów nauczycielskich informatyki lub fizyki, nikogo nie obchodzi, jak się to zrobi – ma być i już!
Po pani kurator wystąpił dyrektor jednej z warszawskich podstawówek, który już w czerwcu podjął się organizacji szczepień i bez specjalnych przygód uodpornił w ten sposób około trzydziestu dzieci. O drugiej dawce nie było mowy, ale pewnie otrzymały ją już gdzie indziej. W sumie jestem pełen uznania, bo stanięcie w awangardzie i ruszenie tej akcji w czerwcu wymagało sporo determinacji. Przesłanie jego wystąpienia było uspokajające – wszystko można zrobić, nauczyciele, szczególnie wspomagający i pomoce nauczyciela – stają na wysokości zadania, a sekretariat przyjął na siebie obowiązek zebrania informacji i przekazania do instytucji szczepiącej. Można w to śmiało wchodzić. Mimo optymizmu kolegi po fachu jestem jednak zdania odmiennego, ale o tym za chwilę.
Jako następna zabrała głos pani reprezentująca bliżej nieokreślone centrum medyczne. Poinformowała nas, gdzie możemy szukać adresów punktów szczepień, do których powinniśmy się zgłosić, żeby podpisać umowę, która – według jej słów, będzie bezkosztowa.
Stop!
Nie bardzo rozumiem, dlaczego to ja mam szukać punktu szczepień, a nie odwrotnie. Czy akcja szczepionkowa jest w gestii systemu oświaty, czy może jednak powinna należeć do służby zdrowia?! A jeśli chodzi o bezksztowość, to jest ona chyba tylko po stronie ministerstwa edukacji. Otóż uprzejmie informuję, że praca dyrektora, który „przygotuje”, „zorganizuje” i „odpowiada” ma konkretną wartość. Praca ludzi szykujących pomieszczenia w szkole, zbierających zgłoszenia, albo prowadzących dzieci po punktu szczepień gdzieś tam, też powinna być wynagrodzona. Nie mówiąc już o odpowiedzialności za dobro małoletniego, chociaż zapewniono nas kilkakrotnie, że możliwe komplikacje są niewielkie, a na wypadek wystąpienia wstrząsu medycy będą mieli stosowne środki ratunkowe. Ta informacja, plus zapowiedź, że po szczepieniu nauczyciele będą przez resztę dnia obserwować uważnie dzieci, miała mnie uspokoić. Ale tylko zezłościła.
Jako ostatni wystąpił pediatra. Mówił składnie i na temat, prezentując nam proszczepionkowy przekaz. Zagalopował się tylko raz, kiedy poinformował, że preparaty mRNA absolutnie nie wywołują bezpłodności. Wręcz przeciwnie. Badania naukowe świadczą, że pod ich wpływem poprawia się… jakość męskiego nasienia. Cóż, dzieciom tej radosnej wiadomości nie przekażemy, bo byłaby to zapewne karygodna seksualizacja nieletnich, a co do rodziców… nie, też chyba nie wypada. Trudno powiedzieć, jak to przyjmą. Ja, słuchając pana pediatry, zakrztusiłem się po usłyszeniu owej naukowej rewelacji.
W sumie całe widowisko nie trwało długo i pewnie gdybym miał pozytywne nastawienie do pomysłów władz oświatowych, nawet nie poświęciłbym mu wpisu na tym blogu. Ale nie mam.
W całej konferencji (a wcześniej w materiałach udostępnionych przez ministerstwo) zabrakło mi choćby wzmianki na temat podstawy prawnej zaleconych działań. Zasięgnąwszy opinii jednego co prawda tylko prawnika, ale uczciwie, dowiedziałem się, że część z nich można podpiąć pod istniejące przepisy, ale już na przykład szczepienie w szkolnym punkcie rodzica lub nauczyciela – nie. O braku wynagrodzenia już wspomniałem. Państwo płaci przecież za każde szczepienie – dlaczego nauczyciel ma pomagać przy tym za darmo? Z patriotyzmu? Może bym się z tym zgodził, gdyby mi władza nie wybiła z głowy przez ostatnie kilka lat wiary, że robi cokolwiek dla dobra wspólnego. Poza tym, akurat w Warszawie punktów szczepień jest dużo i każdy rodzic, który zechce zaszczepić dziecko, może to uczynić na własną rękę, bez przerzucania przez szkołę dodatkowych papierów. Może ta akcja ma jakiś sens w mniejszych ośrodkach, o ile tam jeszcze ostał się jakiś autorytet nauczycieli i szkoły. Nie bardzo w to wierzę, jestem natomiast przekonany, że próba agitowania uczniów podczas lekcji wychowawczych w wielu miejscach skończy się awanturami z rodzicami.
Początek roku szkolnego, to czas największego natężenia pracy zarządzającego szkołą. Szukanie nauczycieli, dopasowywanie planów lekcji do możliwości tych, których udało się zatrudnić, ale trzeba uwzględnić ich pracę w innych placówkach. Moc czynności organizacyjnych, kontrolnych, papierologii, wypełniania Systemu Informacji Oświatowej – nikt nas nie zwolni z tych obowiązków. A tu szukaj człowieku punktu szczepień, podpisuj umowy („bezkosztowe”, ha, ha, ha), szykuj pomieszczenia… A, zapomniałem jeszcze, że w dobie pandemii na starcie roku szkolnego trzeba wdrożyć zasady sanitarne. A tutaj dodatkowy obowiązek, bo ojczyzna wzywa.
Niestety, ojczyzna musi poradzić sobie beze mnie. Powiadomię rodziców, gdzie są najbliższe punkty szczepień. Poinformuję, że zdecydowana większość nauczycieli dawno się już zaszczepiła. Może dorzucę jakieś delikatne słowo zachęty. I tyle. A jeśli ktoś uważa, że sprzeniewierzę się tym samym misji mojego zawodu, to uprzejmie informuję, że w procesie legislacyjnym znajdują się dwa akty prawne. Jeden, zwany Lex Czarnek uznaje, że dyrektor jest zbyt głupi i nieodpowiedzialny, by samemu decydować, jakim organizacjom pozwoli działać na terenie szkoły. Nawet zgoda Rady Rodziców nie wystarczy – zadecyduje kurator, o ile dostanie odpowiednio umotywowany wniosek z dwumiesięcznym wyprzedzeniem. Ten sam kurator wybierze sobie dyrektora, bo konkurs stanie się w praktyce fikcją. Drugi projekt należałoby nazwać przez analogię Lex Wójcik, od nazwiska innego ministra, który go firmuje. Przewiduje wprowadzenie do Prawa Oświatowego sankcji karnej dla dyrektora placówki oświatowej, którego nadużycie uprawnień lub zaniechanie działań doprowadzi do „szkody małoletniego”. To ostatnie nie jest jednoznacznie zdefiniowane, co otwiera pole do wielu postępowań prokuratorskich.
Państwo, które równocześnie wprowadza drakońskie przepisy i nakłada dodatkowe obowiązki, żądając w dodatku pracy dla idei, jest państwem chorym, mówiąc najdelikatniej. Nie może oczekiwać niczego, poza tym, co zdoła wymusić.
Takiej dorobiliśmy się dzisiaj demokracji.
Notka o autorze: Jarosław Pytlak jest dyrektorem Szkoły Podstawowej nr 24 STO na Bemowie w Warszawie oraz pomysłodawcą i wydawcą kwartalnika pedagogiczno-społecznego Wokół Szkoły. Działalnością pedagogiczną zajmuje się przez całe swoje dorosłe życie. Tekst ukazał się w blogu autora.