Ministerstwo, wydziały edukacji, kuratoria, okręgowe komisje egzaminacyjne, dyrekcje szkół – ugrzęźli w dorywczej edukacji. Raz się złapią za to, innym razem za tamto, ale do stałej roboty się nie biorą. Są mistrzami fuch, chwilowych zleceń społecznych, nagłych zamówień polityków. Wtedy stawiają sobie i swoim podwładnym wymogi maksymalne.

Pod koniec 2006 r. w tygodniku Time ukazał się pod tym tytułem głośny artykuł dotyczący wyzwań i wymagań wobec współczesnego systemu publicznej edukacji. Wprawdzie autorzy tekstu skupili się na sytuacji w amerykańskich szkołach, ale w zasadzie sformułowane w nim wnioski dotyczą w takim samym stopniu i polskich szkół (tylko czy wieku XX czy jeszcze XIX)?

