Reformatorzy edukacji na świecie zmagają się z tym samym wyzwaniem: jak skutecznie mobilizować szkoły do zmiany, modernizacji, podnoszenia jakości. Czy inwestować w system edukacji, czy tylko w najgorsze szkoły, próbując wyrównywać poziom; czy skupić się na wsparciu nauczycieli, czy inwestować w infrastrukturę; a może w uczniów? Kołdra jest zawsze za krótka...
Jakby nie dzielić publicznych pieniędzy na edukację, zawsze gdzieś zabraknie środków i wybuchną protesty, że jedni dostali, a inni nie. Tak dzieje się chyba na całym świecie, może poza bardzo bogatymi krajami nad Zatoką Perską. Ostatnio na ciekawe rozwiązanie zdecydowała się administracja Prezydenta Obamy. Niecały miesiąc temu rozpoczął się w Stanach Zjednoczonych wielki wyścig po 5 miliardów dolarów na rozwój edukacji szkolnej. Jedno jest pewne od razu – kołdra była i będzie za krótka, szacunki wskazują, że jedynie połowa stanów otrzyma dofinansowanie z tego największego w historii USA edukacyjnego budżetu. Drugie jest pewne – w tym wyścigu wygrają te szkoły, które pokonają swoich konkurentów lepszymi strategiami edukacyjnymi. Władze federalne unikają sztampowych decyzji administracyjnych i stawiają wyraźnie na konkurencję w edukacji, wierząc, że w ten sposób szkoły będą rozwijać się szybciej i efektywniej.
Celem tego konkursu – jeśli można tak nazwać inicjatywę administracji Obamy – nie jest po prostu rozdawnictwo publicznych pieniędzy. Przeznaczenie pieniędzy jest wyraźnie określone – sfinansować zmiany w administracji szkolnej, które rzeczywiście i trwale przyczynią się do podniesienia poziomu edukacji w szkołach amerykańskich. W badaniach PISA USA wypada od wielu lat nie najlepiej i obecnie w tym kraju trwa największa na świecie mobilizacja edukacyjna. Jej efekty zobaczymy dość szybko - w perspektywie kilku lat można się spodziewać, że Stany Zjednoczone dogonią edukacyjną czołówkę świata. Oprócz rządu wielkie środki na edukację amerykańską wyłożyły również najpotężniejsze korporacje i instytucje finansowe świata, m.in. Fundacje Gates’ów, MacArthura, Microsoft, czy Intel.
Pierwsze rozdanie grantów zaplanowano na kwiecień 2010. Na pewno nie dla wszystkich starczy pieniędzy, ale mimo tego stanowe władze edukacyjne poważnie podchodzą do konkursu i błyskawicznie starają się przygotować swoje szkoły do konkurowania o pieniądze, a nawet zmieniają przepisy prawne ułatwiając korzystanie z środków federalnych.
Jak zauważył Sekretarz ds. Edukacji Arne Duncan, „władze stanowe muszą pomyśleć, w jaki sposób chcą wygrać. My natomiast zamierzamy nagradzać teraz doskonalenie [edukacji].“
Celem tego konkursu – jeśli można tak nazwać inicjatywę administracji Obamy – nie jest po prostu rozdawnictwo publicznych pieniędzy. Przeznaczenie pieniędzy jest wyraźnie określone – sfinansować zmiany w administracji szkolnej, które rzeczywiście i trwale przyczynią się do podniesienia poziomu edukacji w szkołach amerykańskich. W badaniach PISA USA wypada od wielu lat nie najlepiej i obecnie w tym kraju trwa największa na świecie mobilizacja edukacyjna. Jej efekty zobaczymy dość szybko - w perspektywie kilku lat można się spodziewać, że Stany Zjednoczone dogonią edukacyjną czołówkę świata. Oprócz rządu wielkie środki na edukację amerykańską wyłożyły również najpotężniejsze korporacje i instytucje finansowe świata, m.in. Fundacje Gates’ów, MacArthura, Microsoft, czy Intel.
Pierwsze rozdanie grantów zaplanowano na kwiecień 2010. Na pewno nie dla wszystkich starczy pieniędzy, ale mimo tego stanowe władze edukacyjne poważnie podchodzą do konkursu i błyskawicznie starają się przygotować swoje szkoły do konkurowania o pieniądze, a nawet zmieniają przepisy prawne ułatwiając korzystanie z środków federalnych.
Jak zauważył Sekretarz ds. Edukacji Arne Duncan, „władze stanowe muszą pomyśleć, w jaki sposób chcą wygrać. My natomiast zamierzamy nagradzać teraz doskonalenie [edukacji].“
Pomysł na konkurs, czy jak to zaczęto w amerykańskich mediach szybko określać, „wyścig po pieniądze“ może być uznany za kontrowersyjny. Wiele związków zawodowych środowiska nauczycieli nie pozostawiło na nim suchej nitki, zarzucając, że zbyt dużą wagę przy ocenie strategii stanowych przywiązuje się do testów jako podstawy oceny wartości i miejsca w rankingu szkolnym, zwłaszcza że testy nie obejmują wszystkich przedmiotów szkolnych. Zwracano również uwagę na to, że zwycięzcami mogą okazać się te szkoły, które i tak świetnie sobie radzą, zaś te, które potrzebują zmiany najbardziej, nadal będą na marginesie finansowania.
Patrząc z polskiej perspektywy można pozazdrościć szkołom amerykańskim, że mają o co konkurować. Sam pomysł na kumulację środków finansowych na jeden, dość dokładnie opisany cel, może faktycznie przyczynić się do realnej zmiany. W polskich warunkach podobne rezultaty, choć na mniejszą skalę, przynosi kumulowanie poważnych środków na rozwój edukacji ekonomicznej przez Narodowy Bank Polski (od 2002 r. po dzień dzisiejszy). Z drugiej strony, to, czego brakuje w Polsce, to wcale nie środków na edukację, bo jak policzymy ile środków unijnych ma do dyspozycji MEN na lata 2007-2013, to się okaże, że są to gigantyczne jak na warunki polskie pieniądze (inna kwestia, na odrębne opracowanie – czy są właściwie wykorzystane). My jednak w przeciwieństwie do Amerykanów, chyba jednak boimy się oddolnej konkurencji w edukacji i unikamy takich otwartych działań, w których szkoły i nauczyciele mogłyby konkurować ze sobą najlepszymi pomysłami. Wolimy rozdać środki administracyjnie – każdemu po równo, niż sprawić, że zadziała mechanizm konkurencji prowadzący do podniesienia innowacyjności, kreatywności i efektywności systemu szkolnego. Niestety, w ten sposób może się nieraz jeszcze okazać, że nasza edukacyjna kołdra będzie za krótka i w dodatku jeszcze dziurawa.
(Źródło: eSchoolNews.com, opr. własne)