"Polska szkoła się cofa. Aby temu zapobiec należy zmienić system kształcenia i doskonalenia nauczycieli. Licea tkwią nie w XX, ale XIX wieku. Większość nauczycieli cały czas ogranicza się do suchej wiedzy. 19-letni uczniowie siedzą w ławkach jak siedmiolatki, słuchają nauczyciela, który stoi przed tablicą, a ich rodzice piszą im usprawiedliwienia (...)"
To są słowa Ireny Dzierzgowskiej z wywiadu udzielonego w 2006 r., które przypomniał niedawno Witold Kołodziejczyk na swoim blogu Edukacja przyszłości. Powiedziane zostały przez osobę, która o polskiej szkole i jej problemach wiedziała bardzo dużo i pełniąc funkcje w rządzie, nie bała się dokonywać odważnych zmian.
Trudno się z nimi nie zgodzić i dziś. Mimo wprowadzonych do tej pory zmian w systemie oświaty i planowaniu kolejnych, mam wrażenie, że wszystkie są procesami linearnymi i bardzo rozłożonymi w czasie (na wiele lat). Można zaryzykować twierdzenie, że niedawna reforma podstawy programowej była symbolicznym zakończeniem prac, które zostały rozpoczęte ponad dekadę temu. Ponad 10 lat zajęła nam częściowa przebudowa systemu, która - zdaniem wielu edukatorów - nadal nie rozwiązuje większości problemów w polskiej szkole. Zastanówmy się, ile zmian zaszło w tym samym okresie w społeczeństwie, a zwłaszcza w stylu życia młodych ludzi, który wpływa na to, jak oni się uczą i jak chcieliby się uczyć. Czy nie za wolno i nie za rzadko „reformujemy“ szkolnictwo? Czy reforma szkoły nie powinna być procesem permanentnym i wielowątkowym?
O modernizacji i unowocześnieniu polskiej szkoły debatujemy już co najmniej 20 lat i uważam, że jak do tej pory, mimo wszystko, stosunkowo niewiele udało się wprowadzić zmian od góry, narzucając je z poziomu instytucji zarządzających systemem oświaty. Większość pozytywnych przemian dokonało się do tej pory samoistnie, oddolnie, bardziej na skalę lokalną niż globalną, a następowały one i następują w różnym tempie w różnych szkołach (czasami nawet oddalonych od siebie o kilkaset metrów). Duża w tym zasługa nauczycieli, ale nie tylko.
Zastanówmy się, jak wyglądałaby dziś polska szkoła, gdyby nie było przy niej wspierających ją w edukacji dzieci i młodzieży organizacji pozarządowych? Warto spojrzeć na działalność szkoły z tego punktu widzenia – gdyby odjąć wszystko to, co dociera do szkoły z zewnątrz, przy okazji różnych projektów realizowanych na poziomie lokalnym, krajowym czy nawet międzynarodowym – co zostałoby w szkołach? To bogactwo projektów realizowanych przez NGO-sy wokół szkoły sprawia, że na przykład uczeń może nauczyć się w szkole czegoś bardziej praktycznego, co potem mu się przyda w życiu, albo że staje się obywatelem, który rozumie jak funkcjonuje państwo i społeczeństwo, jest przygotowany do uczestnictwa w życiu publicznym.
Albo inne ujęcie – co byśmy mieli w szkołach, gdyby nie działalność wydawców edukacyjnych, gdyby zabrakło wprowadzanych przez nich do szkół coraz ciekawszych i bardziej multimedialnych treści edukacyjnych? Niektórzy narzekają na wysoką aktywność marketingową wydawnictw w szkołach, ale przecież bez nowoczesnych podręczników i towarzyszących im narzędzi wspomagających pracę nauczyciela, lekcja byłaby jałowa i nudna. A że podręczniki kosztują? No coż, nawet stworzenie nieodpłatnego e-podręcznika kosztuje – w końcu też ktoś musi za jego opracowanie zapłacić. Jak nie z własnej kieszeni, to z pieniędzy publicznych, które przecież też jednak pochodzą z naszej kieszeni (podatki)...
Niedawno natrafiłem – śledząc bloga Georga Siemensa – na ciekawą wypowiedź na jednym z amerykańskich blogów poświęconych nowym technologiom (ReadWriteWeb), którą postanowiłem nieco rozwinąć. Jak wydawcy oferujący nowoczesne rozwiązania dla szkół mogą zmienić szkołę? Właśnie poprzez dostarczanie szkołom nowoczesnych zasobów edukacyjnych, które:
» | będą oferowane szkołom i nauczycielom za darmo lub po niskich kosztach, albo będą upowszechniane nieodpłatnie, ale z komponentem płatnym prowadzącym do wersji bardziej rozbudowanej (do wyboru); |
» | będą tworzone z udziałem nauczycieli, testowane przez nich na zajęciach, i kiedy uwagi nauczycieli służyć będą ulepszeniu zasobów edukacyjnych; |
» | będą promowały edukację XXI wieku, umożliwiały interakcję, pracę w grupach, rozwijały kompetencje XXI wieku, nie zaś wiedzę faktograficzną; |
» | będą oparte na modelu otwartym lub pół-otwartym (różnego typu licencje), zachęcając nauczycieli do wprowadzania własnych usprawnień i rozbudowy zasobu na bazie produktu zaoferowanego przez wydawcę; |
» | będą tworzone przy wykorzystaniu technologii open-source. |
Organizacje pozarządowe i wydawcy edukacyjni to moim zdaniem dwie siły, które są w stanie rzeczywiście unowocześnić nauczanie w polskich szkołach. Oczywiście we współpracy z nauczycielami, którzy będą mogli i chcieli korzystać z takiego wsparcia. Dlatego musimy chyba poświęcić więcej uwagi oddolnym „reformom“szkoły. Niech one będą się działy nawet niezależnie od zmian wprowadzanych odgórnie, bo do tej pory dzięki takiej oddolnej, świadomie realizowanej polityce władz szkolnych, niektórym szkołom udaje się nadążać za uciekającym do przodu światem.
Powinniśmy ciągle zastanawiać się, jak z tego modelu szkoły:
trafić do szkoły, która będzie bardziej dopasowana do oczekiwań i preferencji osób uczących się:
Pantha rei, wszystko płynie, a zatem szkoła też chyba potrzebuje nieustannych zmian - do lepszej edukacji...
(Notka o autorze: Marcin Polak jest twórcą i redaktorem naczelnym Edunews.pl, zajmuje się edukacją i komunikacją społeczną, realizując projekty społeczne i komercyjne o zasięgu ogólnopolskim i międzynarodowym)
Przeczytaj również w Edunews.pl:
» | Szkoła ustawicznie reformowana |
» | Nowa Podstawa Programowa starego nauczania |
Ostatnie komentarze