W ostatnim czasie przez media przetoczyła się burza w związku ze śmiercią małego chłopca z Częstochowy, wcześniej przez długi czas katowanego w domu rodzinnym. Powszechne potępienie wzbudziła nieskuteczność instytucji powołanych do przeciwdziałania patologiom społecznym.
Ze stwierdzeniem, że system jest zły, skoro nie zapobiegł takiej tragedii, nie zgodził się minister Czarnek, deklarując, że system jest doskonały, tylko w tym akurat przypadku skumulowały się negatywne zjawiska w rodzinie. Jak jest naprawdę, dla zmarłego chłopca nie ma już znaczenia, ale dla innych, wciąż doświadczających przemocy ze strony swoich najbliższych, jak najbardziej. Owszem, pojawiły się nawet nawoływania, by obojętność otoczenia w obliczu podobnej sytuacji była surowo sankcjonowana karnie, ale sprawa za chwilę ucichnie, jak ostatnio każda burza szalejąca w mediach. Patologiczne rodziny pozostaną, podobnie jak zły system, ewidentnie niewydolny w obliczu tego typu problemów.
Wydaje mi się oczywiste, że na pierwszej linii wykrywania przemocy w rodzinach powinna znajdować się szkoła. Nauczyciele obserwują dzieci na co dzień, pedagodzy i psycholodzy potrafią rozpoznawać symptomy problemów, a dyrekcja dysponuje prawnymi narzędziami, jak choćby możliwością wnioskowania o założenie tzw. „niebieskiej karty” albo złożenia wniosku do sądu o wgląd w sytuację rodzinną. To czasem działa, choć nie zawsze, czemu proszę za bardzo się nie dziwić. Jakkolwiek stanie na straży dobra dziecka i podejmowanie niezbędnych działań, także wobec rodziców, należy do obowiązków kadry pedagogicznej, wcale nie jest proste. Przemoc często kryje się za grubymi zasłonami. Przesłanki bywają mało ewidentne, a podejmowanie kroków prawnych nie jest czynnością na miarę zjedzenia bułki z masłem, ale ingerencją w sferę rodzinną, w której nikt nie chciałby popełnić błędu. Łatwo powiedzieć, że lepiej oskarżyć niesłusznie, niż zlekceważyć prawdziwą tragedię, ale to jednak ogromna odpowiedzialność. Z tego powodu, choć kroki prawne podejmuje sam dyrektor, czyni to w porozumieniu ze swoimi pracownikami. Wszyscy wiedzą, że jest to w zasadzie równoznaczne z wypowiedzeniem wojny rodzicom, więc starannie ważą przesłanki i argumenty. Tym bardziej, że w przestrzeni publicznej niczym mantra rozbrzmiewa: „rodzina jest najważniejsza”. Oczywiście, najgłębszy nawet namysł w szkole nie gwarantuje bezbłędnej oceny sytuacji i czasem trzeba zaryzykować błąd, jeśli na szali jest zapobieżenie domowej gehennie dziecka. Problem jedynie, co kryje się za słowem „czasem”.
Muszę w tym miejscu podkreślić, że niezależnie od tego, jak ważne jest zapobieganie krzywdzeniu dzieci przez rodziców, to tylko jedno z setek zadań kadry pedagogicznej w ogóle, a dyrektorów szkół w szczególności. Wiele innych również dotyka sfery dobra młodych ludzi i podobnie wymaga czujności, refleksji, podejmowania właściwych działań. Tymczasem system, którym zarządza minister Czarnek, dostarcza bardzo mało narzędzi wsparcia dla personelu pedagogicznego szkół w sytuacjach trudnych, za to oferuje ścisłą biurokratyczną kontrolę, nastawioną na wskazywanie i karanie błędów. Czasem prowadzi to do sytuacji bez wyjścia, w których niezależnie od podjętego działania można być narażonym na dotkliwe konsekwencje prawne. Życie pokazało to w praktyce, jeszcze zanim przebrzmiały echa częstochowskiej tragedii.
Sprawa została nagłośniona w mediach, więc przypomnę tylko najważniejsze fakty, dość zgodnie zrelacjonowane w różnych doniesieniach. W III Liceum Ogólnokształcącym w Tarnowie w kwietniu ub. roku nauczyciele stwierdzili samookaleczanie się jednej z uczennic. Z wywiadu wynikało, że to skutek konfliktu dziecka z matką. Po zbadaniu sytuacji, 2 czerwca (data ma znaczenie) dyrektor złożył do sądu wniosek o wgląd w sytuację rodzinną. Jako tło sprawy trzeba wziąć pod uwagę, że rodzina miała już wcześniej założoną „niebieską kartę”, rodzice byli w trakcie rozwodu, a sprawą zainteresowała się również prokuratura, stawiając matce zarzuty znęcania się nad dzieckiem. Matka złożyła skargę do kuratora małopolskiego, w wyniku czego w szkole pojawiła się doraźna kontrola, a w ciągu następnego pół roku – trzy kolejne. W międzyczasie na wniosek kuratorium rzecznik dyscyplinarny dla nauczycieli przy kuratorium przeprowadził postępowanie wyjaśniające, w wyniku którego sprawa została skierowana do komisji dyscyplinarnej. Czyli – dyrektora uznano za potencjalnie winnego, a jako zarzut postawiono „udzielenie nieadekwatnej pomocy psychologiczno-pedagogicznej”, co jest równoznaczne z naruszeniem praw i dobra dziecka, a taki zarzut automatycznie skutkuje zawieszeniem nauczyciela w pracy.
Wiadomość o postawieniu zarzutów dyrektorowi z Tarnowa odbiła się szerokim echem. M.in. prezydent miasta skierował do wojewody wniosek o powtórne rozpatrzenie sprawy, pojawiły się pisma ze strony posłów opozycji; nawet Rzecznik Praw Dziecka zażądał wglądu w akta sprawy. Poparcia dyrektorowi udzieliło jego środowisko szkolne, podkreślając nienaganną postawę i zaangażowanie w sprawy młodzieży, wskazując też pozytywny efekt podjętych w tej konkretnej sprawie działań. W odpowiedzi zabrała głos małopolska kurator, Barbara Nowak, stwierdzając w specjalnym oświadczeniu, że istnieją powody, aby postępowanie się odbyło, że komisja dyscyplinarna jest niezawisła, a dyrektor niewinny, póki nie zostanie uznany za winnego. A w ogóle to sprawa nieledwie rutynowa, tyle że zmanipulowana przez opozycję i media…
Ktoś niezorientowany może nie zwrócić uwagi, że samo zabranie głosu przez kuratorkę jest tutaj swoistym kuriozum, bowiem wg prawa komisja dyscyplinarna działa przy wojewodzie. Tyle tylko – i tu kuriozum numer dwa – akurat w Małopolsce, uwaga, wojewoda powierzył zadanie prowadzenia tej komisji kuratorowi. Czyli, kurator Nowak jest zarazem organem prowadzącym komisję, organem powołującym jej członków, organem powołującym rzecznika dyscyplinarnego, decydującego o postawieniu lub nie zarzutów nauczycielowi, a do tego ma jeszcze ogromne osobiste poczucie misji, czemu dała również wyraz publicznie we wspomnianym oświadczeniu. W obliczu powyższego, czy może dziwić, że około połowy postępowań dyscyplinarnych dla nauczycieli w Polsce ma miejsce na terenie tego jednego tylko z szesnastu kuratoriów?! Czy można ufać, biorąc też pod uwagę podane publicznie do wiadomości okoliczności sprawy, że nie jest to wyraz jakiejś urojonej wojny wytoczonej przeciwko dyrektorowi dużej i znanej szkoły?! Nie mówiąc już o tym, że prawdziwe lub rzekome dobro jednego dziecka wygrywa tutaj z dobrem dyrektora szkoły, a pośrednio również z dobrem ponad tysiąca uczniów i pracowników tej placówki, sprawnie zarządzanej przez obwinionego. Trzeba bowiem zdawać sobie sprawę, że zawieszenie w obowiązkach może potrwać nawet rok, a jego ślady ciągnąć się będą za dyrektorem także w przypadku uniewinnienia.
Podobnie jak wielu komentatorów mogę wskazywać wątpliwości, ale muszę zaznaczyć, że nie można z góry ferować wyroku. Abstrahując jednak nawet od niebudzącej zaufania specyfiki małopolskiego kuratorium pod rządami Barbary Nowak, powinno też być coś takiego, jak interes społeczny. A w tym konkretnym przypadku najwyraźniej zaginął. Prawo nie powinno zakładać możliwości bezapelacyjnego pozbawienia możliwości wykonywania pracy kogoś, komu nie postawiono zarzutów karnych. Nadmierne wydają się uprawnienia kuratora. Te wątpliwości można by mnożyć. A efekt jest taki, że nieważne, czy dyrektor zareaguje na patologiczną sytuację, czy na nią nie zareaguje, jednakowo może zostać pociągnięty do odpowiedzialności. W takiej sytuacji tragedie podobne do tej w Częstochowie tym bardziej mogą się w przyszłości powtarzać, a ofiarą indolencji władz będą czasem nawet bardzo przyzwoici ludzie, którzy zderzą się ze złym prawem, stosowanym przez bezdusznych urzędników.
Jest cieszący się pozytywną opinią, długoletni dyrektor szkoły. Reaguje na trudną sprawę, w krótkim czasie, jakim w tej delikatnej materii jest nieco ponad miesiąc. To wystarcza, by postawić pod znakiem zapytania jego dalszą karierę zawodową. I ktoś powie, że ten system jest dobrze zorganizowany?!
Owszem, sprawa wzbudziła poruszenie i wiele reakcji. Może jeszcze przyniesie to jakąś zmianę stanu rzeczy. A może nie. Ale mnie brakuje kilku działań. Dlaczego parlamentarzyści opozycji, skądinąd interweniujący w sprawie, nie zapowiadają propozycji zmiany przepisów, która dawałaby obwinionym nauczycielom możliwość choćby uzyskania poręczenia społecznego?! Dlaczego organizacje grupujące młode wilki prawa, tak chętnie interweniujące w sprawach mniej lub bardziej prawdziwych nieprawidłowości w szkołach, nie próbują wskazać możliwości lepszego, bardziej sprawiedliwego traktowania obwinionych nauczycieli?! Dlaczego jak zwykle milczy środowisko kadry zarządzającej szkół, choć każdego może spotkać to samo, co dyrektora z Tarnowa?!
Jak długo będziemy czekać, aż system zacznie lepiej działać?! No, jeśli będziemy czekać, to bardzo długo…
Notka o autorze: Jarosław Pytlak jest dyrektorem Szkoły Podstawowej nr 24 STO na Bemowie w Warszawie oraz pomysłodawcą i wydawcą kwartalnika pedagogiczno-społecznego Wokół Szkoły. Działalnością pedagogiczną zajmuje się przez całe swoje dorosłe życie. Tekst ukazał się w blogu autora.